2010.06.24 – Leafless Tree, Crystal Lake, Tune – Łódź

Jest to nowa inicjatywa szefa łódzkiej „Wytwórni” Michała Padkowskiego. Czym jest „Wytwórnia”? Jest to jedno ze znanych miejsc w Łodzi po Wytwórni Filmów Fabularnych, znane nie tylko w Łodzi, ale i w Polsce, gdzie onegdaj powstawały filmy. Tu tworzyły się legendy filmu polskiego. Imponujące są hale, które można dowolnie zestawiać wg potrzeb. Do tego ta akustyka! Imponuje również wielkość sceny, nagłośnienie, różnorodność świateł i wszystko to, co w nowoczesnym show biznesie jest pomocne. Z tego co wiadomo, propozycje „Wytwórni” na najbliższy okres są bardzo interesujące, tu odbędzie się m.in. koncert PORCUPINE TREE (17 lipca). I chyba wejdzie to do tradycji – nagrywanie fragmentów koncertów w tej sali, dla potrzeb programu lokalnego TV TOYA. Przy okazji jest zapowiedź retransmisji CRYSTAL LAKE dnia 6 lipca o godz. 17:50, na portalu:www.toya.net.pl.

Ale wracając do debiutu sceny progresywnej, dzień 24 czerwca był naprawdę ogromnym wydarzeniem, a to z kliku powodów; udział znakomitych wykonawców, świetna frekwencja, wspaniała atmosfera… długo by wymieniać… Fakt, że inauguracja była „za friko”, a dodatkowym magnesem miało być, rozdawanie przy wejściu 200 szt. mini wydawnictwa CD LEAFLESS TREE – „The First Leaf”. Usiłowałem określić liczbę gości tego wieczoru i mogę z cała odpowiedzialnością powiedzieć, ze podczas ostatniego występu gwiazdy LEAFLESS TRRE mogło być nawet ok. tysiąca, co jak na warunki mało medialnego rocka progresywnego jest wynikiem r e w e l a c y j n y m !!!!

Wracając do wykonawców tamtego wieczoru, zameldowali się kolejno; łódzki młody zespół TUNE, toruński CRYSTAL LAKE i gwiazda wieczoru LEAFLESS TREE też z Łodzi.

Muzyka TUNE oscyluje w stylistyce szeroko pojętego art rocka, z charakterystycznym, nie spotykanym instrumentem dla tego typu wykonań, jakim jest brzmienie akordeonu z jego wykonawcą – Januszem Kowalskim, klawiszowcem. Całość składu uzupełniają; Leszek Swoboda na basie, Adam Hajzer na gitarze, Wiktor Pogoda na perkusji i Jakub Olejnik jako wokalista. Momentami ich muzyka jest mroczna z elementami psychodelii, czasami ociera się o dokonania Pink Floyd, King Crimson, czy Porcupine Tree. I nie jest to wcale wytyk z mojej strony. Chłopaki grają swój własny „materiał”, a że inspirowany wielkimi twórcami tego gatunku to co innego. Mnie to nie przeszkadza. Zresztą po 40 minutowym koncerciezespół zebrał zasłużone brawa od nielicznej jeszcze w tym momencie publiczności.

Set TUNE;
1. Dependent
2. Poisoned Land
3. Confused
4. Lucid Moments
5. Dimensions
6. Cabin Fever
7. Mip
8. Couriosity

