2010.08.14 – Marillion – Dolina Charlotty

Od festiwali, czy różnych innych koncertów zespołów rockowych w Polsce aż się roi! Prawie w każdy weekend patroni medialni prześcigają się w ofercie. Zastanawiała mnie od czasu jej narodzenia, oferta festiwalu Legend Rocka w dolinie Charlotty k. Ustki. Magia nazw zespołów z poprzedniej epoki stanowiła magnes, aby przyciągnąć jak największą ilość widzów. Być może też oferta dotyczyła tylko nazw, a nie koniecznie wykonawców, a jednak frekwencja z tego co wiem przechodziła najśmielsze oczekiwania. Amfiteatr na 5,5 tys. widzów ponoć zawsze tętnił rytmem?
Czym jest dolina Charlotty? Jest to kompleks wypoczynkowy z pensjonatem, SPA i innymi atrakcjami, w tym jedną z nich jest wspomniany amfiteatr. Impreza festiwalowa też nie pozostawia złudzeń, jest to atrakcja dla fanów o zasobnych portfelach. Wraz ze znajomymi wybraliśmy dzień, w którym swoją obecnością zaszczycili panowie z MARILLION. Nie dam o nich nic złego powiedzieć. Malkontenci twierdzą, że to już nie jest ten co kiedyś Marillion (z Fishem). Wręcz przeciwnie, to właśnie Hogarth tworzy na koncertach tzw. „teatr jednego aktora”. Ileż w jego występie gestów, aktorstwa i dramaturgii. Zadałem sobie trud, aby już nazajutrz po koncercie poszperać w Internecie i poszukać tłumaczeń tekstów, wykonywanych utworów. Przecież te teksty mówią same za siebie! Gdy w domowym odtwarzaczu „puszczam” utwór za utworem, odkrywam te niesamowitą prozę.
Jeszcze wracając do Hogarth’a, był moment, że pomiędzy suportem biłgorajskiej DISPERSE oraz występem grupy muzyków pod nazwą Maggie Bell, Dave Kelly & British Blues Quartet, sam Steve przechadzał się po koronie amfiteatru, wzbudzając ogromne emocje. Była okazja do rozdawania autografów na płytach, plakatach, czy do robienia wspólnych fotek.
Krótko na temat suportu biłgorajskiego DISPERSE. Zespół powstał w grudniu 2007 roku z inicjatywy Marcina Kicyka (bas), Jakuba Żyteckiego (gitara) i Rafała Biernackiego (klawisze, wokal). Skład uzupełnia perkusista Kondrad Biczak. Miałem okazję już się zetknąć z ich twórczością, ale ciekaw byłem konfrontacji „na żywo”, przy tak ogromnej publiczności? Myślę, że jednak ich muzyka nadaje się do fajnego klubowego grania. Na koncercie szczególnie zachwycił Jakub swą dojrzałą grą na gitarze z mnóstwem pomysłów. DISPERSE gra muzykę oscylującą w gatunkach progressive rock, fusion, jazz. Prezentowany set oscylował pomiędzy nowym i starym materiałem.
Przerwa na przebudowę sceny, na przestawienie sprzętu, gdyż następnymi wykonawcami byli; Maggie Bell – szkocka wokalistka rockowa i blues-rockowa, nazywana brytyjską Janis Joplin, z akompaniującymi Dave Kelly & British Blues Quartet. Zagrali koncert z pogranicza bluesa i rytm and bluesa. Finezja gry instrumentalnej, z show jaki zaprezentowali i do tego ten dominujący wokal Maggie. Usłyszeliśmy znane covery, m.in. „Hoochie Coochie Man”, „Wishing Well”, „Respect Yourself” czy „110 in a Shade” i odegrany rewelacyjnie wyłącznie przez basistę „Walking Blues”. Ze sceny biła wielka energia, widać było tą naturalność tworzenia wielkiego show, mimo że jak to obrazowo porównał Jan Chojnacki z radiowej „3-ki”, prowadzący konferansjerkę, suma wieku wszystkich muzyków na scenie wynosiła prawie ….500 lat, a sam perkusista British Blues Quartet miał …. 72 lata ! Pozazdrościć tej werwy, muzycy rozgrzali widownię do czerwoności! Owacji na stojąco nie było końca, sama Maggie sprowokowana do bisów, przedłużyła koncert, tak że mimo nawoływań organizatora nie chcieli zejść ze sceny. Było wspaniale!

