2010.07.05 – Coheed and Cambria – Warszawa

Coheed And Camrbia nie jest zespołem przełomowym. Nie wyznaczają nowych trendów i nie tworzą nowego stylu w muzyce. Mimo to są zespołem szalenie charakterystycznym. Składa się na to kilka czynników, ale przede wszystkim niezwykły wokal i kosmiczny duch unoszący się nad ich płytami za sprawą pięcioczęściowej sagi, która zakończyła się wydaną w tym roku płytą The Year Of The Black Rainbow. Na mnie największe wrażenie zrobiło wydane przez zespół DVD pt. „Neverender”, zawierające zapis czterech koncertów prezentujących każdą płytę zespołu (brak „Year Of The Black Rainbow”). Żywiołowe wykonania, świetny kontakt z publicznością, genialny materiał i fantastyczna produkcja to najmocniejsze strony tego dzieła. Po zobaczeniu takiego cuda marzyłem o koncercie Coheed And Cambria w Polsce. Moje marzenia się spełniły, jednak sporym minusem było miejsce, a mianowicie Warszawa. Wielce żałuję ze koncert nie odbył się w Krakowie, choć z drugiej strony miałem po raz kolejny okazję odwiedzić stolicę.

Klub stodoła to klimatyczne miejsce ze sporą salą koncertową. Plusem jest na pewno ogródek, na który można wyjść przed koncertem. Wielkim minusem jest natomiast cena piwa, porównując do krakowskich warunków. Miejsce w którym odbywają się koncerty naprawdę zrobiło na mnie wrażenie, nie spodziewałem się aż tak dużej przestrzeni, w dodatku z daleka klub wygląda na jeszcze większy. Frekwencja na koncercie nie była powalająca, ale o klapie mowy nie ma. Nie było ani pustek ani zbytniego ścisku.

Przed koncertem przedstawiciel Metal Mind powiadomił nas o problemach zespołu. Ich autokar popsuł się w Niemczech i zmuszeni byli przylecieć na koncert bez własnego sprzętu. Bez wątpienia organizatorzy dołożyli wszelkich starań, aby koncert brzmiał jak najlepiej. Wielkie podziękowania należą się zarówno organizatorom jak i zespołowi, który mógł wszak zrezygnować z występu po tych perturbacjach. Zapewnienie, że zespół i tak skopie nam tyłki podbudowało wszystkich psychicznie, choć i tak nastroje były bojowe.

Amerykanie zaczęli od moim zdaniem najlepszego utworu z ich repertuaru, czyli The Broken. Żywiołowe wykonanie sprawiło, że szczęka opadła mi do podłogi. Jak pokazało doświadczenie był to najlepszy fragment tego koncertu, ale wierzcie mi, to było coś. Słychać było braki jeśli chodzi o nagłośnienie. Również kontakt zespołu z publicznością nie był najlepszy. Z jednej strony widać było pełną koncentrację na muzyce, ale czasami miło jak zespół powie coś ze sceny. Podczas tego koncertu tylko raz wokalista Claudio Sanchez podziękował za brawa. Jest to nieco dziwne biorąc pod uwagę fakt, iż na DVD Neverender Sanchez był raczej skory do pogadanek ze sceny. Bardziej wylewny był basista Michael Todd, który odpowiadał za również za dodatkowy wokal i miał niezły kontakt z publicznością. Setlista była zadowalająca. Zespół grał utwory ze wszystkich płyt włączając największe hity na czele z No World For Tommorow, In Keeping Secrets of Silent Earth: 3 i na sam koniec Welcome Home. Zabrakło wolniejszych fragmentów z płyt, co sprawiło, że utwory trochę się zlewały. Z pewnością takie utwory jak Always & Never urozmaiciły by koncert w znacznym stopniu.

Nie był to koncert idealny, ale z pewnością nie żałuję tego wyjazdu. Dane mi było usłyszeć muzykę którą kocham w świetnym wykonaniu niezwykle uzdolnionych muzyków. Warto zobaczyć Coheed And Cambria na żywo, a jeśli nie ma takiej okazji to przynajmniej kupić DVD Neverender.

Piotr Bargieł

Dodaj komentarz