(…)Hej, zawyło, zaświstało,
Meble śniegiem zasypało,
Zamarznięta cała chatka,
Długi sopel zwisa z dziadka,
Babcia, twarda i uparta,
Dotarła do klo na nartach,
A syn Kazio pod schodami
Stoczył walkę z pingwinami,(…)
Przytoczony powyżej fragment z tekstu „Nowy Model Sylwestra” nieżyjącego już, niezapomnianego Andrzeja Waligórskiego z „Studia 202” w sposób idealny obrazuje to co działo się w naszym kraju w przeddzień, jaki w dniu, w którym w piekarskiej Andaluzji miały pojawić się zespoły Sylvan i The Black Noodle Project. Trwająca jeszcze kalendarzowa jesień pokazała swoje najbardziej zimowe oblicze z zawiejami i zamieciami śnieżnymi. O tym jak fatalna była pogoda niech świadczy fakt, że planowane na dzień przed koncertem spotkanie grupy the Black Noodle Project z fanami (w jednym z chorzowskich pubów) nie doszło do skutku… praktycznie nie dało się tam dotrzeć… co za przekora losu…
…na szczęście w samym dniu koncertu aura nieco odpuściła i w piekarskim ośrodku pojawiła się spora grupa osób spragnionych dobrego grania… nie zmieniło to jednak faktu, że kłopoty z dodarciem na miejsc dosięgły grupę Sylvan (w zasadzie dojechali gdy The Black Noodle Project powoli zmierzali ku zakończeniu swojego występu).
Jak można wywnioskować z powyższego, jako pierwsza, na scenie pojawiła się grupa z Francji. Dowodzona przez Jeremiego Grima „Czarna Klucha” już drugi raz miała okazję zaprezentować się andaluzyjskiemu audytorium, tym razem w nieco innym składnie. Do Polski nie mógł przyjechać nominalny gitarzysta zespołu Sebastien Bourdeix a zastąpił go Nicolas Simon . Na scenie pojawił się również nowy/stary klawszowiec formacji Matthieu Jaubert.
Występ rozpoczął się nieco podniosłym intro, które zaprowadziło nas do „We’ve Let You Go” z najnowszego wydawnictwa zespołu, albumu „Ready to Go”. Co ciekawe zespół nie skoncentrował się wyłącznie na tej płycie prezentując dość przekrojowy materiał ze swojej coraz bogatszej dyskografii. Smaczku dodawał fakt, że pośród utworów pojawiły się fragmenty twórczości naszego najwybitniejszego pianisty o francuskim nazwisku – Fryderyka Chopina oraz kompozycja „Good Night” projektu Stereoscope (akustyczny dwuosobowy projekt Jeremiego, który współtworzy z gitarzystą Sebastienem).
Muzyka The Black Noodle Project niezwykle kontrastuje w ich scenicznym wizerunkiem. Jestem niemal pewien, że każdy kto rzuciłby na nich wzrokiem nie słysząc dźwięków pomyślałby, że to formacja metalowa – Jeremie z gitarą typu „V”, długie włosy, czarne stroje i koszulki z logosami zespołów…. black metalowych (przed koncertem Jeremie paradował w bluzie naszego rodzimego Behemoth). Okazuje się jednak, że w duszach grają im też delikatne dźwięki (choć część muzyków poza The Black Noodle Project gra również w formacjach stricte metalowych). Zwieńczeniem występu było długaśne „Ready to Go pt 2”. Ten utwór to prawdziwa gratka dla fanów progresywnego rocka z lat siedemdziesiątych. Rozbudowany, z improwizowanym, niemal transowym fragmentem – miód dla uszu. Spóźnienie Sylvan miało jedną, jedyną zaletę – Noodle otrzymały dodatkowe minuty do zaprezentowania się a przyznaję bez bicia, że to głównie dla tego zespołu pojawiłem się w Piekarach. Zespół zaprezentował się zawodowo i tak coś czuję, że do Piekar jeszcze wrócą….
Kiedy po wydłużonym secie The Black Noodle Project, poproszono publiczność o pozostawienie sali muzykom SYLVAN, aby ci zainstalowali się bez stresu – mogliśmy zobaczyć ich zziębnięte sylwetki oczekujące przed salą koncertową Andaluzji wraz ze sprzętem przygotowanym do rozstawienia.
Przerwa między zespołami była zatem nieco dłuższa niż zazwyczaj, jednak wśród zgromadzonej na parterze publiczności nie słyszało się głosów zawodu. Raczej przeważały opinie zadowolenia, że grupa w tak ciężkich warunkach w ogóle dotarła do Piekar – i mimo zmęczenia zdecydowali się zagrać koncert. Zastanawiało tylko, czy tak meczący dzień nie odbije się na kondycji muzyków – jednak okazało się że obawy były bezpodstawne. Ale do tego jeszcze dojdziemy.
Oprócz tradycyjnego stoiska z płytami wystawionego przez organizatorów – firmę Oskar, zespoły wystawiły swoje stoliczki – a na nich niebywałe atrakcje cenowe, co kompletnie zaskoczyło. Ceny bowiem były ustalane przez muzyków w przeliczeniu kursu Euro na złotówki… i zastanawiam się, czy ten kurs nie był zbyt optymistyczny – w każdym razie chętnych na gadżety, płyty i DVD Sylvan było wielu.
Koncert Sylvan rozpoczął się 15 minut po godzinie 22. W sali było dość ciepło, a fakt, że jeszcze niedawno wszyscy uczestnicy koncertu zmarzli, na sali zrobiło się nieco sennie i leniwie. Ale mam na myśli raczej publiczność, która tym razem niezbyt kwapiła się do przeżywania gigu pod sceną. Po muzykach natomiast nie było widać zmęczenia i trudów podróży. Nieco zaskakujące było, że część z nich wystąpiła w t-shirtach, w momencie kiedy wśród publiczności część ludzi miała postawione kołnierze w polarach i wtulone w nie głowy, niczym nieprzymierzając śpiące ptaki.
Wokalista Sylvan starał się wprowadzić nieco konferansjerki do występu. Zapowiadał większość utworów, a przydatne było to szczególnie podczas wykonywania przez zespół starszych, mniej znanych utworów. Zaskakujące zatem było, że zagrano wiele kawałków z debiutanckiego, wznawianego obecnie albumu „Deliverance”. Nie wiem, czy przed trasą wznowienie płyty było już ogłoszone, ale zespół przygotował sobie grunt pod sprzedaż albumu. Szkoda, że płyty nie widziałem na stoisku grupy.
W każdym razie utwory w obecnych aranżacjach wpasowały się doskonale w bieżący set Sylvan. Nie mogło zabraknąć utworów z „Force of Gravity”, ostatniego albumu Niemców. Zaskakujące było jednak to iż z Posthuman Silence pojawiły się zaledwie 2 czy 3 utwory – i to raczej nie te, które obstawiałby każdy fan formacji.
Bardzo miłym akcentem i kolejną dawką luzu na scenie było zachowanie Marco Gluhmanna wobec innych muzyków – kiedy podczas jednego utworu zaczął przełączać procesor basowy Sebastiana Harnacka, czy też zabierał klawisze Volkera Sohl’a, podczas gdy ten grał akurat solo.
Oprócz tego, że zespół widocznie wkładał w występ wiele energii i luzu, Sylvan tego wieczoru brzmiał wyjątkowo czysto. Nie przypominam sobie bodaj jednego nieczystego przesteru czy sprzęgnięcia. Do tego wszystkie instrumenty i wokal były nagłośnione czysto i klarownie.
Kiedy muzycy zeszli ze sceny, oczywistym było, że Piekarska publiczność nie odpuści. Gromkie skandowanie nazwy zespołu ponownie wywabiło muzyków, którzy zapytali, czy wolimy na bis utwór długi czy krótki – nie sposób nie zgadnąć, że wybrano długi. Koncert Sylvan zatem zakończył się kilka minut po północy.
Podsumowując ten ciekawy wieczór przyznam, że nie takiego setu się spodziewałem, jednak w żaden sposób nie poczułem się zawiedziony.
Jak większość przybyłych na koncert fanów czekam z niecierpliwością na nową płytę Sylvan, do tego czasu będzie okazja uzupełnić płytotekę o wznowienia.
Tekst: Piotr Michalski / Piotr Spyra