Przerwa na zainstalowanie się CRYSTAL LAKE na scenie pozwoliła mnie, Robertowi R. (koniński organizator koncertów w „Oskard”) i Krzysztofowi H.( jego fotki przyozdobią poniższą relację) rozejrzeć się po obiekcie, który robi wrażenie. Już podczas występu TUNE akustyka tego miejsca robiła wrażenie. Przy „małym jasnym” była okazja wymienić uwagi z kolegami z innych muzycznych portali z tego gatunku muzyki. Ciekawostką miał być fakt powrotu na scenę toruńskiej formacji CRYSTAL LAKE, po przetasowaniach personalnych, na ile to miało wpłynąć na formę i styl gry? Piotrka Majkę, perkusistę mieliśmy już okazję poznać podczas konińskiego koncertu formacji z Kwidzyna – AERO, bardzo dynamicznego, niezwykle sprawnego i sympatycznego młodzieńca. Ciekawostką i nierozwiązaną zagadką była jeszcze postać nowego wokalisty Krzysztofa Owsiaka, bardzo skromnego, sympatycznego i przystojnego z fantastycznie brzmiącym aksamitnym, tubalnym głosem! Pozostali muzycy, to jak pamiętamy – Piotrek Wypych na klawiszach, Marcin Gawełek na gitarze i Łukasz Bieńkowski na basie.
Występ „kryształów” rozpoczął się od trzech utworów z ich jedynej (jak na razie) płyty „Safe”, w kolejności; „Crystal Lake”, „Rose” i „Flame of Soul”. Pewno trema przed występem była duża. Nie mniej charyzma Krzysztofa i sympatyczne przywitanie się z łódzką publicznością szybko skruszyło lody. Co jak co, Krzysztof przywdział się w rolę typowego front mena, co pozwala sądzić, że zaklimatyzował się na dobre w CL. Wymienione wyżej utwory przearanżowano na nowo, co dodało smaczku. Potem nastąpiły już tylko same „nowe” utwory i pierwszy z nich – „Pray in Silence” powalił na samym początku, pomysłem aranżacyjnym, a mianowicie Krzysztof początkowo solo śpiewał do akompaniamentu na pianinie przez Piotra, by w końcowej frazie być wspomaganym przez wszystkich muzyków w chórkach. Piotr akompaniamentem wzbił się na wyżyny swoich umiejętności. Bardzo to było odkrywcze i oryginalne! Całość repertuarowa była w zapowiedziach Krzysztofa pokrótce streszczana, z tekstów angielskich na polski, co pomagało w odbiorze dalszych kompozycji. Stąd mogliśmy udać się w inny wyimaginowany świat przyszłości – „Pray in Silnece”, przekraczać gigantyczne mury – „Wall”, a już niesamowita była opowieść – „Arcadia”, mówiąca o tym, że w 2064 r. świat będzie wyglądać inaczej, nie będzie już … Polski, nie będzie też innych krain, będzie tylko jeden kontynent, w bezmiarze wojen, waśni i walki o przetrwanie. Tutaj utwór bardzo ciekawie zaaranżowany muzycznie, gdzieś z anielsko brzmiącymi dźwiękami klawiszy Piotrka w tle i szaleńczymi solówkami gitarowymi Marcina. Koncert zakończył „Sweet Serrender” – słodkie poddanie, dedykowane wszystkim Janom, Janinom i malutkiemu Jankowi, synowi Krzysztofa.

Set CRYSTAL LAKE;
1. Crystal Lake
2. Rose
3. Flame of Soul
4. Pray in Silence
5. Over The Giant
6. Wall
7. Arcadia
8. Sweet Serrender

Był to na pewno udany powrót CRYSTAL LAKE na sceną progresywną, zagrali swój set jak za dawnych, dobrych czasów. Ich gra cechuje zmiana tempa i nastroju. Cieszy, że mają plany wydawnicze, czego dowodem są te nowe kawałki.

Miałem nieodpartą chęć po koncercie porozmawiać z „nowymi” z CL, Piotrem Majka i Krzysztofem Owsiakiem.

RB. Odnoszę wrażenie, że jakby więcej jest „ikry” w tym, co zespół tworzy. Można powiedzieć, że wam to zawdzięcza ?

PM. Mamy nadzieję, że to nam zawdzięcza. Mało powiedziane, to jest takie „tarło”. Po trzech próbach dajemy koncert i czekamy, jak to się dopiero rozkręca, te nowe numery.

RB. Krzysiu i Ty z Twoim aksamitnym, tubalnym głosem….

KO. Hahaha, nie spodziewałem się tego określenia, a nad głosem pracuję. Głos wydaje mi się brzmi, jak … ze studni. Jak wiesz zapewne, jest też inny od mego poprzednika. Myślę, że w CL jest teraz bardziej progresywnie, po odejściach kolegów. Kiedy zostałem zaproszony do zespołu, to otrzymałem propozycję na nagranie tzw. koncept albumu. To jest nowe wyzwanie.
Piotrek Majka, najpierw jako całkowicie nowy muzyk musi się jeszcze trochę zgrać z nami. A mamy plany, aby niebawem wejść do studia nagrań.

