JUBILEUSZOWO
Na
ten wieczór w warszawskiej Stodole czekałem bardzo długo. Z jednej
strony kończący trasę polska i europejską zarazem jubileuszowy koncert z
okazji 10-tej rocznicy istnienia RIVERSIDE. Z drugiej strony niezwykle
ciekawe saporty towarzyszące naszym jubilatom – klimatyczny PAATOS ze
Szwecji i rewelacja sprzed kilku lat, ciągle młody brytyjski PINEAPPLE
THIEF.
Zaczął punktualnie o 19.00 gość ze Szwecji. Od razu zaznaczę, że
Petronella Nettermalm to jedna z niewielu wokalistek progresywnych,
która nie „rani” mych uszu barwą i wysokością głosu.W Warszawie pokazała
niezłą formę, aczkolwiek jej głos na płytach studyjnych brzmi o niebo
czyściej i mocniej. Paatos podczas trzech kwadransów występu
zaprezentował miks piosenek ze wszystkich 4 wydanych przez siebie płyt.
Mnie zabrakło kilku kawałków z mojej ulubionej , debiutanckiej
„Timeloss”, za to – jak dla mnie – za dużo było utworów z
najnowszego,tegorocznego wydawnictwa pt. „Breathing”, które niestety
poziomem odbiega od debiutu. Ale przecież dziwnym by było, gdyby zespół
nie promował jeszcze cieplutkiego albumu…
Paatos jest chyba w odwrocie. Sama charyzma filigranowej wokalistki i
dobra praca basisty to za mało by porwać nawet wyrobioną, progresywną
publiczność. Zabrakło mi klimatycznych solówek, oraz instrumentalnych
smaczków w postaci fleta, trąbki czy saksofonu, które słuchać na
studyjnych płytach. Ogólnie po występie Szwedów miałem spory niedosyt.
Po krótkiej przerwie wbiegli na scenę Złodzieje Ananasów. Przystojni,
pełni animuszu i chęci do zrobienia show. Tutaj znów usłyszeliśmy
mieszankę utworów z różnych płyt. Niestety znów z przewagą kawałków z
ostatniego, ubiegłorocznego albumu pt. „Someone Here is Missing”. Dla
mnie zdecydowanie nie szczytowego dzieła Brytyjczyków. O niebo bardziej
podobały się nieliczne utwory z „Thightly Unwound” czy mojej ulubionej
płyty zespołu „What We Have Sown”. Ogólnie występ Anglików bardziej
porwał warszawską publikę choć wyczuwało się doskonale , ze 90 procent
widzów przyszło tu na Mariusza Dudę i jego kolegów.
Bardzo byłem ciekaw czy kończący europejską trasę koncert Jubilatów,
nie będzie już dla nich muzycznym „odrobieniem pańszczyzny”. Nic z tych
rzeczy. Riverside na tle ospałych Szwedów i wymuskanych Brytyjczyków
zaprezentowali się niezwykle energetycznie i żywiołowo. Jak zwykle
szalał za bębnami Piotrek Kozieradzki, soczystymi solówkami raczył fanów
Piotr Grudziński, a frontmen – Mariusz Duda po raz nie wiem już który
udowodnił, ze jest wielką osobowością sceniczną, znakomicie wyczuwającą
nastroje publiczności. Zespół zagrał prawie wszystkie swoje znane
kawałki, a mnie najbardziej utkwi w pamięci zagrany na pierwszy bis
kawałek skomponowany do gry Wiedzimin II oraz niesamowicie progresywnie
zagrany na koniec „The Curtain Falls” z debiutanckiego, dla wielu fanów
najlepszego albumu grupy „Out Of Myself”. Maruisz podziękował fanom za
wsparcie przez te minione 10 lat, osobno powiedział kilka ciepłych słów
do zespołu warszawskiej Progresji, która zawsze chętnie gości grupę/co w
stojącym obok mnie prezesie Marku wzbudziło ogromną, niekłamaną radość/
i skończył się dwugodzinny show ku żalowi prawie tysiąca fanów
skandujących nazwę swoich idoli.
W kuluarach mogliśmy przedpremierowo nabyć świeżutką EP-kę zespołu
„Memories in My Head”, która nawiązuje muzycznie do początków grupy. W
całkiem dobrych cenach można było także nabyć płyty Paatos i Pineapple
Thief, a także koszulki wszystkich bohaterów wieczoru.Ręce zacierał
także przedstawiciel poznańskiego Oskara. który tego wieczoru sprzedał
znacznie więcej płyt niż w innych miastach trasy zespołu. Tuż przed
wyjściem ze Stodoły pogratulowałem Mariuszowi udanego koncertu. Staramy
się – rzucił krótko. Życzę grupie, aby tak starała się przez co najmniej
następne 10 lat!
Andrzej „Gandalf” Baczyński