Nie ulega wątpliwości, że Koniński klub „Oskard” należy do ważniejszych punktów na progresywnej mapie Polski. Często staje się areną fantastycznych wydarzeń muzycznych, ale chyba po raz pierwszy w historii klubu sala ta (chociaż wszyscy wiemy, że z frekwencją na koncertach naszej ulubionej muzyki różnie bywa), wypełniona została dosłownie po brzegi. Koncert „Przyjaciele dla Roberta” bardzo jasno udowodnił, jak wielu Robert miał przyjaciół. Paradoksalnie wszyscy, którzy przybyli w tym dniu do Konina woleliby jednak, aby tego koncertu w ogóle nie było. Źle napisałem! Wszyscy chcieliby, żeby taki koncert odbył się raczej pod hasłem „Robert ze szczególnie lubianymi przez Niego zespołami – dla przyjaciół’. Wszyscy, którzy zasiedli w tym dniu w sali konińskiego „Oskarda”, pragnęliby zobaczyć jego uśmiechniętą twarz zwróconą w stronę sceny, a nie fotografię umieszczoną nad sceną za muzykami. Wizerunek uśmiechniętego Roberta doskonale odzwierciedlał jak serdeczną był osobą. Prywatnie mogłem się o tym przekonać na poprzedniej edycji Ino Rocka.
Uczczenie pamięci Roberta było więc chyba dla wszystkich priorytetem i główną motywacją do przyjazdu w tym dniu do Konina. Kiedy zjawiliśmy się w klubie „Oskard”, trwała akurat próba grupy Quidam, która jeszcze bardziej ugruntowała nas w przekonaniu, że warto było pokonać wszystkie przeciwności losu i przebyć tych kilkaset kilometrów. Udało się nam usłyszeć fragment czegoś, co okazało się istotnym punktem programu większości zespołów. Jaki był ulubiony zespół Roberta? Nie trudno zgadnąć – Marillion. Ulubiony wokalista? Oczywiście Fish! Praktycznie każdy zespół dla Roberta właśnie przygotował cover kompozycji z repertuaru Marillion, bądź Fisha. Dla wielu z nas (tak przynajmniej było również w moim przypadku) Marillion był tym zespołem, od którego zaczęła się wielka przygoda ze słuchaniem muzyki progresywnej. Wyjątkowość osoby Roberta polegała jednak na tym, że nie wystarczało mu samo obcowanie z muzyką – On starał się swoją pasję zaszczepić w innych.
Konferansjerka Adama Droździka była doskonałą gwarancją tego, że (podobnie jak w Inowrocławiu) wszystko będzie przebiegać bardzo sprawnie. Czuło się, że za chwilę na scenie będą dziać się rzeczy wielkie! Z racji ilości zespołów, które miały się zaprezentować tego wieczoru, ramy czasowe poszczególnych koncertów musiały być ze zrozumiałych powodów znacznie ograniczone (ok. 20-30minut). Do minimum skrócone zostały przerwy pozwalające kolejnym zespołom na „podpięcie się do sprzętu”. O próbie dźwięku nie było mowy! Dlatego wielkie brawa dla ludzi odpowiedzialnych za nagłośnienie: Zbyszka Florka i Radka Scholla (przepraszam jeśli kogoś pominąłem).
Jako pierwszy wystąpił przedstawiciel lokalnej sceny muzycznej – zespół Black Sun. Swoim wyrazistym, rockowo-metalowym graniem z pewnością umieliby porwać niejednego potencjalnego słuchacza, który nie miał pojęcia o istnieniu takiej grupy. Pewnie w Polsce do odkrycia są całe plejady podobnych „słońc” (niekoniecznie czarnych), które pozostałyby niezauważone w tłumie innych gwiazd, gdyby nie doświadczeni „astronomowie”, właśnie tacy jak Robert. Grupa specjalnie Jemu zadedykowała kompozycję, którą podobno szczególnie lubił: „Inny wymiar czasu”.
„I tu tylko my
I tu tylko Ty
A tu tylko Ja
I wokół nas tylko czas…:
W rzeczy samej słowa te nabrały zupełnie innego wymiaru…
Kolejnym zespołem, miał być warszawski Night Rider, jednak życie pokrzyżowało im nieco plany. Mogliśmy więc zobaczyć zaledwie 2/5 zespołu. Mimo zdecydowanie okrojonego składu (Kuba Szostak- gitara, Paweł Penksa – klawisze) udało im się pokazać swój duży muzyczny potencjał. Paweł zagrał nie tylko na klawiszach, zasiadł również za fortepianem i muzyczną impresją zawierającą fragmenty „Misplaced Childhood” Marillionu, pokazał swój świetny warsztat muzyczny.
Przyszła pora na kolejną atrakcję wieczoru: Figursmile, jeśli nie kojarzycie jeszcze tej nazwy, z pewnością wkrótce się to zmieni. Pierwotnie grupa nosiła nazwę „Three Wishes” i wydała w 2006 roku swój debiutancki album „Towards the Light”. Dzień wcześniej miałem przyjemność wysłuchać fragmentów mającej ukazać się na rynku nowej płyty grupy Figursmile: „In Between”, którą zaprezentował w Nocy Muzycznych Pejzaży Piotr Kosiński. Zapoznawszy się dzięki temu z obszernym – przyznam bardzo intrygującym materiałem, byłem szczególnie ciekaw jak zespół zaprezentuje się na żywo (wrażenia jak najbardziej pozytywne).
Nie przemawia przeze mnie broń Boże żaden lokalny, śląski patriotyzm (zespół pochodzi bowiem z Wodzisławia). Mam wrażenie, że „In Between”, będzie jedną z ciekawszych tegorocznych pozycji na naszym rodzimym rynku rocka progresywnego. Oprócz swojego autorskiego materiału grupa wykonała, oczywiście w hołdzie dla Roberta, marillionowy „Lavender”.