RB. Wiesz Krzysztof, bardzo mi się podobał pomysł z „Pray in Silence”, z Piotrem na pianinie śpiewasz solo, by w końcówce koledzy w chórkach wspomogli was.

KO. No takie pomysły przychodziły nam na próbach, nie wejdzie jednak ten utwór do nowego wydawnictwa. Może będzie dodatkiem, jako bonus.

RB. I na koniec, jak wam się grało w „Wytwórni” ?

KO. Grało się nam świetnie, szkoda że tylko te krzesła były, co nie wpływa do aktywnego skakania pod sceną. Jednak są takie elementy w naszej muzyce, które porywają do aktywnego uczestnictwa. Tydzień temu w toruńskim „Lizard King” było wpierw tak samo jak tutaj, ale potem przy naszych nowych kawałkach publiczność szalała pod sceną.

RB. No wiesz, rock progresywny wymaga od widza skupienia w słuchaniu….

KO. No to tłumaczy takie zachowanie. Widzę, że ten nasz nowy materiał jest lepiej odbierany niż „Safe” i to jest dobry prognostyk na przyszłość

RB. Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów. Cieszę się bardzo, ze dotarłem tutaj do Łodzi z Konina.

KO. Ja również dziękuję.


Nieco dłuższa przerwa, teraz instalują się LEAFLESS TREE. Rzut okiem na scenę pozwala przypuszczać, że oto za chwilę będziemy świadkami niesamowitej muzyki, przez duże „M”. Ostatnio w kręgach zbliżonych do prog rocka mówiło się wiele o muzykach spod znaku LT. Grają niezwykle ciekawie, z bogato zaaranżowanymi kompozycjami, popartymi ciekawą grą instrumentalną oraz dość nowoczesną elektroniką. Inspiracje muzyków, to Genesis i Yes z połowy lat 70, czy dzisiejszy Marillion, Pendragon oraz Arena. Nie jest to plagiat, ale artystyczne wcielenie tego wszystkiego co dobre w rocku progresywnym. Jeśli się do tego dołoży sprawność artystyczną muzyków, to sukces jest pełen!

