2012.05.31 – Nazareth, Tri State Corner – Poznań

Po pierwszym terminie koncertu grupy Nazareth odwołanego niestety z powodu zapalenia płuc wokalisty nadszedł dzień 31 maja gdy grupa w komplecie zawitała do Poznania. Tym razem niewiele brakowało a to ja nie dotarłbym na koncert. Na szczęście jednak wszystko się poukładało i tuż przed godziną 19 pojawiłem się przed Klubem Eskulap. Nie zdziwiły mnie tłumy przed wejściem ani tym bardziej średnia wieku przybyłych. Zdecydowana większość z nich mogłaby być moimi ojcami tudzież nawet dziadkami. Ale nie brakowało też spragnionych obcowania z klasyką rocka młodszych fanów. Zanim przejdę do relacji z samego koncertu muszę uprzedzić, że nie będzie taka jak inne. Trochę nagnę chronologie wydarzeń. Mam nadzieje, że zrozumiecie dlaczego. Myślę, że najlepiej zrozumieją to (i przyznają mi racje) Ci, którzy byli tam tego wieczoru ze mną.

Bezapelacyjną gwiazdą wieczoru miał być szkocki Nazareth grający już bez mała prawie pół wieku natomiast jako support zaproszono zespół Tri State Corner. Po raz kolejny zresztą ponieważ grali z Nazareth również w poprzedniej trasie po Polsce. I w tym miejscu właśnie nagnę przebieg zdarzeń i nie zacznę od występu TSC a od koncertu naszej gwiazdy. Zaczęło się dość pechowo, bo dopiero po trzecim odtworzeniu charakterystycznego intro zagranego na dudach grupa weszła na scenę. Dwie pierwsze próby kończyły się falstartem co dość mocno zniesmaczyło przybyłych i nie obyło się bez gwizdów. Jednak do trzech razy sztuka i tym razem się udało. Na scenie pojawili się występujący rekordowo długo ze sobą Dan McCafferty – wokal, Pete Agnew – gitara basowa, oraz młodsi wiekiem i stażem w grupie jego syn Lee Agnew – perkusja oraz Jimmy Murrison – gitara. Mimo że był to już ostatni z serii koncertów nie było po nich widać żadnych oznak zmęczenia (no może z wyjątkiem Dan’a) a i po chorobie wokalisty nie pozostał żaden ślad. Choć tak naprawdę to muszę przyznać, że jakąś wyjątkową energią nie kipieli (z wyjątkiem gitarzysty i perkusisty bo akurat tych to roznosiło) ale z racji różnicy wieku jest zrozumiałe. Ci, którzy przybyli tego wieczoru do Eskulapu by podziwiać legendy rocka pewnie nie zawiedliby się, ponieważ set lista stanowiła przekrój przez cały okres działalności grupy i nie zabrakło utworów które pozwoliły grupie wspiąć się na piedestał gwiazd (Dream On, Love Hurts i wielu innych). Nie zawiedliby się gdyby nie to, że ich występ trwał cholernie krótko i stał się kolejnym powodem do narzekań fanów. Piszę kolejnym, ponieważ zaopatrzenie stoiska z pamiątkami grupy także pozostawiało bardzo wiele do życzenia. Koniec końców mimo zagranych trzech utworów na bis ich występ pozostawił spory niedosyt wśród zgromadzonych. Pełna set lista Nazareth na zdjęciu poniżej