Już, gdy nastały ciemności, tłum pod sceną zaczął gęstnieć. Raptem w błękitnej poświacie sceny pojawili się ONI; Steve Rothery na gitarze, Mark Kelly na klawiszach, Pete Trewavas na basie, Ian Mosley na bębnach, by za moment dostojnym krokiem wejść miał sam …Steve Hogarth. Rzęsiste brawa na powitanie. Sceną zawładnęli muzycy MARILLION i zaczęła się WIELKA UCZTA muzyczna. Wokalista jak zwykle ekspresyjny, bardzo przeżywał każdy z wykonywanych przez siebie utworów. Steve, to po prostu żywioł i pasja, niewątpliwie postać „nr 1” zespołu. Śmiało można powiedzieć, że był to spektakl …. JEDNEGO AKTORA. Zaskakiwał przede wszystkim pomysłami.
Na początku wcielił się w postać …subiekta, ubrany w nieskazitelny czarny żabot, w białą koszulę z czarną tasiemką uwiązaną pod szyją, z okularkami na nosie, wymachując laseczką i zaśpiewał pierwszy utwór „Invisible Man”. Utwór o tym, jak znikło jego ciało, ale oczy pozostały i widzą wszystko, ulice dużych miast; Wenecji, Wiednia, Budapesztu, Krakowa i Amsterdamu, widząc ukochaną dziewczynę, okrutnie traktowaną przez konkurenta. Pod koniec śpiewa; – „ …jestem całkowicie normalny, ale jestem niewidzialnym człowiekiem, zostaw mnie…..”. Za chwilę laska poszła w zapomnienie i zaczął grać na gitarze akustycznej, a w tym czasie Rothery „wyczarowywał” przecudne „łkające” dźwięki gitary.
Mógłbym długo rozpisywać się nad każdym następnym utworem, zachęcam więc do odwiedzenia portali muzycznych zespołu, tam można zapoznać się dokładnie z ich niesamowitymi tekstami.
Przy następnej kompozycji Steve przebrał żabot na marynarkę, pod szyją pojawił się nawet krawat i wyszedł tanecznym krokiem tuż do krawędzi sceny, by potem udać się na „wybieg” przed publicznością, przemieszczając się to na lewą, to na prawą stronę śpiewając; – „…. siedzisz sobie i pytasz mnie o nadziejach i zdradach, a Twoja jedyna odpowiedź brzmi – Twoje zdrowie”. Publiczność szaleje ze szczęścia !
Kolejny utwór, z kolumn „dochodzą” głosy , niczym wiadomości, Steve trzyma w dłoni gitarę „na sztorc”, rozlega się „King”, piękne akordy wychodzą spod palców Rothery’ego, a Mark Kelly na klawiszach czaruje dalej swoimi dźwiękami.
Dla kolejnej prezentacji „Fantastic Place” Steve zasiada centralnie przed keyboardem i wspólnie z Markiem rozpoczynają kolejny utwór. Jest tam też stwierdzenie; – „ …. Zabierz mnie do tego fantastycznego miejsca i trzymaj tam przez resztę mojego życia …” Niezwykle melancholijny utwór. Obserwowałem bacznie Rothery’ego, jak wczuwał się w granie solówek gitarowych.
Zespół prezentował mnóstwo różnych pomysłów w dalszej części koncertu, raz Mark grał na pianinie elektrycznym przy akompaniamencie gitary Rothery’ego, to znowu był skok Hogarth’a w tłum pod sceną (czym zakłopotane były miejscowe służby ochrony), kiedy indziej położył się na scenie w swobodnej pozie…..

Cały więc set zawierał najważniejsze utwory z kilku wydawnictw, a oto i on;
Set lista ( w nawiasach wydawnictwa CD)
1. The Invisible Man ( Marbles’2004)
2. Slainte Mhath (Clutching at Straws’1987)
3. King (Afraid of Sunlight’1995)
4. Fantstic Place (Marbles’2004)
5. This Strange Engine ( This Strange Engine’1996)
6. Afraid of Sunlight (Afraid of Sunlight’1995)
7. The Great Escape (Brave.1994)
8. Neverland ( Marbles’2004)
bis
9. This Town (Holidays in Eden’1991)
10.100 Night (Holidays in Eden’1991)
11. Rake Progress (Holidays in Eden’1991)

Cały występ trwał dokładnie 1,5 godziny i jak zwykle rozemocjonował zgromadzoną publiczność. Niewątpliwie postacią nr 1 był sam Hogarth, który jak wspomniałem na wstępie odegrał swoją „rolę” pierwszorzędnie!
Tak więc, był to niewątpliwie udany występ. Jak wynikało ze słów zapowiadającego ten koncert Jana Chojnackiego muzycy z MARILLION wyrażali się za kulisami w samych superlatywach o wspaniałej atmosferze, jaką zgotowała polska publiczność !

Ryszard Bazarnik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *