Mroźny listopadowy piątek okazał się być niezwykły nie tylko ze względu na magiczną zbieżność trzech jedenastek w kalendarzu. Tego dnia w zasłużonej chorzowskiej Leśniczówce miał miejsce kolejny przystanek na polskiej trasie koncertowej zespołu The Sunpilots. Zresztą „trasa” to w tym przypadku chyba za mocne słowo – ot, po prostu następny koncert w rozpisce grupy aspirującej do zdobycia serc polskich słuchaczy. Stosunkowo młoda, wywodząca się z Sydney w Australii (!) formacja legitymuje się dopiero dwoma pełnowymiarowymi płytami CD (nie licząc singli i EP-ek). I właśnie aktualna podróż po Europie poświęcona została promocji drugiego dzieła chłopaków, noszącego tytuł „King Of The Sugarcoated Tongues”.
Frekwencja w lokalu nie zwalała może z nóg, aczkolwiek muzycy świadomi swej roli debiutantów na słowiańskiej ziemi sprawiali wrażenie zadowolonych z faktu, że komukolwiek chciało się pofatygować na ten koncert. I trzeba przyznać, że solidnie przyłożyli się do promocji swego bandu. Na stolikach nie brakowało ulotek z nazwą kapeli i adresami stron internetowych, majspejsów, fejsbuków i innych takich. Dobrze zaopatrzone było też stoisko z gadżetami, gdzie oprócz obu albumów grupy (w bardzo przystępnych cenach) można było również zaopatrzyć się w koszulki, plakaty i inne pamiątki. Słowem – pełny profesjonalizm! No ale najważniejsza jest oczywiście sama muzyka, zatem najwyższy czas, aby poświęcić kilka słów temu, co działo się na scenie.
Właściwy koncert rozpoczął się z niemałym opóźnieniem, aczkolwiek usłyszane chwilę potem dźwięki wynagrodziły nam wszelkie niedogodności. Zespół skupił się oczywiście na materiale z najnowszego longplaya, serwując na początek występu numery „Three minutes to midnigh” i tytułowy „King Of The Sugarcoated Tongues”. Identycznie jak na wspomnianej płycie, trzeci w kolejności zabrzmiał jeszcze „The Captain”, po czym zespół cofnął się w czasie i zagrał utwór „Metric System” z poprzedniego albumu.
Od samego początku artystów cechowała warta podkreślenia żywiołowość i pasja, z jaką prezentowali poszczególne kompozycje. Ich muzyka jest niełatwa w odbiorze i – co tu kryć – chłopaki raczej kariery radiowej u nas nie zrobią. Utwory The Sunpilots obfitują w liczne zmiany tempa, nieregularne rytmy a do tego wszystkiego obdarzony ciekawą barwą głosu wokalista Raj Siva-Rajah lubi sobie niespodziewanie przejść od średniego rejestru po ultra wysoki falset. Ma facet możliwości, to fakt. Drugim filarem zespołu jest niewątpliwie gitarzysta Bob Spencer, który nie należy wprawdzie do typowych gitarowych „wymiataczy”, ale wypracował już własny styl, w ramach którego potrafi oczarować słuchacza ciekawymi partiami akordowymi a i solówkę nie raz zapoda taką, że ręce same rwą się do klaskania. Przy czym kładzie raczej nacisk na klimat niż wirtuozerię. Nie można pominąć oczywiście sekcji rytmicznej, zwłaszcza basisty Justina Kool’a, który dwukrotnie podczas koncertu zaprezentował swe umiejętności podczas solowej partii basu. A już na szczególne pochwały zasługuje młody perkusista (przedstawiony jako Jonas), który swój staż w grupie liczy dopiero od dwóch miesięcy i w tak krótkim czasie zdążył perfekcyjnie opanować jakże niełatwą materię dźwiękową.
W następnej kolejności usłyszeliśmy numer z nowego CD – „God Science” a tuż za nim „Medicated Shell” z poprzedniej płyty. Pierwszą część koncertu zamknął utwór „Animals In my mind”, po którym Raj zarządził piętnastominutową przerwę. Był więc czas na odwiedzenie bufetu jak również możliwość zakupienia płyt i zdobycia na nich autografów sympatycznych muzyków z dalekiej Australii. Kto wie, może kiedyś będzie to cenna pamiątka?
Drugą część występu otworzył żywiołowy numer „Faking This”. Po nim pojawiły się kolejno „Helter Skelter Day” i zapadająca w pamięć ballada „Sex And TV”. W programie koncertu nie zabrakło także cudzych piosenek. Najpierw mocno odbiegająca od oryginału wersja beatlesowskiego „Eleanor Rigby” a pod koniec koncertu jeszcze bardziej niepodobna do wersji pierwotnej „All Along The Watchtower” wiadomo kogo. Przedtem jednak właściwy zestaw dopełniony został autorskimi numerami „Rain”, „Shooting Star”, „The Piperr’s Mirror” i „Exodus”. Zespół zszedł ze sceny, ale gromkie brawa dwudziestu paru rąk skłoniły muzyków do powrotu na scenę. Wokalista w imieniu całego zespołu podziękował zebranym za ciepłe przyjęcie i obiecał, że jeszcze kiedyś zagrają w Leśniczówce. Pożegnali nas utworem „Drones”.
Ciekawych dożyliśmy czasów, gdy naprawdę dobry zespół rockowy z Australii prezentuje swoją muzykę gdzieś w głuszy chorzowskiego parku i mało kto o tym wie. Pozostaje żywić nadzieję, że następna wizyta The Sunpilots w naszym kraju będzie już prawdziwym wydarzeniem medialnym. Na to zasługują i tego im życzę!
Michał Kass