2011.10.08 – Julia Marcell – Poznań

Julia Marcell. Jej drugi album coraz lepiej poczyna sobie na rynku muzycznym i zbiera coraz więcej pochlebnych opinii. I nie bez powodu. Nie znam osoby, która po odsłuchaniu „June” miałaby o niej złe zdanie. To taka magia Julii. Czaruje swoją twórczością.
Gdy dowiedziałem się, że wystąpi w Poznaniu bardzo chciałem zobaczyć ten koncert. I to moje małe marzenie się spełniło.
Całe szczęście, że do klubu Blue Note przyszedłem z prawie godzinnym zapasem bo gdybym przyszedł później, obejrzałbym tylko plecy zgromadzonych tłumnie pod sceną fanów. Ale o frekwencji jeszcze napiszę. Jak to zwykle w Poznaniu bywa, koncert rozpoczął się z małą obsuwą. Ale te 20 minut spóźnienia zostało potem w pełni zrekompensowane przez Julię i jej zespół. Na niewielkiej scenie tego jazzowego klubu parę minut po 20 pojawiła się główna bohaterka wieczoru wraz ze wspomagającą ją swoim wokalem w chórkach a także grą na skrzypcach Mandy. I zaczął się ten magiczny koncert.

Pierwszym utworem Julia zabrała nas w podróż do przeszłości, do swojej pierwszej płyty „It Might Like You” i wysłuchaliśmy „Outer Space”. Co od razu rzuciło się w oczy (a właściwie w uszy) to kunszt osoby odpowiedzialnej za nagłośnienie. Czystość wokali i doskonałe wyważenie ich z brzmieniem skrzypiec i klawiszy Julii zrobiła piorunujące wrażenie. Na dobrą sprawę zbędna byłaby sekcja rytmiczna. Tyle, że Ci którzy przesłuchali już „June” wiedzą jak wielką rolę odgrywa ona na tej płycie. Więc po chwili na scenie pojawili się perkusista Christian i basista Thomsen. Krótkie „Cześc” od uśmiechniętej Julii. „Słuchajcie, nie mogę uwierzyć ilu Was tu dzisiaj przyszło”. Święte słowa. Klub pękał w szwach. Gromkie brawa, pierwsze ale nie ostatnie tego wieczoru i jedziemy dalej. Kolejny utwór to tytułowy „June” z drugiej płyty i kolejne zdumienie na naszych twarzach. Kurcze, cztery osoby na scenie, skrzypce, klawisze z jakąś przystawką Rolanda, perkusja klasyczna i elektroniczna obsługiwana przez Christiana i gitara basowa Thomsena a jak to wszystko mięsiście brzmi. Prawie jak z płyty. Ale prawie robi wielką różnicę. Tutaj muzycy pozwalali sobie na drobne odstępstwa. Zwłaszcza Christian rozwinął mocniej skrzydła. A właściwie pałeczki. Nie mogło się więc obyć bez gromkich braw. Krótkie zestrojenie basu i klawiszy i wracamy do pierwszej płyty. „Sixteen, Ten Years Later”. Zrobiło się bardzo imprezowo i coraz więcej zgromadzonych fanów i fanek wierciło już przed sceną tyłeczkami włączając się do zabawy. Zresztą patrząc jak świetnie bawią się na scenie muzycy nie sposób było ustać w miejscu. Po tym utworze głos zabrała ponownie Julia: „Dzisiaj mam Total Confusion – taki dzień. Nawet nie chcę Wam opowiadać ile rzeczy wydarzyło się dzisiaj takich, że ledwo pamiętam gdzie jest moja głowa”. Następny utwór to kolejny przeskok z albumu na album i słuchamy bardzo dynamicznego „Shhh”. Przystawka Rolanda z której korzysta Julia sprawia cuda. Znowu wszystko brzmi jak na płycie. Choć i tym razem Julia i Mandy pozwalają sobie na odrobinę improwizacji i przedłużają ten utwór co spotyka się ze zrozumiałym aplauzem wśród przybyłych. Krótkie „Dzięki” ze sceny i następny utwór. Po raz kolejny płyta „June” i kawałek „Since”. Tym razem Julia zachęca nas do pomocy w akompaniamencie klaskaniem. Nie musi nas długo namawiać i już po pierwszych dźwiękach wszystkie ręce są w górze i zgodnie klaskają w rytm. Po raz kolejny zasłużone brawa dla zespołu i następnym utworem wracamy do