2012.01.20 – Australian Pink Floyd Show – Poznań

TAPFS12

Dla wszystkich sympatyków grupy Pink Floyd z Poznania i okolic, ale także dla tych którzy cenią sobie dobrą muzykę a przede wszystkim koncerty na najwyższym poziomie dzień 20 stycznia na długo zapadnie w pamięci. Tego właśnie dnia w poznańskiej Arenie pojawili się Steve Mac – gitara i wokal, Colin Wilson – gitara basowa i wokal, Jason Sawford – klawisze, Paul Bonney – perkusja, David Domminney Fowler – gitara i wokal, Alex McNamara – wokal, wspomagani przez Mike’a Kidsona – saxofon, Emily Lynn – wokal (chórki), Lara Smiles- wokal (chórki), Lorelei McBroom – wokal (chórki) czyli The Australian Pink Floyd Show.

Wszystko miało zacząć się punktualnie o godz. 20:00. Ja w Arenie pojawiłem się prawie półtora godziny wcześniej bojąc się tego, że może być tłumnie a miałem jeszcze przed sobą parę spraw organizacyjnych do załatwienia. Na szczęście tłumów nie było. Przynajmniej nie o tej porze. Załatwienie formalności związanych z wniesieniem aparatu zajęło mi dosłownie parę minut i już po chwili znalazłem się w środku Areny. Krótkie odwiedziny stoiska z gadżetami (nawet przezwoicie zaopatrzonego), krótka odprawa i szybko pod scenę. Tym razem odbyło się bez obsuwy i o godz. 20:00 przygasły światła a na scenie pojawili się bohaterowie tego wieczoru. Uruchomiono centralnie nad sceną podwieszony okrągły ekran, zabłysły światła i ruszyła maszyna. Powiem szczerze, że koncerty grupy TAPFS ciężko jest opisywać. Mnogość doznań zarówno wizualnych jak i słuchowych jest tak ogromna, że w zasadzie w dziale recenzji powinno się wstawić plik video i to najchętniej w formacie Blue Ray. Nie jest możliwe opisanie tego, co przeżyli Ci wszyscy, którzy tego wieczoru stawili się w Arenie. Wielobarwna ściana reflektorów, lasery, stroboskopy, potężny ekran na którym wyświetlano wizualizacje. Od razu mogę wtrącić, że mam duży szacunek do Australijczyków za to, że na wizualizacjach pojawia się Pink Floyd jako zespół zarówno jeszcze z Sidem Barretem jak i Rogerem Watersem. Żadnego dyskryminowania któregokolwiek z jego byłych muzyków. Oprócz zdjęć archiwalnych grupy i teledysków do utworów, mieliśmy okazję obejrzeć mnóstwo świetnych animacji. Największe wrażenie zrobiła jednak chyba na wszystkich kolorystykach jaką użyto do oświetlenia sceny. Wykorzystano chyba całą dostępną paletę kolorów. Podobnie miała się też sprawa z laserami użytymi na koncercie. Zsynchronizowanie ich z muzyką robiło kapitalne wrażenie. Namiastka tego na zdjęciach poniżej. Co do tego, co mogliśmy usłyszeć na koncercie, to TAPFS zaprezentowali nam swoistą wędrówkę przez całokształt twórczości Floydów. Praktycznie od pierwszej do ostatniej płyty. Koncert podzielono na dwie części przedzielone 20 minutową przerwą. Fajnym pomysłem było to, żeby 2 część koncertu rozpoczął skrót z najważniejszych utworów Floydów z czasów początku ich istnienia. Szkoda tylko, że nie zagrano tego na żywo, ale zawsze coś. Dla szczególantów udało mi się dostać do oryginalnej set listy. Zdjęcie poniżej.

Teraz dochodzimy do tego co na koncercie najważniejsze, czyli do nagłośnienia. Koncert reklamowany był jako swoiste „the best of the best” jeżeli chodzi o jakość dźwięku. Powiem tak. Arena jako „okrąglak” jest obiektem cholernie ciężkim do nagłośnienia i nie jeden technik się tu sparzył. Tu inżynierem dźwięku był sam Colin Norfield, osoba, która współpracowała także przy nagłaśnianiu koncertów grupy Pink Floyd. Pod względem dynamiki, czystości i selektywności dźwięku naprawdę nie ma czego zarzucić. Jeden z najlepiej nagłośnionych koncertów na jakich ostatnio byłem. Jeżeli chodzi o przestrzenność, to przyznam szczerze, że od poprzedniego koncertu TAPFS na którym byłem we Wrocławiu diametralnie nic się nie zmieniło. Oczywiście efekty dookólne dźwięku i stworzona na tym koncercie jego przestrzeń były rewelacyjne i na bardzo wysokim poziomie (odgłos muchy przelatującej po całej sali czy też odgłos lecącego śmigłowca ), ale nic co byłoby w stanie powalić na kolana tak jak to zapowiadano przed występami. Natomiast to co było najgorsze to fakt, że tak naprawdę to jakość słyszenia zależała od punktu tyłka posadzenia. Ja stałem z tyłu Areny, i wszystko było ok, natomiast ludzie, którzy usadzili się pod sceną narzekali na odbicia dźwięków od tylnych ścian które bardzo psuły odsłuch. No cóż. Czasem nie warto pąkować się pod samą scenę. Co do samej sceny, to poza przecudowną oprawą świetlną, zespół zafundował nam również pokaz potężnych dmuchanych maskot w postaci wielkiej lalki nauczyciela czy też ogromnego kangura podskakującego w rytm muzyki. Niesamowite wrażenie zrobiła też srebrna kula, która w pewnym momencie uniosła się ponad sceną i oświetlona światłem laserów stworzyła niesamowite świetlne widowisko.

Całość trwała trzy godziny. I był to wspaniale spędzony czas. Rzadko komu udaje się zapełnić Arene co do ostatniego miejsca a Australijczykom się to udało. Zasłużenie odebrali owacje na stojąco. Są perfekcjonistami. I co najważniejsze, nie odgrywają bezdusznych coverów ale często dokładają coś od siebie w aranżach a to dodaje klasykom pewnej świeżości. Szkoda, że po trzecim utworze kazano mi odnieść aparat do depozytu. Wiadomym jest, że to co najlepsze do pokazania zespół zostawia na koniec i niestety nie było mi dane tego uwiecznić. Tym bardziej denerwuje to, że pod sceną i na widowni co po chwile błyskały flesze aparatów i jakoś nikt nie zwracał na to uwagi. A niejeden z nowych „idiotkamerek” ma w tej chwili lepsze parametry niż moja lustrzanka. Ale cóż. Zasady akredytacji są nie do przeskoczenia. To co udało mi się uwiecznić na fotkach poniżej.


Dodaj komentarz