2012.01.16 – Tarja – Warszawa

Magiczny wieczór z „Królową Ciemności”

Na koncert fińskiej wokalistki Tarji Turunen wybierałem się do warszawskiej Stodoły z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony dyplomowana sopranistka znana jest z dziesięcioletnich występów w metalowej grupie Nightwish, z którą wydała 5 bardzo dobrze przyjętych płyt, ale ten rodzaj muzyki nigdy nie był mi specjalnie bliski. Z drugiej strony bardzo byłem ciekaw jak prezentuje się na scenie rockmanka nazywana przez niektórych Sarą Brightman metalu.

Po dość przeciętnych saportach (grupy Hollow Haze i Cry Excess) utworem Anteroom of Death otwierającym ostatnią płytę pt. What Lies Beaneath”, ubrana w piękną czarną, kloszowaną suknię, powitała fanów filigranowa , blada jak śnieg Tarja. Jej niesamowity głos, nazywany sopranem lirycznym, zabrzmiał tak mocno i czysto, że publiczność niemal oniemiała z wrażenia. Zaczął się magiczny wieczór z charyzmatyczną, trochę diaboliczną frontmanką w roli głównej.
Drugi utwór pt. Lost Northern Star z drugiej płyty Tarji, zabrzmiał surowo i chropowato. Za to trzeci pt. Tired of Being Alone – bardzo melodyjny i równiutko zagrany przez zespół, z doskonałą pracą perkusisty – wszystkich na sali wprowadził w doskonały nastrój.
Po kolejnym „mocnym” utworze pt. Dark Star (również z ostatniej płyty), na scenie został tylko ostrzyżony na punka perkusista, który efektownym żonglowaniem pałeczkami wprawił w ekstazę większą część sali. Na deser zaczął bębnić do muzyki Jacguesa Ofenbacha – popularnego kankana. W sumie występ był bardziej efekciarski niż wirtuozerski, ale na sali wywołał ogromny aplauz. Następny utwór pt.Little Lies – był prawdziwą orgią dźwięków, z przesterowanym basem i gitarowymi solówkami. Tarja niczym wytrawny dyrygent poprowadziła salę za sobą, a w Stodole wyrósł las rąk, który utrzymał się w górze aż do samego końca piosenki. Niesamowitą energią w tym kawałku błysnął szalony wiolonczelista, który rozkręcał się z utworu na utwór, mimiką i gestami porywał zespół do jeszcze bardziej dynamicznego grania.
Po tym kawałku Finka podziękowała publice po polsku i zapowiedziała, że specjalnie dla warszawskiej publiczności zagra 2 nowiutkie utwory.
Pierwszy z nich – subtelny i lekki jak piórko – Into the Sun – sprawił, że pokochałem Tarję od pierwszego wejrzenia. Śliczny głos, cudowna melodia, delikatne piano w tle – słowem utwór, że palce lizać! Sala oszalała z radości, a Tarja zapowiedziała następny kawałek pt. Still of the Night, pochodzący z dodatkowego krążka, dodanego do ostatniej płyty artystki. Mnie nie porwał bo zbyt głośny i drapieżny, z dość prymitywnym rytmem, ale sala aż piszczała z radości!
Kolejny utwór pt. Never Enough – był drugim prezentem dla warszawskiej publiczności – czyli absolutną nowością. Szybki, ze zmianami tempa i klimatu, bardzo wysoko wyśpiewany przez wokalistkę – przypadł do gustu wszystkim – ze mną na czele. Ani się nie obejrzeliśmy jak wokalistka zapowiedziała pożegnalny utwór pt. In for a Kill – kolejny świetny kawałek z ostatniej płyty. Przy aplauzie publiczności grupa szybciutko zeszła ze sceny, a ja byłem pewny, że tak nie skończy się ten magiczny wieczór ze skandynawską „Królową Ciemności”.

Po kilkuminutowej przerwie wybrzmiały znajome dźwięki – z „Ducha w Operze” Andrew Lloyda Webbera. Znakomity wokalny występ Tarji, przebranej teraz w śnieżnobiałą, iście królewską suknię, ukoronował ten niezapomniany wieczór i przypomniał mi podobny występ Sarah Brightman. Na deser Finka zaśpiewała piosenkę pt. Die Alive z początków swojej solowej twórczości i gdy wydawało się, że to już koniec – wybrzmiał kolejny świetny, melodyjny utwór z jej ostatniej płyty pt. Until My Last Breath. Wyraźnie wzruszona wokalistka serdecznie podziękowała publiczności za wsparcie i tak liczne przybycie na koncert i zapowiedziała, że ma nadzieję w krótkim czasie znów odwiedzić Polskę, co przy wcześniejszych zapowiedziach, że to pożegnalne tournee z koncertami minimum na kilka lat – wydało mi się trochę przewrotne. Owacjom nie było końca i publiczność jeszcze przez dobre 10-15 minut biła brawo, mimo, że artyści już dawno opuścili scenę.

Za całe podsumowanie koncertu wystarczyła mi uszczęśliwiona mina mojej żony, która na co dzień słucha całkiem innej, bardziej ugładzonej muzyki i szła na koncert bez specjalnego przekonania. A ja dostałem bojowe zadanie zdobycia wszystkich trzech solowych płyt malutkiej Finki, mieszkającej na stałe w dalekim Buenos Aires. No cóż, dobra muzyka nie zna granic i łamie wszelkie uprzedzenia i bariery. Koncert Tarji na pewno zapamiętamy wspólnie jako prawdziwa uczta dla uszu i oczu.

Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz