2012.02.16 – TSA – Warszawa

Warszawski koncert zespołu TSA /dla niewtajemniczonych: skrót od Tajne Stowarzyszenie Abstynentów/, był dla mnie swoistą podróżą sentymentalną w lata studenckie. Ostatni raz Marka Piekarczyka i spółkę widziałem gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych, wówczas gdy grupa ta miała status Supergwiazdy, a sale koncertowe po prostu pękały w szwach na ich występach…
Do „Stodoły” też przyszła całkiem liczna grupa fanów – tak jak się spodziewałem – bardzo zróżnicowana wiekowo. Wielu moich równolatków i ludzie po pięćdziesiątce /rówieśnicy bohaterów wieczoru/, ale także liczne grono nastolatków i ludzi w wieku studenckim.
Po krótkim, ale całkiem udanym występie młodej grupy CHEMIA, trzykrotnym, głośnym Hey, Hey, Hey powitał wszystkich Marek Piekarczyk i zaczęła się ostra rockowa jazda, do której opolska grupa przyzwyczaiła swoich fanów od ponad 30 już lat!

Ja czekałem szczególnie na dwa moje ukochane utwory – „51” i „Alien”. Po blisko półgodzinnym, bardzo energetycznym początku, wokalista przypomniał niedawno zmarłą poetkę Wisławę Szymborską i zadedykował utwór „51” wszystkim zmarłym przyjaciołom. Zażartował jeszcze , że lepiej umrzeć późno niż wcale i zapowiedział bardzo oczekiwany hit zespołu. Tylko dla tego kawałka warto było wybrać się w mroźny, lutowy wieczór na koncert dawnej Supergrupy. Świetnie wyśpiewany, ale przede wszystkim cudownie, klimatycznie zagrany utwór przez gitarzystę Andrzeja Nowaka, przypomniał mi nie tylko mojego zmarłego ojca, ale także zmarłego niemal równo rok temu /6.02.2010/ niezrównanego wirtuoza gitary – Garego Moore’a. Spod palców Nowaka leciały takie dźwięki, że pomyślałem, iż tylko kilku ludzi w naszym kraju tak „wymiata na wiośle”… Zespół zaprezentował mieszankę utworów z lat osiemdziesiątych oraz kilka kawałków z okresu ostatniego dziesięciolecia – czyli po reaktywowaniu grupy w oryginalnym składzie. Ja czekałem na „Alien” i po blisko półtorej godziny frontman grupy, w podzięce wszystkim fanom za liczne przybycie na koncert, zapowiedział jeden z moich ulubionych kawałków. Znów cudowną partię solową odegrał Nowak, a znakomitą robotę – jak na całym koncercie – wykonał też basista grupy – Janusz Niekrasz. Na bis grupa zagrała jeszcze jeden utwór, który bardzo przypomniał mi radosne lata młodości – „Kocicę”. Po krótkim wstępie, Marek Piekarczyk – jak dawniej we wspaniałej formie, może tylko starszy o jakieś „dziesięć kilogramów”, poprzekomarzał się wokalnie z publicznością, a następnie oddał pole Andrzejowi Nowakowi, który teraz przekomarzał się z fanami – ale gitarowymi riffami. Niesamowity występ zakończył jajcarskim – „Wlazł kotek na płotek”, a Piekarczyk sparafrazował dziecięcy przebój na „Wlazł kotek na kotka”. Wesoło było, oj wesoło….

Podczas całego, niemal dwugodzinnego występu widać było, że panowie /już nie chłopaki, po stuknęła wszystkim pięćdziesiątka przecież…/ znajdują się nie tylko w świetnej formie fizycznej, ale bawią się graniem, mają świetny kontakt z publicznością /zwłaszcza Piekarczyk i Nowak/ i swoje rzemiosło, rzeczywiście opanowali niemal do perfekcji.
Można czepiać się , że taką muzykę rockową, głęboko zakorzenioną w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, opartą na prostych gitarowych riffach i wyraźnej sekcji /świetna praca perkusisty Kapłona i basisty Niekrasza/, gra na świecie setki zespołów od Seattle, przez Tokio, do Londynu. Można narzekać, że TSA nie wydaje nowych płyt/ wokalista skomentował to , że nie muszą wydawać kolejnych krążków aby cieszyć się muzyką i graniem dla fanów i komentarze na ten temat ma gdzieś/. Można zarzucać im, że bazują na repertuarze sprzed dwudziestu kilku i trzydziestu lat. Mnie też takie myśli chodziły po głowie przed koncertem. Ale wszystkie moje wątpliwości rozwiał występ grupy. Świetnie bawili się nastolatkowie pod sceną, a koło mnie dwie panie dobrze po czterdziestce przetańczyły cały koncert, bawiąc się pysznie przez dwie godziny. Po drugiej stronie barierki stał ojciec /z pewnością w wieku tych pań/ z synem może piętnastoletnim i obaj skakali do góry po niemal każdym utworze TSA, głośno skandując nazwę grupy.
I przecież o to chodzi – aby się dobrze bawić, miło spędzić czas, może trochę powspominać i zadumać się nad upływającym czasem.
Myślę, że jak grupie „starczy paliwa” na najbliższe lata, to i za kolejne dziesięć czy piętnaście roczków chętnie pójdę na koncert TSA i będę się równie dobrze bawił jak dziś w warszawskiej Stodole.

Tak trzymać panowie, tak trzymać…

Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz