Coheed And Camrbia nie jest zespołem przełomowym. Nie wyznaczają nowych
trendów i nie tworzą nowego stylu w muzyce. Mimo to są zespołem szalenie
charakterystycznym. Składa się na to kilka czynników, ale przede
wszystkim niezwykły wokal i kosmiczny duch unoszący się nad ich płytami
za sprawą pięcioczęściowej sagi, która zakończyła się wydaną w tym roku
płytą The Year Of The Black Rainbow. Na mnie największe wrażenie zrobiło
wydane przez zespół DVD pt. „Neverender”, zawierające zapis czterech
koncertów prezentujących każdą płytę zespołu (brak „Year Of The Black
Rainbow”). Żywiołowe wykonania, świetny kontakt z publicznością,
genialny materiał i fantastyczna produkcja to najmocniejsze strony tego
dzieła. Po zobaczeniu takiego cuda marzyłem o koncercie Coheed And
Cambria w Polsce. Moje marzenia się spełniły, jednak sporym minusem było
miejsce, a mianowicie Warszawa. Wielce żałuję ze koncert nie odbył się w
Krakowie, choć z drugiej strony miałem po raz kolejny okazję odwiedzić
stolicę.
Klub stodoła to klimatyczne miejsce ze sporą salą koncertową. Plusem
jest na pewno ogródek, na który można wyjść przed koncertem. Wielkim
minusem jest natomiast cena piwa, porównując do krakowskich warunków.
Miejsce w którym odbywają się koncerty naprawdę zrobiło na mnie
wrażenie, nie spodziewałem się aż tak dużej przestrzeni, w dodatku z
daleka klub wygląda na jeszcze większy. Frekwencja na koncercie nie była
powalająca, ale o klapie mowy nie ma. Nie było ani pustek ani zbytniego
ścisku.
Przed koncertem przedstawiciel Metal Mind powiadomił nas o problemach
zespołu. Ich autokar popsuł się w Niemczech i zmuszeni byli przylecieć
na koncert bez własnego sprzętu. Bez wątpienia organizatorzy dołożyli
wszelkich starań, aby koncert brzmiał jak najlepiej. Wielkie
podziękowania należą się zarówno organizatorom jak i zespołowi, który
mógł wszak zrezygnować z występu po tych perturbacjach. Zapewnienie, że
zespół i tak skopie nam tyłki podbudowało wszystkich psychicznie, choć i
tak nastroje były bojowe.
Amerykanie zaczęli od moim zdaniem najlepszego utworu z ich repertuaru,
czyli The Broken. Żywiołowe wykonanie sprawiło, że szczęka opadła mi do
podłogi. Jak pokazało doświadczenie był to najlepszy fragment tego
koncertu, ale wierzcie mi, to było coś. Słychać było braki jeśli chodzi o
nagłośnienie. Również kontakt zespołu z publicznością nie był
najlepszy. Z jednej strony widać było pełną koncentrację na muzyce, ale
czasami miło jak zespół powie coś ze sceny. Podczas tego koncertu tylko
raz wokalista Claudio Sanchez podziękował za brawa. Jest to nieco dziwne
biorąc pod uwagę fakt, iż na DVD Neverender Sanchez był raczej skory do
pogadanek ze sceny. Bardziej wylewny był basista Michael Todd, który
odpowiadał za również za dodatkowy wokal i miał niezły kontakt z
publicznością. Setlista była zadowalająca. Zespół grał utwory ze
wszystkich płyt włączając największe hity na czele z No World For
Tommorow, In Keeping Secrets of Silent Earth: 3 i na sam koniec Welcome
Home. Zabrakło wolniejszych fragmentów z płyt, co sprawiło, że utwory
trochę się zlewały. Z pewnością takie utwory jak Always & Never
urozmaiciły by koncert w znacznym stopniu.
Nie był to koncert idealny, ale z pewnością nie żałuję tego wyjazdu.
Dane mi było usłyszeć muzykę którą kocham w świetnym wykonaniu niezwykle
uzdolnionych muzyków. Warto zobaczyć Coheed And Cambria na żywo, a
jeśli nie ma takiej okazji to przynajmniej kupić DVD Neverender.
Piotr Bargieł