pierwszej płyty. Bardzo spokojny i klimatyczny „Carousel”. Jego klimat sprawia, że wszyscy kołyszą się i falują w jego rytm. Po raz kolejny pada „Dzięki” ze sceny i znowu wędrówka w czasie. „I Wanna Get On Fire”. Psychodeliczny wręcz i bardzo przejmujący utwór. Po nim Julia chowa się przyklękając za swoimi klawiszami a my wysłuchujemy instrumentalnego, bardzo monumentalnego w brzmieniu choć tak krótkiego „Shores” z płyty „June”. To chwila oddechu dla zespołu przed tym co jeszcze ich czeka tego wieczoru. Julia funduje nam koleją wędrówkę w czasie i możemy rozprostować kości przy żwawym i skocznym „Billy Elliot” z pierwszej płyty. Po nim kolejne brawa, ze sceny pada „Dzięki, a teraz będzie imprezowa piosenka”. Julia przybliża nam historie o patrolu policji, który zatrzymał ją do kontroli pewnego razu, w tle basista dopowiada coś do tej historii lecz niestety robi to tak cicho, że my tego nie słyszymy. Słyszy to jednak Julia i Thomsen zostaje zbesztany. Oczywiście w żartach. „Wszystkich ludzi, których kiedyś kontrolowała policja proszę o śpiewanie ze mną” pada ze sceny, padają pierwsze dźwięki utworu „CTRL z płyty „June” a widownia gromko wtóruje „Control, Control”. W tym utworze chyba jak w żadnym innym Julia prezentuje jaką skalą głosu dysponuje. Zwłaszcza jeżeli chodzi o górne jego rejestry. I po raz kolejny spotyka się to z ogromnymi brawami. I nareszcie wyczekiwany przeze mnie moment. Mam w końcu okazję usłyszeć utwór w którym się zakochałem muzycznie. „Gamelan” (również z ostatniej płyty). Trochę się obawiałem jak zabrzmi na żywo zwłaszcza jeżeli chodzi o chórki i linie basu ale moje obawy były niepotrzebne. Duet Julia – Mandy wyciągnął wszystko to za co tak sobie cenie ten kawałek a Thomsen swoją grą na basie przeszedł sam siebie. Po tym utworze chyba ja biłem najgłośniej brawa. Ubóstwiam go. Ale słysząc reakcję innych nie tylko ja. Po raz kolejny ze sceny pada „Dzięki”, następuję krótka wymiana zdań z zespołem a my po chwili dalej zapoznajemy się z drugą płytą „Julii. „Echo”. To jedyny utwór w którym padają polskie słowa co gromkimi brawami docenia publiczność. Jak na razie najdłuższymi tego wieczoru.
Kolejnym utworem „Fear Of Flying” ponownie wracamy do „It Might Like You”. Po nim zespół ma chwilkę na odsapnięcie a głos zabiera Julia: „Słuchajcie, to jest taki naprawdę pierwszy koncert w tej trasie i jesteśmy strasznie stremowani. Dzięki Wam wielkie, że tylu Was tu przyszło i tak ciepło nas przyjęliście. Specjalnie na tą okazję Mandy zrobiła sobie te Blue włosy”. Tu publiczność gromkimi brawami wyraziła pełną aprobatę dla tego oryginalnego koloru włosów ku pełnemu zadowoleniu ich właścicielki. I powróciliśmy do muzyki, ponownie druga płyta i „Crows” z jego marszowym zakończeniem i fantastyczną solówką na perkusji Christiana. Przy następnym kawałku pozostaliśmy na tej samej płycie i nadszedł czas na utwór, którego nie mogło zabraknąć. Przyznam, że „Matrioszka” w wersji Live brzmi jeszcze lepiej i dynamiczniej niż na CD. Kolejne owacje dla Julii i zespołu. „Dziękujemy Wam strasznie” pada ze sceny i Julia oklaskami zachęca nas do dołączenia do wspólnego wykonania kolejnego utworu. Ponownie pozostajemy na tej samej płycie i wysłuchujemy świetnego „Aye Aye” w czasie którego Julia prezentuje nam co jeszcze można wycisnąć z magicznej przystawki Rolanda. Po tym utworze zostaje nam przedstawiony zespół, wspólny ukłon i muzycy żegnani ogromnymi brawami schodzą ze sceny. Po raz pierwszy ale nie ostatni tego wieczoru.

