2011.03.26 – Brain Connect – Zawiercie

Wiosna w odwrocie, kawałek drogi do przebycia i głód, to elementy, które skutecznie mogły przeszkodzić w cieszeniu się koncertem. Podróż umiliło towarzystwo, jednak jazdę samochodem z Markiem można porównać do podrózy samolotem. Boisz się, że w każdej chwili możesz się rozbić – ale za późno aby wysiąść. Nasz kierowca jednak nic nie robił sobie ze śliskiej nawierzchni, szarówki i ograniczeń prędkości… nie wiem czy tylko ja miałem podniesione ciśnienie i ale odniosłem wrażenie, ze nie tylko ja czuję się niekomfortowo, jeśli sam nie prowadzę.
Do Zawiercia przybyliśmy godzinę wcześniej – i po rekonesansie sali domu kultury, udaliśmy się do pobliskiej restauracji na piwo, a w przypadku osób prowadzących automobile – kawę. Jeszcze przed dotarciem do knajpy pojawił się kolejny czynnik, dzięki któremu mógłbym swobodnie wytłumaczyć kiepski humor… zaczął mnie boleć łeb. Niezrażony zamówiłem czwartą tego dnia kawę i nie dałem się dopaść chandrze.

Po wejściu na obszerną salę zajęliśmy strategiczne miejsca w drugim rzędzie i cierpliwie czekaliśmy na rozpoczęcie koncertu. Całkiem niedawno mieliśmy okazję oglądać i wysłuchać Brain Connect na koncercie klubowym. Sporą różnicą była zatem wielka scena, na której muzycy byli rozmieszczeni dość swobodnie. Tu właśnie okazało się że nasze pozornie dobre miejsca – porównać można raczej do siedzenia w pierwszych rzędach w kinie – aby omieść cały zespół wzrokiem trzeba było zachowywać się jak na meczu tenisa ziemnego.
Zespół był tego wieczoru niezwykle dobrze nagłośniony, co nie dziwi, jako że intencją była rejestracja tego wydarzenia. Odniosłem jednak wrażenie podczas bisu, że brzmienie pod sam koniec traciło na selektywności… ale kto wie – może to wina reakcji ludzkiego słuchu.
Z żalem przyznam, że osoba odpowiedzialna za światło nie popisała się. Oświetlenie wydawało się być bardzo kiepsko dopasowane mimo sporych możliwości. Na szczęście mrugające nachalnie niemal stroboskopowe światła nie świeciły publiczności w twarz. Świeciły w twarz muzykom.
Zespół Brain Connect zaprezentował się jako grupa sprawnych muzyków. Widowisko jednak mogło nudzić.
Tuż przed koncertem narzekaliśmy z kolegami na koncerty z siedzącymi miejscami. Niestety na scenie podczas koncertu niewiele się działo. Nie zadbano o oprawę. Nie było żadnego filmu w tle, animacji, czy półnagich dziewcząt wijących się wokół statywów. Rolę wodzireja pełnił perkusista, a tradycyjnie najmniej dynamiczną osobą był klawiszowiec, który z ekspresją terminatora wygrywał swoje partie. Podczas kiedy fotografowałem zespół, zauważyłem, że jemu podczas całego koncertu wystarczyłoby zrobić jedno zdjęcie.
Podczas koncertu z baczną uwagą wsłuchiwałem się w nowe utwory z obawą czy zbliżający się debiutancki, pełny album zespołu nie będzie przesytem… uważam, że nie powinien. Wyjątkowo dobrze wypadają w nich partie akustyczne – wprowadzają pożądane urozmaicenie.
Po upływie godziny zespół zablefował, że schodzi ze sceny, ale oczywistym było, że nie może obyć się bez bisów. Podczas jednego z ostatnich utworów zauważyłem – co mnie zbulwersowało, że mimo obecności dwóch klawiszowców w zespole, pojawiły się pewne sample. Z kolei niezmiennie wrażenie robi na mnie człowiek, który potrafi w jednym momencie grać na basie i na klawiszach – RISPEKT.
Nowe utwory zespołu bardzo przypadły mi do gustu, jednak doszedłem do wniosku, że taka muzyka jeśli nie ma oprawy – bardziej nadaje się do małych klubów niż na wielkie sceny. W tym drugim przypadku Brain Connect przyjemniej się słucha niż ogląda. Faktem jest natomiast, że chętnie wybiorę się na kolejny koncert zespołu, być może wówczas odsetek nowego materiału będzie jeszcze większy.

Piotr Spyra

Dodaj komentarz