Jeśli zacząłbym relację od narzekania na kondycję sceny czy też biadoleniem, że duch w narodzie ginie i coraz mniej ludzi chodzi na koncerty – mogłoby zrobić się nieco przygnębiająco na samym wstępie. A przyznam, że zarówno pierwsze jak i ostateczne wrażenie odnośnie koncertu jak i widowni jest jak najbardziej pozytywne.
Po pierwsze niedzielny, jesienny, zimny wieczór, a pod Mega Clubem dużo więcej samochodów niż zazwyczaj… po wejściu do klubu okazało się, że wprawdzie frekwencja nie powala, a po prostu więcej osób zdecydowało się przyjechać własnym transportem.
Wiem, wiem – miało nie być przygnębiająco. Z kronikarską dokładnością policzyłem więc publiczność zarówno przed pierwszym jak i podczas ostatniego występu. Wydaje mi się, że jak na niedzielę te ponad sto osób, to wynik dość przyzwoity.
Być może nie wyglądało to okazale, bo klub jest spory i ludzie stali raczej w rozproszonych grupkach.
Progressive 3D Tour to odważna inicjatywa. Teoretycznie trasa bez dużej gwiazdy (choć Division by Zero wydawał się mieć takie predyspozycje jako kapela z największym stażem i doświadczeniem scenicznym). Koncerty, które promować mają młode zespoły – debiutantów Dianoya i Disperse oraz wspomniany Division by Zero, który tak jak Disperse pod skrzydłami Progteam – organizatora trasy wydał ostatni album.
Przejdźmy do samych koncertów. To był mój drugi kontakt na żywo z grupą Dianoya (prawie trzeci) i w zasadzie wiedziałem czego się spodziewać. Zespół na początku wydawał się śmiertelnie poważny i nieco spięty. Z biegiem czasu i kolejnymi utworami lody między muzykami a publicznością powoli się kruszyły. Frontman zespołu zdobył się na kontakt z publicznością, który nie tylko ograniczał się do zapowiadania utworów. Myślę, że sympatyczny nastrój zmiękczył samych słuchaczy – z każdym kolejnym utworem można było wyczuć również większy luz pod sceną. Koncert nabrał cech widowiska dzięki bardzo dobremu oświetleniu. Niebagatelnym czynnikiem było również wspaniałe nagłośnienie. Jedyne zastrzeżenie miałbym do utworów, które za sprawą zbyt długich wstępów po prostu nudziły – zauważyłem konsternację również u kilku innych osób kiedy intro do jednego z utworów przeciągało się niemiłosiernie… moja sugestia – przearanżować i skondensować niektóre motywy na potrzebę koncertów.
Bardzo miłe było ze strony zespołu przywitanie gości z zagranicy – i konkurs zapowiedziany przed zagraniem coveru – do wygrania piwo od zespołu – to również spowodowało rozluźnienie atmosfery.
Zespół Dianoya zagrał około 50 minut a set wyglądał następująco:
1. Brainwave
2. Dreamlack
3. Stripsearch (Faith no more) cover
4. Turbid mind and season madness
5. Sepia
6. Severance
Drugą kapelą, która tego wieczoru miała zaprezentować się na scenie katowickiego Mega Clubu był zespół Disperse. Oprócz tego, że są to tegoroczni debiutanci – wydaje się być to zespół najmłodszy wiekowo. Charakterystyczne dla zespołu jest to iż podobnie jak w Dianoya za klawisze odpowiedzialny jest wokalista (lub jak kto woli za wokalizy klawiszowiec), co oczywiście nieco ogranicza możliwości ekspresji. W przeciwieństwie do poprzedników w muzyce Disperse mniej jest miejsca na motywy bez klawiszy, przez co wokalista właściwie nie miał szans na przespacerowanie się po scenie czy też bliższy kontakt z publicznością. Na twarzach muzyków zauważyć można było spięcie – ale może było to skupienie.
Zaskoczyły jednak dynamiczne fragmenty, które określić mogę najprościej jako istne łojenie. Oprawione headbangingiem i pulsującymi światłami robiły wrażenie co najmniej jak na koncercie thrashowym. Spory plus za zaskoczenie. Zespół zniwelował swoją ekspresją wrażenie spięcia.
Kolejnym charakterystycznym elementem układanki zwanej Disperse jest młody gitarzysta, którego technika i ekspresja powaliły na kolana słuchaczy. Ponownie warto opiewać nagłośnienie, każdy dźwięk gitary, każdy zamierzony przester czy smaczek był doskonale słyszalny. Chyba każdy zdawał sobie sprawę, że zespół jako debiutant nie ma z zanadrzu długiego setu – nie dziwiło zatem, że grupa zaprezentowała 40-minutowy zestaw utworów, a wyglądał on następująco:
1. Balance Of Creators
2. Spirit Of Age
3. Far Away
4. On The Wings Of A Dove
5. Let Me Get My Colours Back
6. Circle’s Complete
Zapewne nie tylko dla mnie gwiazdą tego wieczoru miał być Division by Zero. Po pierwsze (jak już wspomniałem) grupa z największym dorobkiem a po drugie grali niejako „u siebie”. Przypuszczam więc że mieli także w Katowicach największą ilość sympatyków. Potwierdzenie znalazło to już podczas pierwszych dźwięków wstępu, kiedy to największa ilość ludzi pojawiła się pod sceną. To co było widać w koncercie DBZ, to większe obycie sceniczne i luz. Widać, że chłopaki nie muszą (zwłaszcza przed własną publicznością) udowadniać swojej wartości – i czerpią z występu sporą przyjemność. Oczywiście na odbiór koncertu wpływ miało zachowanie wokalisty, który pozwalał sobie co rusz na żarty w kontaktach z publicznością.
Podczas występu grupy nie zabrakło wspomnianego świetnego nagłośnienia pojawiło się też nieco więcej dymu. Podczas tego koncertu nieco gorzej wspominać można nagłośnienie – ale nie jako stały element. Wspomnę jednak, że jedynie podczas tego koncertu (jako, że mikrofon nie spoczywał na statywie) pojawiło się kilka sprzęgleń i pisków. Na szczęście zaledwie kilka razy…
Można było się spodziewać, że grupa zechce zaprezentować nowy materiał, ale zaskoczeniem było, że w secie pojawiły się również starsze utwory. Dwa kawałki z debiutu i jeden z EPki. Nie zabrakło (o dziwo) utworu akustycznego i instrumentalnego. Jak zespół przyzwyczaił nas podczas poprzednich występów niektóre fragmenty utworów i podczas tego występu były przearanżowane (szczególnie jeśli chodzi o wokale i klawisze).
Po zakończonej regularnej części występu brawa były na tyle gromkie, że nie było mowy o rezygnacji z bisów. Jako ostatni utwór pojawił się zatem wieńczący album Independent Hormony – „Intruder”, w którym kobiece wokalizy puszczono „z klawisza”. Cieszyć się należy, że z nich nie zrezygnowano, bo są one prawdziwą ozdobą utworu.
Grupa zagościła na scenie ponad godzinę. a set Division by Zero wyglądał następująco:
1. Independent harmony
2. Glass Face
3. True Peak
4. Not for play
5. Jin & Jang
6. Trying to understand
7. Don’t ask me
8. Wake me up
9. Your Salvation
10. Intruder (bis)
Na stoisku okolicznościowym można było zaopatrzyć się w albumy zespołów oraz koszulki, z tej okazji grzech było nie skorzystać. Zdecydowanie warto było wybrać się na niedzielny koncert. Dianoya utwierdziła swoją pozycję w moim prywatnym rankingu polskich zespołów progresywnych (jak wspomniałem widziałem ich już na żywo), Disperse zyskał w moich oczach, na Division by Zero, który widziałem już wiele razy wyśmienicie się bawiłem.
Jeden ze znajomych stwierdził natomiast, że był to najlepiej nagłośniony koncert, na jakim był w ostatnio i chyba mogę również przychylić do tej opinii.
Piotr Spyra