2011.09.28 – Tito Larriva & Tarantula – Katowice

Za co lubię Tito i jego band? Po pierwsze: za udział w kultowym filmie „Od zmierzchu do świtu”, w scenie, która trafiła już do kanonu światowego kina. Po drugie: za ten niepowtarzalny sceniczny luz i muzyczną szczerość. Po trzecie wreszcie: za album „Tarantism”, świetny debiut, który wprowadził zespół na muzyczne salony.

Tak więc szeroki uśmiech pojawił się na mojej gębie, kiedy już jako drugi w kolejności Tito & Tarantula zagrali „Strange Face Of Love”, jeden z „killerów” ze wspomnianego wyżej krążka. Jeżeli o repertuar chodzi, to w zasadzie mógłbym zastosować metodę „wytnij – wklej” z relacji z ubiegłorocznego koncertu kapeli w katowickim „Rialcie”. Oczywiście nie mogło zabraknąć „After Dark” i stałego grepsu lidera podczas wykonywania tego kawałka, czyli wciągania na scenę fanów.

Co się zmieniło? Przede wszystkim nazwa formacji (kosmetycznie) i skład (znacząco). Szef zdążył wymienić połowę muzyków. W miejsce charyzmatycznego gitarzysty i kompozytora wskoczył teksańczyk Jeffrey Herring. Natomiast za perkusją zasiadł młodzian o polskich korzeniach Victor Ziolkowski, który swój angaż w szeregi „tarantuli” zawdzięcza znajomości z córką pana Larrivy (razem chodzili do szkoły). Cóż, Ziolkowski sprawia wrażenie nieśmiałego kolesia, który wyskoczył na chwilę z balu maturalnego by zagrać gig, ale w rozmowie po koncercie wspominał coś o „Polish girls” więc może „cicha woda…”? Herring też nie miał jakiegoś dużego parcia na pierwszy plan, ożywił się dopiero pod koniec setu. Ze starego składu, szefowi tylko towarzyszyła seksowna basistka Carolina Rippy.
Zmieniła się także – niestety na niekorzyść – frekwencja w porównaniu z poprzednią wizytą w stolicy Górnego Śląska. Rok temu musiałem przeciskać się pod scenę (lub do wyjścia) przez gęsty tłum, tym razem było pustawo. Cóż, liczba koncertów zachodnich gwiazd i wysokie ceny biletów mogą przyprawić rodaków o potężny ból głowy, co wybrać z tak bogatej oferty…

Ale mimo dość skromnej frekwencji, Tito i jego Tarantula mieli naprawdę królewskie przyjęcie. Odwzajemnili się aż czterema bisami. Poza „zestawem obowiązkowym”, czyli „La Bamba” (oczywiście w punkowej wersji) i „Angry Cockroaches” (na finał) zapodali również cover Sex Pistols „Anarchy In The UK”, z hiszpańskim tekstem.

Czekam na kolejną wizytę kapeli na Śląsku, oby już z nową płytą senior Larriva! Co najmniej tak dobrą jak „Tarantism” ofc…;)

Robert Dłucik

Dodaj komentarz