Za co lubię Tito i jego band? Po pierwsze: za udział w kultowym filmie
„Od zmierzchu do świtu”, w scenie, która trafiła już do kanonu
światowego kina. Po drugie: za ten niepowtarzalny sceniczny luz i
muzyczną szczerość. Po trzecie wreszcie: za album „Tarantism”, świetny
debiut, który wprowadził zespół na muzyczne salony.
Tak więc szeroki uśmiech pojawił się na mojej gębie, kiedy już jako
drugi w kolejności Tito & Tarantula zagrali „Strange Face Of Love”,
jeden z „killerów” ze wspomnianego wyżej krążka. Jeżeli o repertuar
chodzi, to w zasadzie mógłbym zastosować metodę „wytnij – wklej” z
relacji z ubiegłorocznego koncertu kapeli w katowickim „Rialcie”.
Oczywiście nie mogło zabraknąć „After Dark” i stałego grepsu lidera
podczas wykonywania tego kawałka, czyli wciągania na scenę fanów.
Co się zmieniło? Przede wszystkim nazwa formacji (kosmetycznie) i skład
(znacząco). Szef zdążył wymienić połowę muzyków. W miejsce
charyzmatycznego gitarzysty i kompozytora wskoczył teksańczyk Jeffrey
Herring. Natomiast za perkusją zasiadł młodzian o polskich korzeniach
Victor Ziolkowski, który swój angaż w szeregi „tarantuli” zawdzięcza
znajomości z córką pana Larrivy (razem chodzili do szkoły). Cóż,
Ziolkowski sprawia wrażenie nieśmiałego kolesia, który wyskoczył na
chwilę z balu maturalnego by zagrać gig, ale w rozmowie po koncercie
wspominał coś o „Polish girls” więc może „cicha woda…”? Herring też
nie miał jakiegoś dużego parcia na pierwszy plan, ożywił się dopiero pod
koniec setu. Ze starego składu, szefowi tylko towarzyszyła seksowna
basistka Carolina Rippy.
Zmieniła się także – niestety na niekorzyść – frekwencja w porównaniu z
poprzednią wizytą w stolicy Górnego Śląska. Rok temu musiałem przeciskać
się pod scenę (lub do wyjścia) przez gęsty tłum, tym razem było
pustawo. Cóż, liczba koncertów zachodnich gwiazd i wysokie ceny biletów
mogą przyprawić rodaków o potężny ból głowy, co wybrać z tak bogatej
oferty…
Ale mimo dość skromnej frekwencji, Tito i jego Tarantula mieli naprawdę
królewskie przyjęcie. Odwzajemnili się aż czterema bisami. Poza
„zestawem obowiązkowym”, czyli „La Bamba” (oczywiście w punkowej wersji)
i „Angry Cockroaches” (na finał) zapodali również cover Sex Pistols
„Anarchy In The UK”, z hiszpańskim tekstem.
Czekam na kolejną wizytę kapeli na Śląsku, oby już z nową płytą senior Larriva! Co najmniej tak dobrą jak „Tarantism” ofc…;)
Robert Dłucik