2011.05.29 – Riverside – Warszawa

JUBILEUSZOWO

Riverside

Na ten wieczór w warszawskiej Stodole czekałem bardzo długo. Z jednej strony kończący trasę polska i europejską zarazem jubileuszowy koncert z okazji 10-tej rocznicy istnienia RIVERSIDE. Z drugiej strony niezwykle ciekawe saporty towarzyszące naszym jubilatom – klimatyczny PAATOS ze Szwecji i rewelacja sprzed kilku lat, ciągle młody brytyjski PINEAPPLE THIEF.

Zaczął punktualnie o 19.00 gość ze Szwecji. Od razu zaznaczę, że Petronella Nettermalm to jedna z niewielu wokalistek progresywnych, która nie „rani” mych uszu barwą i wysokością głosu.W Warszawie pokazała niezłą formę, aczkolwiek jej głos na płytach studyjnych brzmi o niebo czyściej i mocniej. Paatos podczas trzech kwadransów występu zaprezentował miks piosenek ze wszystkich 4 wydanych przez siebie płyt. Mnie zabrakło kilku kawałków z mojej ulubionej , debiutanckiej „Timeloss”, za to – jak dla mnie – za dużo było utworów z najnowszego,tegorocznego wydawnictwa pt. „Breathing”, które niestety poziomem odbiega od debiutu. Ale przecież dziwnym by było, gdyby zespół nie promował jeszcze cieplutkiego albumu…

Paatos jest chyba w odwrocie. Sama charyzma filigranowej wokalistki i dobra praca basisty to za mało by porwać nawet wyrobioną, progresywną publiczność. Zabrakło mi klimatycznych solówek, oraz instrumentalnych smaczków w postaci fleta, trąbki czy saksofonu, które słuchać na studyjnych płytach. Ogólnie po występie Szwedów miałem spory niedosyt. Po krótkiej przerwie wbiegli na scenę Złodzieje Ananasów. Przystojni, pełni animuszu i chęci do zrobienia show. Tutaj znów usłyszeliśmy mieszankę utworów z różnych płyt. Niestety znów z przewagą kawałków z ostatniego, ubiegłorocznego albumu pt. „Someone Here is Missing”. Dla mnie zdecydowanie nie szczytowego dzieła Brytyjczyków. O niebo bardziej podobały się nieliczne utwory z „Thightly Unwound” czy mojej ulubionej płyty zespołu „What We Have Sown”. Ogólnie występ Anglików bardziej porwał warszawską publikę choć wyczuwało się doskonale , ze 90 procent widzów przyszło tu na Mariusza Dudę i jego kolegów.

Bardzo byłem ciekaw czy kończący europejską trasę koncert Jubilatów, nie będzie już dla nich muzycznym „odrobieniem pańszczyzny”. Nic z tych rzeczy. Riverside na tle ospałych Szwedów i wymuskanych Brytyjczyków zaprezentowali się niezwykle energetycznie i żywiołowo. Jak zwykle szalał za bębnami Piotrek Kozieradzki, soczystymi solówkami raczył fanów Piotr Grudziński, a frontmen – Mariusz Duda po raz nie wiem już który udowodnił, ze jest wielką osobowością sceniczną, znakomicie wyczuwającą nastroje publiczności. Zespół zagrał prawie wszystkie swoje znane kawałki, a mnie najbardziej utkwi w pamięci zagrany na pierwszy bis kawałek skomponowany do gry Wiedzimin II oraz niesamowicie progresywnie zagrany na koniec „The Curtain Falls” z debiutanckiego, dla wielu fanów najlepszego albumu grupy „Out Of Myself”. Maruisz podziękował fanom za wsparcie przez te minione 10 lat, osobno powiedział kilka ciepłych słów do zespołu warszawskiej Progresji, która zawsze chętnie gości grupę/co w stojącym obok mnie prezesie Marku wzbudziło ogromną, niekłamaną radość/ i skończył się dwugodzinny show ku żalowi prawie tysiąca fanów skandujących nazwę swoich idoli.

W kuluarach mogliśmy przedpremierowo nabyć świeżutką EP-kę zespołu „Memories in My Head”, która nawiązuje muzycznie do początków grupy. W całkiem dobrych cenach można było także nabyć płyty Paatos i Pineapple Thief, a także koszulki wszystkich bohaterów wieczoru.Ręce zacierał także przedstawiciel poznańskiego Oskara. który tego wieczoru sprzedał znacznie więcej płyt niż w innych miastach trasy zespołu. Tuż przed wyjściem ze Stodoły pogratulowałem Mariuszowi udanego koncertu. Staramy się – rzucił krótko. Życzę grupie, aby tak starała się przez co najmniej następne 10 lat!

Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *