Chłodny jesienny wieczór po raz kolejny, w ciągu ostatnich dwóch tygodni, wiązał się dla mnie z podróżą do Krakowa. Jakże jednak nie jechać tych kilkudziesięciu kilometrów skoro w tak krótkim odstępie czasu pojawiły się tu zespoły, które moim zdaniem nagrały jedne z najciekawszych tegorocznych płyt. Raptem kilkanaście dni wcześniej w klubie Loch Ness niesamowity koncert zagrali Norwegowie z Gazpacho, tym razem w ulokowanym w miasteczku studenckim klubie Studio miała pojawić się Anathema.
Po dotarciu na miejsce (z raptem piętnastominutowym poślizgiem spowodowanym poszukiwaniami miejsca parkingowego) okazało się, że na scenie był już pierwszy z gości gwiazdy wieczoru – norweski wokalista Petter Carlsen. Pełne melancholii i zadumy utwory zaprezentowane przez tego młodego wokalistę mogły się spodobać. W finale gościnnie na scenie pojawili się Danny Cavanagh oraz Anneke Van Giersbergen by wykonać wspólnie miedzy innymi niesamowity „The Sound Of You And Me” (do teraz mam ciary). Praktycznie bez jakiejkolwiek przerwy swój występ zaczęła Anneke i… szkoda, że opuściła The Gathering. Dysponuje wspaniałym głosem, a jej solowa twórczość pod szyldem Agua de Annique nie do końca do mnie przemawia – poprawny pop, ale chyba nieco bez polotu. „Rozwód” w The Gathering jest jednym z wielu przykładów gdzie żadna ze stron niczego nie osiągnęła. Można powiedzieć, że słuch o Anneke nieco zaginął a The Gathering miotają się w próbach odzyskania dawnej pozycji.
Kilkunastominutowa przerwa i dość licznie zgromadzona tego wieczora publiczność doczekała się „dania głównego”. Muzycy Anathemy po kolei wychodzili na scenę zajmując na niej swoje pozycje. Uwagę zwracał Danny Cavanagh, który uskutecznia noszenie na głowie czegoś na kształt majtek;-)
Od razu widać było kto tu jest gwiazdą i dla kogo przyszli ludzie. Reakcje były bardzo żywiołowe. Niezależnie czy zespół grał utwory rockowe i motoryczne czy nieco senne, publika niemal jadła im z ręki. Niezwykle żywiołowy Vincent Cavanagh wił się i skakał po scenie, energia rozrywała go a każdą sposobność do scenicznej zabawy skwapliwie wykorzystywał.
Jeżeli chodzi o zaprezentowany materiał to otrzymaliśmy w całości najnowsze dzieło zespołu „We’re Here Because We’re Here”. Zespół nie odegrał go jednak w jednej części, przedzielając go pokaźnymi fragmentami pochodzącymi z innych albumów.
W swej karierze zespół nagrał już wiele albumów – jedne lepsze inne gorsze, co ciekawe publiczność wszystkie utwory przyjmowała z równie wielkim entuzjazmem. Szkoda, że nie doczekaliśmy się ani jednego utworu z „Eternity” a za to było kilka smętnych kompozycji z „A Natural Disaster” czy (moim zdaniem) najsłabszego krążka Brytyjczyków „A Fine Day to Exit”. Prawdziwa ekstaza miała miejsce tego wieczora dwukrotnie.. Po raz pierwszy gdy muzycy zagrali, pochodzący z „The Sileni Enigma”, „A Dying Wish” oraz przy zamykającym przedstawienie „Fragile Dreams”. Kocioł jaki powstał pod sceną był niesamowity – totalny odlot. Przy tej pierwszej łezka zakręciła się w oku (popatrzmy jak dziwnie potoczyły się losy zaczynających w podobnym czasie Paradise Lost, My Dying Bride i właśnie Anathemy) natomiast niewątpliwy hit jakim jest „Fragile Dreams” wywoływał mrowienie na całym ciele.
Rock Serwis należą się gratulacje – Anathema ma w Polsce spore grono fanów i chyba żaden nie czuł się zawiedziony. Brytyjczycy zagrali niesamowity, trwający dwie godziny czterdzieści pięć minut koncert, który w głowach zgromadzonej publiczności będzie jeszcze wybrzmiewał przez wiele dni…
Thin Air
Summernight Horizon
Dreaming Light
Everything
Balance
Closer
A Natural Disaster
Angels Walk Among
Presence
A Simple Mistake
Deep
Pitiless
Forgotten Hopes
Destiny Is Dead
Shroud of False
Lost Control
Destiny
Empty
Panic
Temporary Peace
Flying
Get Off, Get Out
Universal
Hindsight
bis:
Are You There?
Parisienne Moonlight
One Last Goodbye
A Dying Wish
Fragile Dreams
Piotr Michalski