15 kwietnia, w deszczowy, dosyć ponury, niedzielny wieczór, o godzinie 20-tej miał odbyć się koncert, myślę, że jednych z bardziej intrygujących ostatnimi czasy zespołów: szczecińskiego Lebowski, i krakowskiego Hipgnosis. Muzycy, chyba nawet nie wiedzą, że jako jedni z pierwszych, mieli przyjemność zagrać w chorzowskim Parku Śląskim. Nie wiem czemu stara nawa była zła, ale faktem jest, że Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku, od 11 kwietnia posługuje się nową oficjalną marką – Park Śląski. W samym sercu tej zielonej oazy, wtopionej pomiędzy śląskie aglomeracje, znajduje się miejcie, do którego tak naprawdę trudno dotrzeć (o czym mogli się niektórzy przekonać), muzyczna enklawa, jeden z najmniejszych klubów muzycznych na świecie – chorzowska „Leśniczówka”.
20 minut po godzinie 20-tej, na prawdziwie kameralną scenę weszli: Krzysztof Pakuła (perkusja), Marek Żak (bas), Marcin Łuczaj(syntezatory) i….? Nie. Marcin Grzegorczyk już na tej scenie się nie pomieścił, musiał stanąć ze swoją gitarą, niejako bardziej z boku, ale zapowiedział, że już drugi raz wykolegować się nie da. Praktycznie w zupełnych ciemnościach, rozpoczęli od dźwięków swego debiutanckiego „Cinematica”. Popłynęło więc: „137 sec”, „Trip To Docha”, „Apetit For Breakfest”, tytułowy „Cinematic”… Tym razem, w swój koncertowy set, muzycy wpletli sporo nowego materiału, przygotowywanego z myślą o drugiej płycie (m in. „Berlin”). Niektóre z kompozycji nie miały jeszcze nawet swojego oficjalnego tytułu, jednak ich zawartość muzyczna (i nie jest to jedynie moja opinia), ogromnie zaostrzyła apetyt na nowe wydawnictwo! Muzyce towarzyszyły świetne wizualizacje, autorstwa managera zespołu, Radosława Ratomskiego. Zawierały fragmenty filmów, których cytaty znalazły się na płycie, jak i różnorodne, urzekające egzotyczne miejsca. Natomiast premierowy materiał ozdobiony został bardziej zurbanizowanymi obrazami. Dominowały wówczas filmy ukazujące: gąszcze kominów, dachów, anten i lamp, sylwetki zziębnięte rankiem, zmęczonych nocą ulic. Spekulować więc można, jak będzie wyglądać strona graficzna nowego wydawnictwa. Miałem przyjemność oglądać Lebowskiego w plenerowych warunkach, w świetle dnia, na deskach inowrocławskiego amfiteatru, oraz teraz, w półmroku, w małej, przytulnej „Leśniczówce”, i chociaż ich muzyka broni się praktycznie zawsze, jednak odpowiedni klimat sprawia, że nabiera ona wręcz metafizycznych wrażeń.
Po krótkiej przerwie technicznej, przyszła pora na drugą atrakcję niedzielnego wieczoru, grupę Hipgnosis. O ile muzyczne klimaty Lebowskiego są idealnym tłem do zobrazowania ziemskich uroków, tak niejako grupa Hipgnosis, dzięki swojej muzyce, zobrazowała nam prawdziwie kosmiczną podróż. Ich muzyka swoją space rockową aurą oscyluje gdzieś pomiędzy estetyką Ozric Tentacless, The Legendary Pink Dots czy Pink Floyd. Ale tak w zasadzie, nie ma co porównywać, jest to bowiem niezwykle oryginalna muzyczna konstelacja, która tworzą świetni muzycy kryjący się za artystycznymi pseudonimami: SeQ – (perkusja, klawisze), PiTu – (bas, vokal), ThuG – (klawisze), Ijon – (klawisze), Prince Olo – (gitara), Little RaveN – (gitara). I oczywiście KuL – wokal, który stanowi jakby również jeden z instrumentów, nadając muzyce Hipgnosis niepowtarzalnego klimatu. Jak widać zespół Hipgnosis, miał również nie lada problem z pomieszczeniem się na scenie (siedmioosobowy skład, aż dwóch gitarzystów i klawiszowców). Zaczęli dwiema kompozycjami ze swojej pierwszej płyty – „Sky Is The Limit”, większość kompozycji które mogliśmy usłyszeć, należały jednak do ostatniego, zbierającego ogromnie pozytywne recenzje albumu „Relusion”. Jak skomentował gitarzysta zespołu, grupa Hipgosis „nie gada między utworami”, tutaj do odbiorców przemawiać ma sama muzyka. Tego wieczoru przemawiała w sposób niezwykle silny, aż do północy zabierając zebranych gości „Leśniczówki”, jakby w inny wymiar. Można wyobrazić sobie, jakie wrażenie robiłby koncert grupy Hipgnosis , gdyby odbywał się on w gmachu znajdującego się nieopodal, chorzowskiego Planetarium (w którym mogłem np. przeżywać koncert Józefa Skrzeka z Colinem Bassem)? Może kiedyś się doczekamy?
Marek Toma