I zaczęło się punktualnie o 20:30, gdy scenę spowiły dymy oraz intensywny niebieski kolor reflektorów. Z kolumn popłynął ciekawie brzmiące „Intro” z syntezatora. Dźwięk rozprzestrzeniał się po całej sali, wibrował i pulsował na przemian. W pewnym momencie z ciemności wyłoniły się nieruchome sylwetki muzyków, od lewej basista Michał Dziomdziora, pośrodku wokalista Łukasz Woszczyński, z prawej zamykał gitarzysta Radosław Osowski. Trochę z tyłu za Radosławem miejsce zajął klawiszowiec Piotr Wesołowski, a całkiem z tyłu perkusista Piotr Kolasa. Raptem ze sceny popłynęła sztormowa fala – „Waiting For The Storm”. Zaczęło się niezwykle energetycznie, Łukasz z wdziękiem wcielał się w rasowego wokalistę – frontmena, sympatycznie wykonując swoje teksty. Fani klasycznego rocka neo progresywnego oraz rocka symfonicznego z pewnością w muzyce LEAFLESS TREE znaleźli wiele dobrego dla siebie. Takim był następny utwór „King of The Jungle”, który to utwór został zadedykowany przez gitarzystę Radka swojemu synkowi Frankowi, który był obecny na widowni. Miło słychać było, jak na przemian gitara Radka i klawisze Piotrka współbrzmiały, w rytmie na ¾. W dalszej prezentacji, we fragmencie pojawił się „Liar”, w którym długa solówka w przygrywce pokazała swój ostry pazur. Utwór ten jest w fazie dopracowania i w zamyśle muzyków jest, aby w całości blisko 20 minutowej zaprezentować w formie premiery na tegorocznej IV Edycji Festiwalu Rock’a Progresywnego w Gniewkowie (6 sierpnia). Radek gitarą „czarował” tutaj niczym Steve Rothery z Marillion. Kolejny utwór „Anthill” nawiązuje do tych, którzy budzą się codziennie rano i zdziwieni, co robią w tym mrowisku, podążając do swych … komóreczek. Tutaj swój kunszt na basie Chapman Stick zaprezentował Michał, charakterystycznym „pobrzmiewaniem”, by w końcówce smyczkiem jak na kontrabasie dopełnić całości. Zaraz potem, Łukasz zaprosił do powrotu do dobrej, znanej przeszłości – „Back To The Old Good Times”, utwór instrumentalny, który pozwolił muzykom na zaprezentowanie swoich ogromnych możliwości. Kolejnym utworem, był utwór który „leciał” z syntezatora, a do którego solo na perkusji miał Piotr Kolasa. Mimo, że od niedawna zasilił skład LT, to przy okazji tej prezentacji pokazał, że z niejednego pieca jadł, jak to się mówi … Potem zabrzmiał „Megacycle” – utwór o tym, że czasami wpadamy w wielki wir historii, że czasami wpadamy i nie możemy sobie sami poradzić. Utwór bardzo rozbudowany pod względem zmian rytmu oraz coraz to nowych brzmień instrumentarium. Miałem momentami wrażenie, że słychać gdzieś tam w tle dźwięki niczym od Tony’ego Banksa. Publiczność bardzo skupiona odbierała tą kompozycję. W końcówce zabrzmiały dzwoneczki uruchamiane przez Łukasza, a i wokal zabrzmiał na wysokim poziomie. Gromkie brawa! Kompozycja „The Last Walk” jest niczym hymn, o tych których już nie ma, jest to wspomnienie o koledze Adamie, z którym kiedyś zespół grał razem, a obecnie mieszkającym na wyspach. Utwór zaśpiewany po polsku. Wspaniały tekst pełen refleksji. Kolejny z utworów „World of Wonders”, to numer o tym, ze stojąc w kolejce w supermarkecie, tzw. „świecie cudów”, gdy biegnąc do tych bramek, powodujemy, że jeden z klientów nie dobiega, nadziewając się na … barierkę. Tutaj dominuje znowu brawurowo zagrana solówka na gitarze, współbrzmiąc ze strumieniami reflektorów. I to co było do tej pory niemożliwe, stało się możliwe, podczas wykonywania kolejnej, ostatniej już kompozycji „Matplaneta”, publiczność najpierw nieśmiało, a potem już liczniej poderwała się do „harców” pod sceną. I tak już trwało i trwało. Oklaskom nie było końca! Oczywiście był bis, chyba najlepszy utwór z ich EPki – „Waiting For The Storm”, utwór który przekonuje mnie do charyzmy którą posiada niewątpliwie Łukasz Woszczyński. Momentami głos zbliżony do Fish’a z dawnego składu Marillion.

Set LEAFLESS TREE
00. Intro
01. Waiting For The Storm
02. King of Town Jungle
03. Liar
04. Anthill
05. Back To The Good Times
06. Drum Solo
07. Megacycle
08. The Last Walk
09. World of Wonders
10. Matplaneta
Bis
11. Waiting For The Storm


W sumie LEAFLESS TREE, jak na prawdziwą gwiazdę przystało, udowodnił że jest super nowym zjawiskiem na polskiej scenie prog rocka! Mieli rację ci, co mówili że jest to niezwykle sprawny band. Jak wiemy, o ten właśnie band została uzupełniona lista uczestników festiwalu w Gniewkowie.

Kończąc tą relację z Łodzi, w samych superlatywach wypada powiedzieć o pomyśle i miejscu wydarzenia. Wykonania muzyki porg rockowej wymagają dobrze nagłośnionych, akustycznych sal, z ciekawą wizualizacją oraz światłami. Pozazdrościć tylko Łodzianom tak fajnego miejsca i liczyć na to, że za tym pierwszym wydarzeniem prog rockowym przyjdą następne. Chętnie z grupą fanów pojawimy się ponownie.

Do zobaczenia.

Ryszard Bazarnik

Dodaj komentarz