2011.04.14 – Blackfield – Warszawa

Na gorąco po koncercie BLACKFIELD

Takich tłumów już dawno nie było w warszawskiej Progresji. Ale też i nieczęsto przyjeżdża do Polski lubiany u nas zespół BLACKFIELD (ostatnio 4 lata temu).Duet Steven Wilson i Aviv Geffen promował tym razem najnowszą płytę pt. Welcome to My DNA (premiera 28.03.) Szczelnie wypełniona sala najpierw oklaskiwała młodziutkiego muzyka z Izraela – Mati Gavriela. Filigranowy muzyk w fikuśnym kapeluszu zaśpiewał kilka sympatycznych piosenek, ale wyczuwało się w powietrzu że publiczność czeka z niecierpliwością na gwiazdę wieczoru.

Po trochę przydługiej przerwie wreszcie pojawił się na scenie Aviv w niesamowitym, podświetlanym czerwonymi diodami surducie, a za nim cała ekipa Blackfield. Na początek zagrali „krwisty” utwór z najnowszej płyty zatytułowany Blood. Ciężkie gitarowe riffy i soczysta perkusja – trochę zaskoczyły publikę czekającą na ballady tak dobrze znane z dwóch poprzednich płyt. Po chwili zespół zadość uczynił widzom wykonując z dużym „zębem” sztandarowy utwór ze swojego debiutu pt. Blackfield. Po takiej rozgrzewce przyszła kolej na nowy album. Najpierw spokojny utwór otwierający płytę pt.Glass House. Po nim Geffen zapowiedział utwór nawiązujący do swojego dzieciństwa. Zaskoczeni widzowie usłyszeli najdziwniejszy kawałek w historii Blackfield. Całe słowa to (celowo nie tłumaczę): Fuck You All, Fuck You, I don,t Care, Go to Hell….Muzyka okazała się całkiem fajna ,ale przesłanie Aviva – nieodgadnione…
Po kolejnym utworze z najnowszej płyty (On the plane) duet wyśpiewał tak lubiany utwór ze swojego debiutu – Pain. Wyraźnie rozkręcona publiczność zaczęła głośno domagać się kolejnych hitów, tymczasem Steven zapowiedział utwór pt. DNA. Wszystkim opadły szczęki. Cudowna melodia, znakomity, wpadający w ucho motyw – słowem kawałek , że palce lizać. Zaraz po nim jedyna piosenka z nowej płyty napisana przez Wilsona pt. Waving. Trochę popowa, trochę rockowa, w sumie mniej udana od poprzednich kawałków.
Ale emocje znów poszły w górę przy kolejnej nowości – Rising Of the Tide. Piękny motyw przewodni, ślicznie brzmiąca gitara Stevena i znakomite pasaże na klawiszach rozpaliły salę do czerwoności. Świetną robotę (podobnie jak podczas całego wieczoru) wykonał klawiszowiec – Eran Mitelman.

Po kilku dobrze znanych utworach (Glow,Once,The Hole in Me,Miss Sou) Steven zapowiedział utwór pt. Zigota, który już dawno skomponowali z Geffenem, ale dopiero teraz wydali na płycie. I rzeczywiście w tym kawałku słychać było echa dawnego, romantycznego, rozmarzonego Blackfield. Po jakby trochę nonszalancko zagranym utworze pt.Epidemic przyszedł czas na nowość – Oxygen. Ciekawy utwór, który na płycie był wykonywany także przez znamienitego gościa – Trevora Horna. Po nim cała sala zabujała się przy dźwiękach Where is My Love. Geffen usiadł do keyborda przedstawił wszystkich członków zespołu, przypomniał, że jest w połowie Polakiem (po dziadkach) – co wywołało oczywiście olbrzymi aplauz widowni. Na koniec zagrał klimatycznie na klawiszach i wyśpiewał chropowatym głosem piosenkę pt. Dissolving With the Night z najnowszej płyty. Ani się obejrzeliśmy jak minęło półtorej godziny magicznego występu Stevena, Aviva i spółki.
Oczywiście publiczność nie dała muzykom skończyć tak udanego spektaklu. Najpierw pokazał się Steven i zapowiedział utwór od którego zaczęła się jego przygoda z Avivem w 2001 roku (tak, tak to już 10 lat…).Wybrzmiało cudowne Hello. A po nim mój ulubiony utwór Blackfield – End Of the World. Refren śpiewała z Avivem cała sala, a frontmen tak się rozgrzał, że zrzucił koszulę i jak zwykle kończył występ z nagim torsem. Na sam deser Steven zafundował publiczności cudowne solo w utworze Cloudy Now, który przypomniał mi podobny, magiczny koncert Blackfiels sprzed 4 lat w warszawskiej Proximie.

Przy ogłuszającej owacji sympatyczni muzycy zbiegli ze sceny, a rozmarzona publiczność powoli wylała się z dusznej sali Progresji. I tylko wielu ludzi żałowało, ze nie zdążyło nabyć najnowszego krążka /cały zapas został sprzedany długo przed koncertem. Ja trochę
żałowałem , że Blackfield nie zagrał ślicznej ballady z najnowszej płyty pt. Far Away, ale 10 pozostałych utworów które z niej zagrali udowodniło, ze grupa wciąż pozostaje na swoim znakomitym poziomie i przez najbliższe tygodnie wielu z nas będzie zasłuchiwało się w płycie Welcome to My DNA. Jest jakaś niepowtarzalna magia w ich muzycznym przekazie, jakaś szczerość i przyjaźń, którą wyczuwa się na odległość. Blackfield nie można nie kochać!

Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz