Magiczny wieczór z „Królową Ciemności”
Na koncert fińskiej wokalistki Tarji Turunen wybierałem się do
warszawskiej Stodoły z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony dyplomowana
sopranistka znana jest z dziesięcioletnich występów w metalowej grupie
Nightwish, z którą wydała 5 bardzo dobrze przyjętych płyt, ale ten
rodzaj muzyki nigdy nie był mi specjalnie bliski. Z drugiej strony
bardzo byłem ciekaw jak prezentuje się na scenie rockmanka nazywana
przez niektórych Sarą Brightman metalu.
Po dość przeciętnych saportach (grupy Hollow Haze i Cry Excess) utworem
Anteroom of Death otwierającym ostatnią płytę pt. What Lies Beaneath”,
ubrana w piękną czarną, kloszowaną suknię, powitała fanów filigranowa ,
blada jak śnieg Tarja. Jej niesamowity głos, nazywany sopranem
lirycznym, zabrzmiał tak mocno i czysto, że publiczność niemal oniemiała
z wrażenia. Zaczął się magiczny wieczór z charyzmatyczną, trochę
diaboliczną frontmanką w roli głównej.
Drugi utwór pt. Lost Northern Star z drugiej płyty Tarji, zabrzmiał
surowo i chropowato. Za to trzeci pt. Tired of Being Alone – bardzo
melodyjny i równiutko zagrany przez zespół, z doskonałą pracą perkusisty
– wszystkich na sali wprowadził w doskonały nastrój.
Po kolejnym „mocnym” utworze pt. Dark Star (również z ostatniej płyty),
na scenie został tylko ostrzyżony na punka perkusista, który efektownym
żonglowaniem pałeczkami wprawił w ekstazę większą część sali. Na deser
zaczął bębnić do muzyki Jacguesa Ofenbacha – popularnego kankana. W
sumie występ był bardziej efekciarski niż wirtuozerski, ale na sali
wywołał ogromny aplauz. Następny utwór pt.Little Lies – był prawdziwą
orgią dźwięków, z przesterowanym basem i gitarowymi solówkami. Tarja
niczym wytrawny dyrygent poprowadziła salę za sobą, a w Stodole wyrósł
las rąk, który utrzymał się w górze aż do samego końca piosenki.
Niesamowitą energią w tym kawałku błysnął szalony wiolonczelista, który
rozkręcał się z utworu na utwór, mimiką i gestami porywał zespół do
jeszcze bardziej dynamicznego grania.
Po tym kawałku Finka podziękowała publice po polsku i zapowiedziała, że
specjalnie dla warszawskiej publiczności zagra 2 nowiutkie utwory.
Pierwszy z nich – subtelny i lekki jak piórko – Into the Sun – sprawił,
że pokochałem Tarję od pierwszego wejrzenia. Śliczny głos, cudowna
melodia, delikatne piano w tle – słowem utwór, że palce lizać! Sala
oszalała z radości, a Tarja zapowiedziała następny kawałek pt. Still of
the Night, pochodzący z dodatkowego krążka, dodanego do ostatniej płyty
artystki. Mnie nie porwał bo zbyt głośny i drapieżny, z dość prymitywnym
rytmem, ale sala aż piszczała z radości!
Kolejny utwór pt. Never Enough – był drugim prezentem dla warszawskiej
publiczności – czyli absolutną nowością. Szybki, ze zmianami tempa i
klimatu, bardzo wysoko wyśpiewany przez wokalistkę – przypadł do gustu
wszystkim – ze mną na czele. Ani się nie obejrzeliśmy jak wokalistka
zapowiedziała pożegnalny utwór pt. In for a Kill – kolejny świetny
kawałek z ostatniej płyty. Przy aplauzie publiczności grupa szybciutko
zeszła ze sceny, a ja byłem pewny, że tak nie skończy się ten magiczny
wieczór ze skandynawską „Królową Ciemności”.
Po kilkuminutowej przerwie wybrzmiały znajome dźwięki – z „Ducha w
Operze” Andrew Lloyda Webbera. Znakomity wokalny występ Tarji,
przebranej teraz w śnieżnobiałą, iście królewską suknię, ukoronował ten
niezapomniany wieczór i przypomniał mi podobny występ Sarah Brightman.
Na deser Finka zaśpiewała piosenkę pt. Die Alive z początków swojej
solowej twórczości i gdy wydawało się, że to już koniec – wybrzmiał
kolejny świetny, melodyjny utwór z jej ostatniej płyty pt. Until My Last
Breath. Wyraźnie wzruszona wokalistka serdecznie podziękowała
publiczności za wsparcie i tak liczne przybycie na koncert i
zapowiedziała, że ma nadzieję w krótkim czasie znów odwiedzić Polskę,
co przy wcześniejszych zapowiedziach, że to pożegnalne tournee z
koncertami minimum na kilka lat – wydało mi się trochę przewrotne.
Owacjom nie było końca i publiczność jeszcze przez dobre 10-15 minut
biła brawo, mimo, że artyści już dawno opuścili scenę.
Za całe podsumowanie koncertu wystarczyła mi uszczęśliwiona mina mojej
żony, która na co dzień słucha całkiem innej, bardziej ugładzonej muzyki
i szła na koncert bez specjalnego przekonania. A ja dostałem bojowe
zadanie zdobycia wszystkich trzech solowych płyt malutkiej Finki,
mieszkającej na stałe w dalekim Buenos Aires. No cóż, dobra muzyka nie
zna granic i łamie wszelkie uprzedzenia i bariery. Koncert Tarji na
pewno zapamiętamy wspólnie jako prawdziwa uczta dla uszu i oczu.
Andrzej „Gandalf” Baczyński