Rozpocznę myślą, którą zakończyłem relację z ostatniego koncertu twórców „Reset Your Soul” z dnia 02.06.2010r. „To trzeci koncert Animations, w jakim dane mi było uczestniczyć i gdy pojawi się następna okazja na wspólne spotkanie z pewnością skorzystam…”. Jak powiedziałem, tak też zrobiłem – nawet odległość jaką musiałem pokonać tego dnia, nie zniweczyła owych planów – nie było zmiłuj się!
Grupa z Jaworzna ponownie zagościła we wrocławskim klubie „Od Zmierzchu Do Świtu”, w którym najwyraźniej czuje się bardzo komfortowo. Cieszył (pewnie nie tylko mnie) fakt, że koncert był płatny, co wyeliminowało destrukcyjny czynnik zalkoholizowanych delikwentów, którzy swoją egoistyczną zabawą potrafią zepsuć nawet najlepszy koncert.
W tym przypadku dało się zaobserwować, że tego wieczoru klub przyciągnął głównie sympatyków twórczości Animations. Może nie było tłumów, ale i tak nie było powodów do narzekań, biorąc pod uwagę krajowe realia koncertowe.
Występ rozpoczął się z leciutkim poślizgiem i gdy z głośników poleciało intro, było wiadomo – za moment scena zatętni życiem – przynajmniej tego się spodziewałem. W tym momencie dodam, że z ogromną ciekawością, może obawą – wyczekiwałem tego, jak tym razem wypadnie Darek Bartosiewicz. W czerwcu na scenie brakowało spójności na drodze wokal/zespół. Tak jakby Darek nie był integralną częścią Animations, a jedynie dodatkiem, który na żywo nie potrafi się wpasować w klimat zespołu. Moja ciekawość nie została zaspokojona od razu. Przez blisko 20 minut sceną miotały wyłącznie progresywne łamigłówki dźwiękowych pokazów wirtuozerii. Od początku dało się wyczuć, że panowie rwą się do grania i są rządni koncertowej atmosfery. Paweł Larysz wyciskał z siebie siódme poty i szalał niczym zwierzak z kultowego (w pewnych kręgach) widowiska dla najmłodszych. Bartek Bisaga jak zwykle w czerwonych spodniach, ze stoickim spokojem i opanowaniem odgrywał kolejne partie basowych pochodów. A Tomek i Kuba tradycyjnie; pierwszy niestety zepchnięty w szary kąt (na szczęście tylko w aspekcie wizualnym), a drugi wtórował reszcie „cyborgów” kanonadami gitarowych dźwięków podkreślając zaaferowanie charakterystyczną mimiką. Spoglądając na uśmiechnięte twarze publiczności dało się wyczuć, że jest ona
w pełni zadowolona z tego, co dzieje się na scenie.
Pierwsze dwadzieścia minut przeszło niczym burza i kiedy rozbrzmiały dźwięki „Reset You Soul” – nastała chwila prawdy. Nagle na scenie pojawił się wokalista – zmiana wizerunku scenicznego od razu rzuciła się w oczy, ale ja czekałem na coś więcej. Na zespół będący jednym ciałem (bez skojarzeń proszę), którego poszczególne elementy są jak puzzle
w układance. Czy tak było tego wieczoru – nie do końca. Może takie wrażenie budził fakt, że Darek miał ograniczone pole do popisu, a większość materiału była stricte instrumentalna. Mam nadzieję, że wraz z kolejnym albumem ta sytuacja ulegnie zmianie, bo repertuar wokalny znacznie się poszerzy i nie będzie już taryfy ulgowej. Frontman powinien dominować na scenie i prowadzić resztę do przodu, a te funkcję zadawał się przejmować w całości gitarzysta. Nie chcę tu zbytnio ganić Darka, ale powinien on dawać więcej od siebie, dać się ponieść!
Tego wieczoru było sporo nawiązań do twórczości Dream Theater, fascynacji wobec którego Animations nie zdołają się wyprzeć. Najpierw wykonano szlagier „Pull Me Under”
z genialnego „Images And Words”, gdzie wokalnie robiło niebezpiecznie, a następnie medley (z konkursem dla publiki), gdzie elementy dreamowe przepleciono wstawkami znanymi
z twórczości Matallica m.in. z kultowego „Enter Sandman”.
Nie obyło się bez solowego motywu Tomka Konopki, który pozwolił zaczerpnąć oddechu reszcie chłopaków, którym z pewnością te kilka minut pozwoliło zregenerować siły. Niestety zabrakło solowych popisów Pawła na bębnach i mam nadzieję, że w przyszłości ten aspekt ponownie zagości na koncertach Animations.
Oprócz wymienionych wyżej kompozycji, zespół zaprezentował również: „Sonic Maze”, „911”, „Demons Of War”, „Inscrutable”, „Lost In Infinity”, „Animations” oraz „The Last Man”. I tak przed 21 występ Animations dobiegł końca i pomimo bisu wciąż czuło się niedosyt i chęć usłyszenia czegoś jeszcze.
Lepszego uwieńczenia niedzielnego wieczoru nie można było sobie wymarzyć. Każdy występ „magików” z Jaworzna jest sporym muzycznym wydarzeniem. Na takie spektakle zawsze miło popatrzeć, szczególnie że chłopaki rozumieją się bez słów, a muzyka wypływa
z nich samych. Jak mawiają – apetyt rośnie w miarę jedzenia i w tej chwili nie mogę się doczekać, gdy panowie ruszą w Polskę promując kolejną płytę. Poprzeczka została zawieszona wysoko i oby niedaleka przyszłość nie obniżyła jej poziomu – a kolejny rok zaprezentował Animations jako monolit bez podziału na zespół plus wokalista!
Marcin Magiera