W ten oto sposób Festiwal Rocka Progresywnego w Gniewkowie urósł do imprezy o wielkim znaczeniu dla tego gatunku muzyki i to już z pięcioletnim stażem. Przez ten czas przez scenę festiwalową przewinęło się wiele zespołów. Niektóre z zespołów reaktywowały się, niektóre uległy rozwiązaniu, ale najważniejsze jest to, że Polski Rock Progresywny ma się dobrze! To że ten festiwal jest w dalszym ciągu uważany za jedno z ważniejszych wydarzeń muzycznych jest zasługą Janusza i Sławka Bożko, których zapał w organizowaniu tej imprezy jest godny naśladowania. Włodarze miasta powinni być im wdzięczni w promowaniu Gniewkowa. Już niedługo sława tego Festiwalu wyjdzie poza granice naszego kraju. Poznałem w tym roku Roberta ze Szwecji, który bardzo ciepło wyrażał się o polskim rocku progresywnym. Stąd jego obecność na tym festiwalu. W tym roku też, już pod szyldem stowarzyszenia „Progres” festiwal dorósł do formy 2 – dniowej, podczas wieczornych piątkowo – sobotnich koncertów. Zgromadzona publiczność mogła podziwiać sześć zespołów z absolutnej czołówki krajowej. Tegoroczny festiwal był dedykowany Robertowi Roszakowi – dziennikarzowi muzycznemu radia „Konin”, który odszedł od nas miesiąc wcześniej.
W piątkowy wieczór koncert odbywał się na odrestaurowanym ryneczku Gniewkowa, gdzie na jednej stronie deptaka usytuowana była scena, z rzędem ławeczek dla widowni. Po zapadnięciu zmroku, uroku dodawały latarnie uliczne. Występowały tego wieczoru 3 zespoły; łódzki „Tune”, jaworznicki „Animations” i wołomiński „Openspace”.
Koncert rozpoczął „Tune”, muzyka ich oscyluje w stylistyce szeroko pojętego art rocka z charakterystycznym brzmieniem …. akordeonu (jak to żartobliwie nazwał Adam Droździk z bydgoskiego radia „PiK” – syntezator … zmarszczkowy ). Całość poparta bardzo dobrą grą instrumentalną połączona z tematem koncepcyjnym z albumu „Lucid Moments”, znakomicie interpretowanym przez charyzmatycznego wokalistę Jakuba Krupskiego-Marię. Był to z pewnością bardzo udany występ.
„Animations” pokazał się tego wieczoru w dwóch odsłonach; w pierwszej jako zespół znany z wielu dokonań progrockowych, z masą pomysłów łamania harmonii dźwięków, wielu solówek gitarowych i wirtuozerii klawiszowca, w drugiej już jako progmetalowa grupa, traktująca swój występ, jako próba przed wielkim wydarzeniem, występem na Metal Hammer Festival 2011 w Katowicach z nowym wokalistą Frantzem Wołochem.
Występ „Openspace” ciekawił mnie z dwóch powodów; po pierwsze na ile zespół dalej rozwinął swoje możliwości artystyczne oraz jak wkomponował się nowy gitarzysta Mateusz Owczarek, po odejściu Marcina Zahna. I trzeba przyznać z ogromną szczerością, że nadal to co mają do zaproponowania, jest SUPER! Radość trochę zakłóciła… awaria energii elektrycznej w połowie koncertu, a tak się wszystko rozwijało w dobrym kierunku
W sobotnie przedpołudnie w ramach festiwalu odbył się w Łącznicy Kulturalnej pokaz filmów koncertowych z poprzednich festiwali, gdzie zaprezentowano występy: Crystal Lake, Point of View, Openspace, Dianoya, Nemezis, Grendel, Leafless Tree, Moonrise, Osada Vida, Hipgnosis. Filmy autorstwa Ryszarda Bazarnika.
Drugiego dnia festiwalu, organizatorzy w obawie przed spodziewanymi burzami, przenieśli koncerty do Łącznicy Kulturalnej i był to strzał w „10 –tkę”. Atmosfera sali przyczyniła się do tego, że wśród wykonawców podniósł się poziom adrenaliny, i ze sceny popłynęły niesamowite dźwięki.
Na początek bydgoskie „Xanadu” kolejny raz udowodniło, że jest na Krajowym rynku Rocka Progresywnego grupą o dużych możliwościach artystycznych. Mieszanka wysublimowanych rytmów z rockowym zacięciem! Cały występ ciekawie zaaranżowany i nawet drobne kłopoty ze strunami jednego z gitarzystów nie zakłóciły koncertu, bo natychmiast Hubert Murawski czas ten wypełnił solówką na bębnach.
A tak na marginesie, to tym występem Xanadu wyraziło chęć zagrania koncertu dla Roberta 24 września w konińskim „Oskard”
Absolutnym strzałem w „10 –tkę” było zaproszenie szczecińskiej grupy „Lebowski”, który zafundował nam wszystkim prawdziwą kanonadę emocji, prezentując znakomity set, z albumu „Cinematic”. Były także zupełnie nowe utwory. Fani zgodnie kiwali głowami, że są to MISTRZOWIE DŹWIĘKU! Koncert rewelacyjny i przyjdzie teraz czekać na ich koncert na tegorocznym Ino Rock Festiwal
Warszawski „Love De Vice” zaskoczył nas absolutnie ciekawym podejściem do swojej twórczości, cofając się do minionych lat, gdy niepodzielnie panowali nam „purple” i „floydzi”, przynajmniej czuć było te klimaty! Wiemy też, że nie obce są im formy folkowe, wywodzące się ze wschodu i tutaj ukłon w kierunku Tomka „Ragboya” Osieckiego, który na przekór kłopotów komunikacyjnych PKP ( tfu. koleje państwowe) dotarł dosłownie w ostatniej chwili na koncert. Instrument wyglądem przypominającym indyjski sitar (grającym smyczkiem), wkomponował się w ciekawie zaaranżowane utwory. I jak na zespół zamykający ten koncert, powodował ciarki na całym ciele
Ogromne słowa uznania należą się Adamowi Warakomskiemu, odpowiedzialnemu podczas festiwalu za dźwięk oraz światła. Wspaniały człowiek, który mimo ciężkiej pracy znalazł zawsze chwilę czasu na rozmowę.
Podsumowując ten festiwal – z roku na rok rośnie ranga imprezy. Jest to bez wątpienia miejsce na promowanie bogatej oferty Polskiej Muzyki Progresywnej. Pojawiają się coraz to nowe twarze wśród wykonawców. Cieszy też, że coraz to większa jest spontaniczna reakcja wśród widowni. Pewno długo jeszcze ta muza nie będzie zbyt rozpieszczana w mediach i takie miejsce jak w Gniewkowie jest tą oazą wolności dla PROG ROCK’a.
Tekst i materiał dvd; Ryszard Bazarnik