2010.08.10 – U2 – Frankfurt

u2-frankfurt-10

„Nigdy nie czułem się lepiej, czuję się jak Mercedes Benz” – rzucił w pewnym momencie ze sceny Bono. Wokalista podziękował też niemieckim lekarzom, którzy postawili go na nogi po niedawnej kontuzji kręgosłupa. Bono pozostał zresztą przy samochodowej nomenklaturze podczas przedstawiania swoich kolegów z zespołu: The Edge i Adam Clayton zostali porównani do BMW i Audi, zaś biedny Larry Mullen do… poczciwego Trabanta. Na telebimie można było wówczas zobaczyć zbliżenie roześmianej od ucha do ucha twarzy perkusisty.

Kasabian w roli gościa specjalnego występowali jeszcze przy dziennym świetle. U2 czekało z wyjściem na estradę do zachodu słońca, dopiero wówczas olbrzymi „pająk” rozstawiony na środku płyty imponującego stadionu Commerzbank Arena mógł pokazać pełnię swoich możliwości. Tuż po 21.00 nad sceną zaczęły pojawiać się kłęby dymu, z głośników popłynęły zaś dźwięki „Space Oddity” Davida Bowiego. Za chwilę pojawili się Oni, entuzjastycznie witani przez komplet publiczności. Na początek „Return Of The Stingray Guitar”, opisany w setliście jako „nowy utwór”, ale to właściwie instrumentalna introdukcja. Drugi w kolejce czekał już wielki hit – „Beautiful Day”. Po nim kolejny słynny kawałek Irlandczyków ze słowem „day” w tytule. „All is quiet on New Year’s Day/A world in white gets underway/I want to be with you, be with you night and day/Nothing changes on New Year’s Day/I… will be with you again. I… will be with you again. Oj, jak bardzo brakowało w tym momencie „żywej” biało-czerwonej flagi… Nota bene: przed „One” Bono nie poprosił o włączenie telefonów komórkowych i utworzenie z nich „Drogi Mlecznej”. Jednak jest jakaś magia w chorzowskim stadionie, która udziela się również artystom…

Wspomniany „One” pojawił się jako pierwszy bis. Wcześniej dostaliśmy jeszcze jedną premierę – „Glastonbury”. Hmmm, w sumie żadna rewelacja, kawałek z półki „Get On Your Boots” i „Elevation”, ale poczekajmy z wyrokowaniem do nowej studyjnej płyty zespołu. Może i „Glastonbury” zrobiłby większe wrażenie, gdyby panowie umieścili go w innym miejscu setlisty. A tak w konfrontacji z genialnym „I Still Haven’t Found What I’m Looking For” nie miał szans. Z „The Joshua Tree” zabrzmiały jeszcze tego wieczoru „Where The Streets Have No Name” i oczywiście przepiękny „With Or Without You” (jako czwarty i zarazem przedostatni bis).

Silną – bo aż czteroutworową reprezentację miał album „All That You Can’t Live Behind”. Pochodzący z niego „Walk On” tradycyjnie już poprzedzony został krótkim filmowym reportażem o słynnej birmańskiej opozycjonistce Aung San Suu Kyi.

„For everyone who lost their life – for their friends and familes. This is Moment of Surrender.” – tak Bono zapowiedział finałowy utwór koncertu. Zadedykował go ofiarom Love Parade w Duisburgu.

Właśnie… mimo, że ten koncert odbył się kilka dni po tamtej tragedii, na stadionie nie dało się odczuć jakichś nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa. Przy „bramkach” nikt nikogo nie obmacywał – co niestety jest zmorą dużych polskich koncertów, gdzie każdego fana traktuje się niczym potencjalnego terrorystę i zadymiarza. Ochroniarze też za bardzo nie rzucali się w oczy. Na płycie stadionu stały stoiska z piwem i winem jabłkowym (specjał Hesji, nie mylić z naszym „jabolem”), nie trzeba było więc tłoczyć się w kilometrowych kolejkach, co też jest u nas normą. Aha, jeszcze jedno: okazuje się, że można – nawet po dwóch godzinach trwania imprezy – wejść do Toi Toi’a i nie dostać natychmiastowego odruchu wymiotnego… Niby drobnostki, ale ponoć to w szczegółach tkwi ten gość z dołu…

Robert Dłucik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *