2011.10.15 – Behemoth, Blindead, Morowe – Katowice

Nigdy nie miałem okazji zobaczyć na żywo koncertu Behemotha więc ciekawość zżerała mnie i mimo, że muzyka tego zespołu nie jest mi bliska postanowiłem stanowczo pójść i na własne oczy zobaczyć czy uda mi się przetrwać i zdecydować kto w końcu jest numerem jeden Vader czy Behemoth. Przed wejściem do katowickiego Megaclubu czekała już spora rzesza fanów ubrana na czarno W środku panowała mroczna a zarazem tajemnicza atmosfera.

Pierwszy suport to zjawiskowy zespół Morowe. Członkowie zespołu byli ubrani w bluzy z kapturami, każdy miał na sobie maskę, koloru białego ale każda z innym, intrygującym wyrazem… zespół zagrał między innymi takie kawałki jak: „Komenda”, „Tylko Piekło. Labirynty. Diabły”, „Czas Trwanie Zatrzymać” czy „Wężowa Korona”, a także nowy kawałek nie pochodzący z albumu „Dziurawy Świat”. Nihil, całość robiła niesamowite wrażenie. Czułem nową jakość w polskiej muzyce black-metalowej. Muzycy kojarzą mi się trochę z tym co robi Slipknot mam tu myśli kilku wokalistów wieloosobowy skład maski na twarzach. Cały czas zastanawiałem się jak oni śpiewają w tych maskach i w ogóle wytrzymują. Nie zatrzymała ich nawet awaria sprzętu i kiedy wszystko nagle ucichło, nie speszeni niczym muzycy stali dalej nieruchomo na scenie i wpatrując się przeraźliwym wzrokiem w fanatyczny tłum, który skandował „napierdalać” czekali aż z mrocznych gitar znów powróci życie.

Po Morowym nastała wiadoma przerwa techniczna, podczas której na scenie rozkładał się. Blindead, zespół który tego wieczoru znacznie odbiegał od standardów i od którego zalatywało wżerającą się w mózg psychodelią.. Były momenty piękne, gitara w o zabarwieniu progresywnym, projekcje na dużym ekranie umieszczonym za perkusją, ale zgromadzona fanatyczna publiczność zaczynała się nudzić słychać było okrzyki skandujące nazwę Behemotha co było dla mnie w tym momencie po prostu nie na miejscu. Agresywni fani przepełnieni przemocą domagali się po prostu przysłowiowej sieczki przy której mogli by się dalej naparzać do woli. Nie w smak im były piękne gitarowe riffy. Zespół zaprezentował ostatni album o nazwie „Affliction XXIX II MXMVI”, który był zagrany od samego początku do końca bez ani jednej przerwy i podczas którego była wyświetlana projekcja, związana z motywem przewodnim nowego albumu. Jak już wcześniej mówiłem, różne rzeczy można było odczuwać i tak samo różne dźwięki emanowały z głośników. Raz to był wyraźnie odczuwalny ciężar podczas utworu „My New Playground Became”, i tu pojawiło się pogo (nigdy nie zostałem tyle razy wytrącony z równowagi na żadnym koncercie). Brutalna pijana grupa małolatów z obłędem w oczach nacierała na siebie tratując się i przewracając na środku klubu. Atmosfera gęstniała, pijani fanatycy bez pardonu brutalnie pchali się i wciskali po chamsku przed spokojnie stojących ludzi. Parę kobiet i mężczyzn nie wytrzymało ciśnienia i ewakuowało się na odległe bezpieczniejsze pozycje. Po podłodze walały się butelki po piwie a stojąca obok mnie grupka jegomości popijała prosto z butelki whiskie. Otępiali z alkoholu i wyzwolonej agresji fani krzyczeli „ile mamy stać kurwa mać”. Przyznać muszę że moje zażenowanie rosło z każdą minutą.

W końcu zgasły światła i na ekranie można było obejrzeć projekcję najnowszego teledysku Behemotha do utworu „Lucifer”. Koncert rozpoczął się od „Ov Fire and the Void”, a zaraz po nim „Demigod”. Nergal przeszło rok temu ciężko zachorował, co było widać lider zespołu ciężko łapał oddech robił długie przerwy między utworami, schodził ze sceny i pił dużo wody. Na uznanie zasługiwała dobrze wykonana oprawa plastyczna, składająca się rzecz jasna z efektów świetlnych, ale i dymu, ognia czy finałowego confetti. Natomiast repertuar składał się z tradycyjnych utworów (standardowo odśpiewanego alternatywnie przez publiczność „Decade of Therion”, „Conquer All”, „Antichristian Phenomenon” czy „At the Left Hand of God”), ale też pojawiły się też te rzadziej spotykane, jak „Moonspell Rites”, „Heru Ra Ha (Let There Be Might)”, „The Thousand Plagues I Witness” – „. Bis również rozpoczął się rzadko granym utworem, a był nim „23 (The Youth Manifesto)”, „Lucifer”. Mimo że koncert zrobił oszałamiające wrażenie to przychodzi na myśl refleksja czy udawany satanista Nergal zdaje sobie sprawę z konsekwencji i wpływu jaki wywiera swoją muzyką i wymyślonym przesłaniem na młodych naiwnych ludzi którzy bardzo się z tym utożsamiają.
Jeden a może i więcej celów wyznaczonych przez Adama Darskiego zostało osiągniętych : była duża dawka energii i przemocy. Ja z kolei zostałem mocno zaszokowany.

Witold Mieszko

Dodaj komentarz