Nie z nami te numery Julia. Słysząc takie brawa chcąc nie chcąc muszą wrócić na scenę na bis. Jako pierwsze danie dokładki zespół serwuje nam bardzo żywiołowy utwór z pierwszej płyty „Side Effect of Growing Up”. W następnym daniu dokładki, folkowym wręcz utworze „Night of The Living Dead” dedykowanemu przez Julie Thomsenowi sama chwyta za skrzypce i pogrywa na nich jak na gitarze. Tu również otrzymujemy zaproszenie do wspólnego śpiewania na co ochoczo przystajemy. Niestety po tym utworze zespół ponownie schodzi ze sceny ale i tym razem daje o sobie znać poznańska pażerność (podobno poznaniacy to naród wygnany ze Szkocji za chciwość. Coś w tym musi być). Poodbijane dłonie przynoszą zamierzony efekt. Co prawda połowiczny, bo na scenie pojawiły się tylko Julia i Mandy ale zawsze coś. „To co? Jakąś surówe na koniec?” zapytała Julia i przy oklaskach zaserwowała nam „Dancer” z pierwszego albumu w wersji na same skrzypce i klawisze, z lekko wydłużonym zakończeniem. Po tym utworze zapytała nas: „Macie jakieś życzenia?”. Gdzieś ze sceny pada tytuł „Storm”. „Sto Lat?- zażartowała Julia dodając – „Ok, ok” i zbiegła ze sceny. Myśleliśmy, że to koniec a tymczasem ściągnęła z powrotem chłopaków z sekcji rytmicznej. Julia przeprowadziła jeszcze dla basisty, który trochę zwlekał ze wstrojeniem gitary krótki seans relaksacyjny: „Nie śpiesz się, głęboki wdech, głęboki wydech” przeszkoliła go zza swoich klawiszy z uśmiechem na ustach rozpoczynając jednocześnie po raz drugi tego wieczoru „Matrioszke”. I niestety po tym utworze mieliśmy już definitywny koniec. Przy ogromnych, w pełni zasłużonych brawach zespół zniknął na tyłach klubu a fani zaczęli rozchodzić się do domów.

Ci bardziej wytrwali zgromadzili się na zapleczu klubu mając nadzieję na autografy i pamiątkowe zdjęcia. Ich cierpliwość została nagrodzona. Po paru minutach muzycy wyszli na teren klubu. Udało mi się na zapleczu zamienić parę słów z Julią, była naprawdę bardzo mocno zaskoczona taką frekwencją i czuć było jak bardzo to docenia. Ale tak naprawdę to tylko i wyłącznie jej zasługa. Jej i tego co robi. Na paru metrach kwadratowych stworzyła dla nas przecudowny spektakl. Ona nie tworzy muzyki. Ona jest muzyką. Muzyka to całe jej życie, to każdy ruch, każda myśl i każdy oddech. Widać to dokładnie obserwując ją na scenie. Towarzyszących jej muzyków też. Świetnie się bawią i granie sprawia im ogromną przyjemność. A co do ich umiejętności to, to co robią to naprawdę wirtuozeria.

Jeżeli chodzi o stronę techniczną koncertu to niski ukłon dla dźwiękowca. Odwalił kawał świetnej roboty. Wszystko brzmiało czysto świeżo i bardzo „mięsiście” A przy tym instrumenty nie zlewały się ze sobą brzmiąc bardzo selektywnie. Może trochę zabrakło lepszego oświetlenia sceny co sprawiło na pewno niemały kłopot robiącym zdjęcia ale samemu koncertowi ten półmrok dodał uroku. Szkoda tylko, że po koncercie nie można było kupić płyty „June”, była tylko do nabycia za niewygórowane 30 zł „It Might Like You”. Nie wiem. Może „June” po prostu rozeszła się za szybko. Jeszcze jedno. Jeżeli ta osoba przeczyta tą relację, pozdrawiam studenta, który zmasakrował mi plecy próbując za wszelką cenę zdobyć setlistę. Może ją sobie wsadzić w …indeks bo i tak nijak ma się ona do tego co zagrano na koncercie. Zresztą nawet Julia z niej nie korzystała.

Irek Dudziński

Dodaj komentarz