Po lawendowym akcencie nastąpiła chyba najdłuższa tego wieczoru przerwa. Na godzinę 20.30 zaplanowano bowiem niespodziankę, którą miała być bezpośrednia transmisja z konińskich wydarzeń na antenie „Antyradia”. Niestety problemy techniczne uniemożliwiły połączenie. Może właśnie tak miało być? Może Robert życzył sobie, aby to wyjątkowe wydarzenie, którego byliśmy świadkami było dostępne tylko dla nas obecnych tu, na tej sali? Rysiu Bazarnik uważa, że Robert nie pierwszy raz (i pewnie nie ostatni) płatał im w ten sposób figle?
Kolejnym zespołem, który pojawił się na scenie, była bydgosko-toruńska grupa Xanadu, przez wielu kojarzona z osobą Mariusza Dudy, który właśnie tu zaczynał swoją przygodę z muzyką. Zespół zasługuje na duże zainteresowanie sympatyków prog rocka, ich muzyka bowiem (swoją formą zbliżona do klasycznych neoprogresywnych brzmień) broni się sama. Kiedy zobaczyłem na scenie wokalistę Michała Jarskiego (dzierży mikrofon również w formacji Alastor), myślałem, że zniszczy nasze uszy potężnym growlem (pozory jednak mylą). Michał dysponuje bardzo subtelnym głosem, idealnie współgrającym z muzyką zespołu. Problemy techniczne z mikrofonem uniemożliwiły mu ukazanie w pełnej krasie coveru „Assassing”.
Następny punkt programu był przeze mnie również szczególnie oczekiwany. Nie będę ukrywał, że bardzo kibicuję chłopakom z grupy Grendel, którzy do swojego logo dokoptowali liczbę 96 (osobiście bardziej pasowałaby mi liczba 69 -bez błędnych podtekstów, z tego samego powodu co nazwa pierwszego utworu nowej płyty Karmakanic :)).
Od nagrania ich debiutanckiej płyty minął pokaźny szmat czasu. „Grendlowcy” niestety również musieli radzić sobie na scenie we dwójkę: Sebastian Kowgier (gitara, śpiew) i Wojtek Biliński (perkusja). Kartka przy mikrofonie Sebastiana, była niezbitym dowodem, że to, co za chwilę usłyszymy będzie materiałem wyjątkowo świeżym. Jego wokal nie stracił nic ze swojej wyjątkowej, ciepłej barwy, nie wspominając o solówkach którymi nas częstował. Nowy materiał – tym razem z polskojęzycznymi tekstami rokuje nadzieję na intrygujący album. W ramach ich krótkiego występu nie zabrakło również coveru Marillion – „The Great Escape” (jedyny w tym dniu cover zespołu z hogarthowego okresu).
Zostały nam dwie największe gwiazdy tego wieczoru. Pierwsza z nich, grupa Quidam uraczyła nas występem zdecydowanie wyróżniającym się od pozostałych. Zagrali set w pełni akustyczny (niestety również zbyt krótki w stosunku do naszych oczekiwań, ale w tym dniu nie można było inaczej). Myślę jednak, że ten akustyczny kwadrans zrobił na słuchaczach duże wrażenie, a ich wersja fishowego Cliche (które udało nam się usłyszeć podczas wspomnianej próby), to prawdziwa perełka. Teraz mam poważny dylemat: czy bardziej przekonuje mnie wokal Fisha, czy głos Bartka?
Ostatni punkt programu, to oczywiście Believe. Miałem przyjemność oglądać zespół już kilkakrotnie, stąd byłem pewien, że i tym razem czeka nas doskonały występ. Tego wieczoru mogliśmy usłyszeć: „Needles In My Brain”, „This Bread Is Mine”, „What They Want”, „Beggar”, oraz skomponowany specjalnie na tę okazję, „Please Go Home”, a także cover Marillion (tym razem przepiękne Chelsea Monday). Karol Wróblewski wnosi do zespołu tyle świeżości i młodzieńczej werwy, że po prostu chce się ich słuchać i oglądać, a fantastyczne dialogi gitary Mirka Gila i skrzypiec Satomi każdy szanujący się fan muzyki progresywnej powinien choć raz zobaczyć na żywo!
10 listopada zespól Believe będzie występował na deskach katowickiego Teatru Wyspiańskiego, nagrywając tam swoje DVD. Zapraszamy i mobilizujemy konińską publiczność. Przyjechaliśmy do Konina, pora na rewizytę ;).
Na zakończenie mogliśmy jeszcze raz zobaczyć wszystkich artystów (którzy swoim występem oddali cześć nieodżałowanej osobie Roberta Roszaka), aby wspólnie przy pomocy publiki odśpiewać ostatni w tym dniu utwór, również cover – lecz tym razem nie Marillion, lecz Pink Floyd (tak bardzo wymowny) – oczywiście WISH YOU WERE HERE.
Na koniec kilka bezpośrednich, ciepłych słów należy się organizatorom, a w szczególności Ryśkowi Bazarnikowi oraz wszystkim osobom, które przyczyniły się do zorganizowania tego przedsięwzięcia. Drogi Ryśku, zrobiłeś kawał świetnej roboty, gdyby było więcej takich ludzi jak Ty, takich jak Robert Roszak, którzy energię potencjalną swoich pasji potrafią zamienić na energię kinetyczną, oddziałującą na innych…ten nasz dzisiejszy świat wyglądałby z pewnością zupełnie inaczej.
Tekst: Marek Toma
Zdjęcia: Natalia Kubacka