Są zespoły, które aby wejść do rockowego kanonu, musiały nagrać
przynajmniej tuzin znakomitych albumów, ale są i takie, które w tym
kanonie się znalazły, nagrywając zaledwie dwie studyjne płyty. UK, swoje
kultowe już dzisiaj dzieła wydali pod koniec lat siedemdziesiątych
(„UK” – 1978, „Danger Money” – 1979) Mimo, iż od tamtego okresu minął
szmat czasu, jednak muzyka zawarta na tych płytach, wciąż wzbudza
ogromne emocje, dowodem na to był chociażby ten krakowski koncert.
We współcześnie reaktywowanym UK, nie ma już w składzie Allana
Holdswortha, Billa Bruforda, czy Terrego Bozzio. UK Ad. 2012 tworzą
obecnie obok Eddiego Jobsono i Johna Wettona, dwaj świetni, młodsi
muzycy: austriacki gitarzysta Alex Machacek i znamienity jazzowy
perkusista Gary Husband.
Nie była to pierwsza wizyta zespołu w naszym kraju. W 2009 miała
miejsce trasa, obejmująca trzy miasta: Kraków, Warszawę i Bydgoszcz.
Doszło wtedy do pierwszych po 30-letniej przerwie koncertów, podczas
których Jobson i Wetton pojawili się obok siebie na scenie! Wówczas
skład zespołu wyglądał również bardzo imponująco: Jobson, Wetton, Tony
Levin, Marko Minnemann i Greg Howe. Niestety, tamtych koncertów nie było
mi dane przeżywać. Na szczęście nadarzyła ponownie szansa, aby zobaczyć
UK na żywo, tym razem nie można było tej okazji zmarnować!
Krakowski klub „Studio”, leży w samym sercu studenckiego miasteczka,
otoczony siecią akademików. Kiedy przemieszczałem się z miejsca na
miejsce w oczekiwaniu na godzinę 20-tą mijając grupy studenckiej
młodzieży, czułem się jakoś nie na miejscu. Kolejka do otwartych pół
godziny wcześniej bram muzycznego klubu, ugruntowała mnie jednak w
przeświadczeniu, że jestem bez wątpienia na odpowiednim miejscu, w
odpowiednim czasie, ba… w tej kolejce poczułem się jakoś znacznie
młodziej.
O godzinie 20-tej, sala koncertowa wypełniła się praktycznie w 100
procentach, jednak na wyjście gwiazdy wieczoru trzeba było jeszcze
trochę poczekać. Oczekiwanie umilała muzyka płynącą z głośników. Dopiero
po przeszło dwóch kwadransach, kiedy wybrzmiał do końca „Comfortably
Numb” Floydów, na scenie pojawił się Eddie Jobson. Przywitał publiczność
i zajął miejsce za zestawem klawiszy, znajdującym się po lewej stronie
sceny. I wreszcie doczekaliśmy się pierwszej kompozycji, była to
„Alaska”. Przy dźwiękach klawiszy na scenie pojawili się pozostali
członkowie zespołu, przywitany gromkimi brawami John Wetton, oraz młoda
krew Zjednoczonego Królestwa: Alex Machacek i Gary Husband. Kolejną
kompozycją, która wybrzmiała tego wieczoru, była „In The Dead Of Night”,
na twarzach muzyków malowało się szczere zaskoczenie, praktycznie na
samym początku koncertu, od razu, prawdziwa erupcja nastrojów, owacja na
stojąco (pierwsza tego wieczoru, ale nie ostatnia), publika bardzo
entuzjastycznie przyjmowała sztandarowe kompozycje z repertuaru grupy.
Potem zabrzmiały, po kolei: „By The Light of Day”, „Presto Vivace” i
„Thirty Yers” z ich pierwszej płyty. Mogliśmy również usłyszeć bardzo
ważną kompozycję z rockowego kanonu, tyle że nie z repertuaru UK lecz
King Crimson – „Staless” (i kolejne standing ovation). „Starless”
rozdzielał koncert jakby na dwie zasadnicze części. W części drugiej,
muzycy przeszli do materiału z płyty „Danger Money”. Jako pierwsze
zaprezentowali „Carrying No Cross”, z urzekającym wokalem Wettona. Po
tej kompozycji muzycy upuścili scenę, zostawiając na niej samotnie
Eddiego Jobsona. Artysta zaczął od klawiszowych wariacji, ale po chwili
sięgnął po swoje „magiczne” skrzypce, fluoryzujące zielną poświatą. To
był niesamowity pokaz, w jak niekonwencjonalny, niezwykle ekspresyjny
sposób można potraktować (wydawałoby się) tak klasyczny instrument,
jakim są skrzypce. Następnie weterani zamienili się miejscami na scenie,
swoje solowe „5 minut” miał również John Wetton. Sięgnął za gitarę
akustyczną, prezentując urzekającą, kameralną interpretację „Book of
Saturdey”, również z repertuaru King Crimson („Lark’s Tongues In
Aspic”). Następnie znowu mogliśmy podziwiać cały kwartet, w
sztandarowej, tytułowej kompozycji albumu „Danger Money”. Zasadniczy set
wieczornego koncertu stanowił jeszcze jeden fragment z „jedynki”, chyba
najbardziej ociekająca jazzową aurą, kompozycja „Nevermore”.
Bisy są już nieodłącznym elementem koncertowej tradycji. Tego wieczoru
złożyły się na nie bardzo energetyczne kompozycje: „Caesar’s Palace
Blues”, oraz „Only Things She Needs”. I choć (nie wiedzieć kiedy)
minęły magiczne 2 godziny z muzyką UK , ten koncert nie mógł się tak
zakończyć. Entuzjastyczne grono bardzo żywiołowo skandowało tytuł
kompozycji, której nie mogło tego wieczoru zabraknąć – „Rendez-Vous”,
Wykonali je wyłącznie dwaj weterani, muzycznej sceny: śpiewający Wetton i
Jobson (za zestawem klawiszy przyniesionym przez technicznych na same
czoło sceny).
Muzyczne randez-vous dobiegło końca. Okazuje się, że Muzyka
Brytyjczyków to nie lada gratka, nie tylko dla nas, „szeregowych”
odbiorców, wśród publiczności dostrzec można było wiele znamienitych
osobowości, naszego rynku muzycznego.
Koncertowy set zadowolił chyba wszystkich. Oszczędna gra świateł była
chyba odpowiednia do tego rodzaju muzyki. Co do dźwięku, można było
usłyszeć opinie, że ekipa dźwiękowców pofolgowała sobie trochę z
potencjometrami i przesadziła nieco z nagłośnieniem. Siedziałem blisko
głośników, a wracając do domu muzyka z samochodowego radioodtwarzacza
docierała jeszcze do moich uszu, więc nie było chyba aż tak źle. 😉