Zupełnie inaczej natomiast ma się sprawa z zespołem Tri State Corner, którego zadaniem miało być przygotowanie nas do występu Nazareth i podgrzanie temperatury na sali. Powiem tak. Ci, którzy celowo ominęli ich występ by obejrzeć tylko Dan’a i spółkę sami sobie wyrządzili ogromną krzywdę. Jeżeli zadaniem TSC jak sami powiedzieli przedstawiając siebie na wstępie miało być podgrzanie atmosfery, oni doprowadzili ją wręcz do wrzenia. Przyznam, że rzadko zdarza mi się oglądać koncert w którym zespół, który ma stanowić „starter” przyćmiewa swoim występem „danie główne” wieczoru. A tu tak się właśnie stało. I nie piszę tego dlatego, że rozkochała mnie w sobie ta piątka facetów (zaznaczam że mam normalne preferencje seksualne), ale dlatego, że taką właśnie opinie wyraziło po koncercie wiele znanych i nieznanych mi osób, które wysłuchały obu zespołów. Tri State Corner to pod względem etnicznym niesamowity „składak” narodowościowy. W jego składzie gra trzech Greków, Niemiec i Polak. Przedstawię ich trochę bliżej. Dwaj bracia Vassilios „Lucky” Maniatopoulos (wokal), Ioannis „Janni”Maniatopoulos (gitara i bouzuki), Markus „Markuz”Berger (bass), Christoph Tkocz (gitara), Christos „Chris” Efthimiadis (perkusja). Największym pewnie szokiem (przynajmniej dla tych, którzy nigdy ich nie słyszeli) był instrument na który rozpoczął występ Janni. Otóż grał na autentycznym, przepięknie wykonanym greckim bouzuki. I nie używał go bynajmniej okazjonalnie lecz stanowił on w większości utworów fundament ich brzmienia a wirtuozeria i perfekcja jego gry za każdym razem powodowała ogromne owacje wśród zgromadzonych pod sceną widzów. Wśród widzów z którymi to „Lucky” od pierwszego utworu złapał rewelacyjny kontakt. Bardzo pomocny okazał się przy tym gitarzysta Christoph (a w zasadzie Krzysztof), który dzielnie tłumaczył to wszystko co mówił do nas wokalista grupy. Ustalono od razu słowo – klucz (album), które użyte przez frontmana grupy powodować miało wzmożony aplauz. I tak też się stało. Zresztą przez cały czas trwania ich występu zgromadzeni bardzo ochoczo reagowali na to wszystko o co prosił Lucky. Bez względu na to czy miały to być oklaski czy też śpiew z podziałem na sekcje żeńską i męską osobno. Wszyscy ochoczo rwali się do współpracy. Jeżeli chodzi o samą muzykę, to usłyszeliśmy utwory z obu płyt zespołu. Choć w większości zaprezentowano materiał z płyty „Historia”, nie zabrakło też znanych z debiutanckiego krążka tytułowego „Ela Na This” , „My Saviour” czy też „Tri State Corner”. Zagrali fantastycznie. Rewelacyjnie wypadły utwory w których i my ich wspomagaliśmy swoim śpiewem jak kawałek „Nothing At All”, singlowy „Sooner Or Later” czy też wspomniany już przeze mnie „Tri State Corner”. Nie zagrali bisu ponieważ taką mają zasadę. Nie marnują czasu na czekanie aż fani wywołają ich ponownie na scenę owacjami tylko od razu grają dwa – trzy kawałki dodatkowo. Tak też było i tym razem. Zagrali blisko godzinę. Prawie tyle co Nazareth. Ale to właśnie oni pozostawili po sobie najwspanialsze wspomnienia z tego wieczoru. Między innymi oryginalnym instrumentem jaki wpletli w swoją muzykę, tym jak „wymiatał” perkusista ( to właśnie on schodził najbardziej spocony ze sceny) ale przede wszystkim swoim ciepłem, skromnością i tym, jak traktowali ludzi, którzy przyszli ich wysłuchać. Choć tak naprawdę po koncercie można było spotkać się z muzykami obu grup, jednak w przypadku Tri State Corner te spotkania i rozmowy miały zupełnie inny, bardziej przyjacielski wymiar. Tym bardziej, że z Krzyśkiem, gitarzystą TSC można było pogadać w ojczystym języku. A i stoisko z ich pamiątkami prezentowało się o niebo lepiej.

Set lista Tri State Corner
1.Historia
2.Katastrophy
3.Nothing At All
4.Sooner Or Later
5.Sleepless
6.Native
7.My Saviour
8.Ela Na This
9.I Swear
10.Sudden
11.Tri State Corner
12.Yesterday’s

Jeżeli chodzi o stronę techniczną koncertu to nie licząc „wtopy” z trzema podejściami do intro przed wejściem Nazareth, wszystko wypadło super. Dźwięk brzmiał lepiej jak dobrze, oświetlenie sceny było bardzo dobre tak więc i robiący zdjęcia nie mieli problemów z ustawieniami swoich aparatów (choć nas wygoniono z „fosy” po trzecim utworze Nazareth). Wieczór pełen bardzo przyjemnych wrażeń. Dla mnie więcej było ich po występie Tri State Corner. Dlatego też moja relacja wygląda tak a nie inaczej.

Irek Dudziński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *