2010.10.04 – Rawa Blues Festival – Katowice

„Największy festiwal bluesowy w hali” – jak reklamuje się Rawa Blues – świętował w tym roku 30 urodziny. Irek Dudek – prawdziwy spiritus movens imprezy – zaproponował na jubileusz prawdziwy „The best of” spośród amerykańskich artystów, którzy w przeszłości występowali w „Spodku”. Oczywiście spośród wykonawców żyjących, bo niezapomnianych koncertów Luthera Alisona, Koko Taylor i Juniora Wellsa niestety już powtórzyć się nie da…

Bluesowe święto rozpoczęło się w piątkowe popołudnie, kiedy to barwny korowód przemaszerował z katowickiego Rynku pod Spodek. Dla Irka Dudka był to bodaj pierwszy pochód w życiu, bo jak sam przyznawał, w pierwszomajowych z epoki PRL-u udziału nie brał.

Zresztą również w sobotę Rawa Blues nie ograniczała się tylko do koncertów. Były kawiarenka poetycka, a młodzi artyści przygotowywali portrety gwiazd imprezy…

„Mała Scena” – tradycyjnie ustawiona na antresoli „Spodka” ruszyła o 11.00. Dwie kapele niestety wypadły z rozpiski, bo muzyków dopadł jakiś wirus (mam nadzieję, że nie filipiński). Skorzystała reszta, bo mogła pograć dłużej. W głosowaniu publiczności zwyciężył duet Przytuła & Kruk i w nagrodę zaprezentował się na głównej scenie „Spodka”.

Tam występy rozpoczęły się o 15.00 od setu zespołu St. James Hotel. Wcześniej publiczność odśpiewała „Sto lat” młodej parze, która akurat tego dnia brała ślub. Ale jak na bywalców festiwalu nie mogła opuścić tak ważnej rocznicy… Dobrą formę pokazali weterani z Easy Rider, obok szefa festiwalu jedynej grupy na 30 edycji festiwalu, która była u zarania tej imprezy w klubie „Akant”. Wrocławianie zagrali wzmocnieni innym zasłużonym dla gatunku artystą – Bogdanem Szwedą.

Ciekawostką był wspólny występ Marka „Makarona” Motyki i beatboxera Minixa. Bardzo fajnie wypadł set Boogie Chilli.
Irek Dudek zawsze stara się czymś zaskoczyć na Rawie, w tym roku wymyślił oficjalną premierę swojego świeżego materiału „Bluesy”. Piano, kontrabas, niewielki zestaw perkusyjny, lider grający na gitarze akustycznej, harmonijce ustnej i skrzypcach. Takie akustyczne granie w dużej hali wymaga porządnego brzmienia i okazało się, że warto było ściągnąć akustyka z Londynu. Dźwięk był krystalicznie czysty… Dudkowi tak spodobało się na scenie, że przedłużył swój występ o dobry kwadrans. I to mimo tego, że z setlisty wykreślił 5 utworów…

Z limitu czasowego wyłamała się też pierwsza z amerykańskich gwiazd – Nora Jean Bruso. Potężnej postury wokalistka przywiozła tym razem zupełnie inny skład niż kilka lat temu, ale jakość koncertu na tym nie ucierpiała. Magia jaką udaje się jej wytworzyć swoim niesamowitym głosem to coś nieprawdopodobnego…

Rick Estrin & The Nightcats – najbardziej pechowy zespół tegorocznej Rawy. Najpierw odwołany lot z Frankfurtu do Pyrzowic, przebukowany lot do Wrocławia – opóźniony, do tego „guma” w samochodzie, który wiózł muzyków z próby dźwięku do hotelu.. Dobrze, że chociaż podczas koncertu wszystko poszło jak trzeba. Występ można podsumować krótko: rewelacja. Energia, luz, widać, że bawią się graniem. Nie zabrakło firmowego tricku lidera: w „Hurry Up and Wait” Rick Estrin pokazał, że do grania na harmonijce ustnej nie potrzebuje pomocy rąk. Specjalnie z okazji jubileuszu Rawy, z zespołem wystąpił jego dawny gitarzysta Charlie Baty, obecnie już muzyczny emeryt. Muzycy z pewnością na długo zapamiętają wizytę w Polsce jeszcze z jednego powodu: kiedy po koncercie szli antresolą do stoiska z płytami, publiczność zgotowała im gorący aplauz…

Z reaktywacją mieliśmy też do czynienia w przypadku kolejnej gwiazdy zza Oceanu. Legendarny jazzman i bluesman James Blood Ulmer znów połączył siły z gitarzystą Living Colour Vernonem Reidem. To był zupełnie inny blues niż ten w wykonaniu Ricka Estrina & The Nightcats. Znacznie trudniejszy w odbiorze, bardziej wysublimowany, może nawet za bardzo, ale to już kwestia gustu.

„Rawa Blues” nie skończyła się wraz ostatnim dźwiękami występu Ulmera. Do rana blues rozbrzmiewał w trzech katowickich klubach festiwalowych…

Robert Dłucik

Dodaj komentarz