Na gorąco po koncercie BLACKFIELD
Takich tłumów już dawno nie było w warszawskiej Progresji. Ale też i
nieczęsto przyjeżdża do Polski lubiany u nas zespół BLACKFIELD
(ostatnio 4 lata temu).Duet Steven Wilson i Aviv Geffen promował tym
razem najnowszą płytę pt. Welcome to My DNA (premiera 28.03.) Szczelnie
wypełniona sala najpierw oklaskiwała młodziutkiego muzyka z Izraela –
Mati Gavriela. Filigranowy muzyk w fikuśnym kapeluszu zaśpiewał kilka
sympatycznych piosenek, ale wyczuwało się w powietrzu że publiczność
czeka z niecierpliwością na gwiazdę wieczoru.
Po trochę przydługiej przerwie wreszcie pojawił się na scenie Aviv w
niesamowitym, podświetlanym czerwonymi diodami surducie, a za nim cała
ekipa Blackfield. Na początek zagrali „krwisty” utwór z najnowszej płyty
zatytułowany Blood. Ciężkie gitarowe riffy i soczysta perkusja – trochę
zaskoczyły publikę czekającą na ballady tak dobrze znane z dwóch
poprzednich płyt. Po chwili zespół zadość uczynił widzom wykonując z
dużym „zębem” sztandarowy utwór ze swojego debiutu pt. Blackfield. Po
takiej rozgrzewce przyszła kolej na nowy album. Najpierw spokojny utwór
otwierający płytę pt.Glass House. Po nim Geffen zapowiedział utwór
nawiązujący do swojego dzieciństwa. Zaskoczeni widzowie usłyszeli
najdziwniejszy kawałek w historii Blackfield. Całe słowa to (celowo nie
tłumaczę): Fuck You All, Fuck You, I don,t Care, Go to Hell….Muzyka
okazała się całkiem fajna ,ale przesłanie Aviva – nieodgadnione…
Po kolejnym utworze z najnowszej płyty (On the plane) duet wyśpiewał tak
lubiany utwór ze swojego debiutu – Pain. Wyraźnie rozkręcona
publiczność zaczęła głośno domagać się kolejnych hitów, tymczasem Steven
zapowiedział utwór pt. DNA. Wszystkim opadły szczęki. Cudowna melodia,
znakomity, wpadający w ucho motyw – słowem kawałek , że palce lizać.
Zaraz po nim jedyna piosenka z nowej płyty napisana przez Wilsona pt.
Waving. Trochę popowa, trochę rockowa, w sumie mniej udana od
poprzednich kawałków.
Ale emocje znów poszły w górę przy kolejnej nowości – Rising Of the
Tide. Piękny motyw przewodni, ślicznie brzmiąca gitara Stevena i
znakomite pasaże na klawiszach rozpaliły salę do czerwoności. Świetną
robotę (podobnie jak podczas całego wieczoru) wykonał klawiszowiec –
Eran Mitelman.
Po kilku dobrze znanych utworach (Glow,Once,The Hole in Me,Miss Sou)
Steven zapowiedział utwór pt. Zigota, który już dawno skomponowali z
Geffenem, ale dopiero teraz wydali na płycie. I rzeczywiście w tym
kawałku słychać było echa dawnego, romantycznego, rozmarzonego
Blackfield. Po jakby trochę nonszalancko zagranym utworze pt.Epidemic
przyszedł czas na nowość – Oxygen. Ciekawy utwór, który na płycie był
wykonywany także przez znamienitego gościa – Trevora Horna. Po nim cała
sala zabujała się przy dźwiękach Where is My Love. Geffen usiadł do
keyborda przedstawił wszystkich członków zespołu, przypomniał, że jest w
połowie Polakiem (po dziadkach) – co wywołało oczywiście olbrzymi
aplauz widowni. Na koniec zagrał klimatycznie na klawiszach i wyśpiewał
chropowatym głosem piosenkę pt. Dissolving With the Night z najnowszej
płyty. Ani się obejrzeliśmy jak minęło półtorej godziny magicznego
występu Stevena, Aviva i spółki.
Oczywiście publiczność nie dała muzykom skończyć tak udanego spektaklu.
Najpierw pokazał się Steven i zapowiedział utwór od którego zaczęła się
jego przygoda z Avivem w 2001 roku (tak, tak to już 10
lat…).Wybrzmiało cudowne Hello. A po nim mój ulubiony utwór Blackfield
– End Of the World. Refren śpiewała z Avivem cała sala, a frontmen tak
się rozgrzał, że zrzucił koszulę i jak zwykle kończył występ z nagim
torsem. Na sam deser Steven zafundował publiczności cudowne solo w
utworze Cloudy Now, który przypomniał mi podobny, magiczny koncert
Blackfiels sprzed 4 lat w warszawskiej Proximie.
Przy ogłuszającej owacji sympatyczni muzycy zbiegli ze sceny, a
rozmarzona publiczność powoli wylała się z dusznej sali Progresji. I
tylko wielu ludzi żałowało, ze nie zdążyło nabyć najnowszego krążka
/cały zapas został sprzedany długo przed koncertem. Ja trochę
żałowałem , że Blackfield nie zagrał ślicznej ballady z najnowszej płyty
pt. Far Away, ale 10 pozostałych utworów które z niej zagrali
udowodniło, ze grupa wciąż pozostaje na swoim znakomitym poziomie i
przez najbliższe tygodnie wielu z nas będzie zasłuchiwało się w płycie
Welcome to My DNA. Jest jakaś niepowtarzalna magia w ich muzycznym
przekazie, jakaś szczerość i przyjaźń, którą wyczuwa się na odległość.
Blackfield nie można nie kochać!
Andrzej „Gandalf” Baczyński