Jak było do przewidzenia, tegoroczna (IV już edycja Festiwalu Rocka Progresywnego w Gniewkowie) przerosła oczekiwania! Organizatorzy, bracia Janusz i Sławek Bożko dołożyli starań aby pod względem artystycznym zapewnić wysoki poziom, zapraszając do udziału znakomitości polskiego rynku rocka progresywnego! Nie zmącił tego fakt odwołania w ostatniej chwili (z powodów osobistych) występu lubelskiego Acute Mind. Reszta stawiła się niezawodnie. Jest to już trzeci mój udział w tym festiwalu.,. Z roku na rok coraz wyższa jest jakość prezentowanej tam muzyki.. Chylę czoła przed muzykami- Polski rock progresywny ma się nad wyraz dobrze!
W Gniewkowie jak zwykle byłem przed czasem, aby zaznać tego klimatu prób nagłośnienia i oświetlenia (chociaż pora była absolutnie wczesna). Aura tego dnia była niesprzyjająca, od rana nękały rzęsiste opady deszczu, wiał silny wiatr. Nie przeszkodziło to na szczęście w rozpoczęcia festiwalu. Konferansjerkę prowadził niezawodny Adam Droździk z bydgoskiego radia „PiK”. Jego zapowiedzi automatycznie wprowadzały w niesamowity klimat tego, co płynęło z kolumn. W międzyczasie można było spotkać się z przybyłymi znajomymi, fanami tego pięknego gatunku muzyki. Toć rodzina „progresywna” rozszerza się! Fajnie było też przybić „piątkę” z muzykami, których cenię nad wyraz.
Nastał więc czas rozpoczęcia. Z lekką „obsuwą”, jako pierwszy wykonawca, na scenie zameldowało się łódzkie LEAFLESS TREE, których miałem sposobność podziwiania podczas występu w łódzkiej „Wytwórni” 24 czerwca br. Fantastycznie brzmiący zespół, z bardzo kontaktowym liderem Łukaszem Woszczyńskim, którego wokal posiada niesamowitą barwę. Skład uzupełniali; Piotr Wesołowski na klawiszach, Radek Osowski na gitarze, Michał Dziomdziora na basie i Piotr Kolasa na bębnach. Coś jest w ich brzmieniu, co przyciąga uwagę słuchacza. Ciekawie zaaranżowane kompozycje, będące fuzją rocka symfonicznego, z dużą różnorodnością rytmów progresywnych i niesamowitymi solówkami gitarowymi oraz wręcz wirtuozerią gry na basie Chapman Stick … smyczkiem. Sądzę, że jak na dobry początek, to LT zadowoliło nawet najwybredniejszego widza. Szkoda tylko, że przez nieuwagę muzyków ich wydawnictwo płytowe „The First Leaf” zostało w…domu.
Chwila przerwy, podczas której instaluje się na scenie MOONRISE z Klucz k. Krakowa. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się multiinstrumentalista Kamil Konieczniak – klawisze, gitary, wspomagany przez Marcina Kruczka – gitary, Dariusza Rybkę – na saksofonie, Grzegorza Jakieły – bębny i nowym nabytkiem Marcinem Maliszewskim– wokal. Potwierdziło się to, co słyszałem o nich, fajne kompozycje z zabarwieniem balladowym. Znakomita gitara i piękne klawisze z przecudnie brzmiącymi saksofonami. Do tego zestawu dostroił się wokalista. W sumie ponad 50 minutowy program występu minął nie wiedzieć kiedy!
Znowu przerwa techniczna, na scenie OSADA VIDA z Piekar Śląskich, drobne korekty ustawień akustycznych, jako że ten typ muzyki nie toleruje rożnego rodzaju sprzężeń! Z zapowiedzi muzyków program zawierać miał przegląd ze wszystkich płyt. Jak zwykle „1-wsze skrzypce” grał Łukasz Lisiak – bas i wokal a swoimi zabawnymi zapowiedziami jak zwykle szybko nawiązał kontakt z publicznością. Tamtego wieczoru, niezwykle skoncentrowany Bartek Bereska na gitarach wyczarowywał przecudnej urody dźwięki, klawisze Rafała Paluszka czasami brzmiały, niczym u wielkich klasyków rocka progresywnego, z kolei Adam Podzimski na bębnach udowodnił, że należy do czołówki w tej materii w kraju. Jak zwykle klasą dla siebie była Natalia Krakowiak, z tym swoim niesamowitym głosem. Nie ważne, że podczas ich koncertu aura nie żałowała nam deszczu – po prostu lało!!! Były nawet pojedyncze harce pod sceną. Mnie utkwił szczególnie szaleńczy taniec jednej z fanek, która nie zważając na ulewę tańczyła jak w transie (mam to uwiecznione kamerą).
Tak więc ze sceny powiało niezwykłym profesjonalizmem i już wszyscy przygotowywaliśmy się do najważniejszego – występ gwiazdy wieczoru krakowskiego HIPGNOSIS. Zespół znany głownie z płyt i jak to zapowiedział Adam Droździk – chyba wszyscy słyszeli, ale ich nie widzieli!
Ciekawe ustawienie sceny, w prawym kącie zestaw klawiszy, siedzący gitarzysta i w głębi, w rogu zestaw perkusyjny, całkiem na lewo bas i zaraz obok, bliżej środka klawisze, dalej do środka stojąca przeważnie bokiem, przecudnej urody i o wspaniałym głosie Ania (przepraszam, że używam jej imienia, jako że zespół przyjął opcję 100%-ej anonimowości personalnej). Czego nie było tego wieczoru!! Absolutnie prym wiodły klawisze oraz nabijany rytm perkusji. Kto nie był, niech żałuje! Z zapowiedzi muzyków program występu na półtorej godziny zawierał na wstępie 50 minut na nową, kolejną ich płytę, reszta czasu poświęcona utworom z już wydanych płyt. Proszę mi wierzyć, że momentami dokonania muzyczne powodowały na moim ciele … „ciarzenie”. Nawet siły nadprzyrodzone okazały się łaskawsze i nad amfiteatrem pokazały się wśród nielicznych chmurek gwiazdy na niebie (a dochodziła już godzina 2). Cichną ostatnie dźwięki, nikt nie czuje zimna przemoczonych ubrań. Czułem się zahipnotyzowany!
Do zobaczenia za rok, na V-ej edycji Festiwalu Rocka Progresywnego w gościnnym Gniewkowie. Pozostaje czekać co nowego wymyślą Sławek i Janusz? Znając ich podejście do tego co robią, już dziś spodziewam się, że musi to być coś niesamowitego,
Ryszard Bazarnik