…wyprawę na koncert Europe zapamiętam na długo. Podróż z bazą przesiadkową w Skierniewicach minęła bezproblemowo. W samej Warszawie przed koncertem należało się posilić jakimś napojem z gatunku wyskokowych i po około 20-u minutach stania w kolejce udało mi się kupić złocisty napój w plastikowym kubku za (o zgrozo) 7zł!! W tym miejscu składam wyrazy współczucia mieszkańcom Warszawy bo widać ceny w tym mieście są raczej dostosowane pod członków zarządu i prezesów firm, które mają swoje siedziby w Stolicy;-)
Około 22:30 zabrzmiały pierwsze dźwięki znanego z ostatniego albumu, wstępu do „Last Look at Eden” i zaczęło się!!
Z koncertami na które nie ma biletów zawsze jest tak, że trafiają na nie osoby przypadkowe. Nie inaczej było i tym razem, ale zdecydowana większość z tych wielucy osób zgromadzonych pod Pałacem Kultury i Nauki wiedziała po co tam przyszła o czym świadczyły między innymi autobusy z rejestracjami z całej Polski – a wiem, że byli i fani z innych krajów. (stałem około 50 m od sceny a osoby obok śpiewały teksty utworów wraz z Joey’em Tempestem).
Widziałem Europe bodajże dwa lata temu podczas ich klubowego koncertu w Pradze i powiem Wam, że występu w zamkniętym pomieszczeniu i wielkiego plenerowego show w Warszawie nie da się porównać. To jest właśnie miejsce dla Europe – stadiony i wielkie koncerty. Widać, ze granie mają we krwi i świetnie odnajdują się w takiej scenerii!! Z głośników sączyły się kolejne utwory, a zaprezentowany set można określić jako przekrojowy. Poza albumem debiutanckim (no właśnie – gdzie „Seven Doors Hotel”?, każdy krążek miał swojego przedstawiciela. Można było zauważyć, ze publiczność czeka na utwory starsze, z okresu „The Final Countdown” i „Out of This Word” choć i nowe piosenki były przyjmowane ciepło. Nie zabrakło zapalniczek przy „Carrie” czy „New Love In Town” a przy „Scream of Anger” pod sceną się zakotłowało (byli śmiałkowie uskuteczniający stage diving). Kulminacja tego ponad 100 minutowego koncertu rozpoczęła się od „Cherokee”, z długim perkusyjnym wstepem, zaraz po nim pojawiła się najdłuższa jaką słyszałem wersja „Rock The Night”. Ten utwór to koncertowy killer – za każdym razem jak go słyszę mam ciarki. W jego trakcie Joey Tempest zeskoczył ze sceny i po przybijani piątek z osobami w pierwszych rzędach postanowił wmieszać się w tłum! Zdjęciom nie było końca a muzyk wspiąwszy się na metalową konstrukcję oddaloną ładnych kilkadziesiąt metrów od sceny machał publiczności. Miłym akcentem było w komponowanie przez Europe fragmentu utworu „Heaven & Hell” śpiewanego niegdyś przez nieodżałowanego Ronniego Jamesa Dio (myślę, że niejeden fan poczuł w tym momencie dreszcz).
Zespół zszedł ze sceny, ale wiadomo było, ze to może być koniec. Króciutka przerwa i usłyszeliśmy „The Beast” oraz „The Final Countdown”. Przy tym ostatnim publiczność oszalała, skakali niemal wszyscy wyśpiewując chóralnie „…it’s the final countdown”… niestety to był koniec tego wyjątkowego koncertu….
Ogóle wrażenia? Pierwszych kilka utworów można nazwać badaniem przez zespół atmosfery. Muzycy mieli w świadomości, że to koncert niebiletowany i może być różnie, z każdym jednak kolejnym utworem widać było, że niepewność ustępuje miejsca zabawie a fani zgromadzeni pod sceną bawili się w najlepsze wraz z zespołem. Joey Tempest to prawdziwy showman, który na dużej scenie (a propo – niesamowite wrażenie robiła scena z pięcioma telebimami!!) czuje się jak ryba w wodzie. Dla fanów Europe to było coś wyjątkowego, zespół który w naszym kraju jest po macoszemu traktowany przez stacje radiowe, promotorów i dystrybutorów płyt zagrał fantastyczne show, w trakcie którego każdy uczestnik tego wydarzenia mógł na własnej skórze odczuć jak wyglądały dni największej chwały szwedzkiej formacji.
Joey Tempest zapowiedział, że Europe wkrótce wróci do naszego kraju – trzymam za słowo i mam nadzieję, ze nie przyjdzie nam na to czekać kolejnych, długich 18 (!!!) lat.
Last Look at Eden
Love is Not the Enemy
Superstitious
Gonna Get Ready
Scream of Anger
Sign of the Times
The Getaway Plan
No Stone Unturned
Carrie
Let The Good Timec Rock
Optimus
Seventh Sign
New Love in Town
Start From the Dark
Cherokee
Rock the Night (Another One Bites the Dust)
The Beast
The Final Countdown
Piotr Michalski
PS… nocleg na podłodze sali konferencyjnej jednej z warszawskich firm może nie był najwygodniejszy, ale było warto.
PS2 – takiej ilości ludzi zrobionych „na grzywa a’la lew” dawno nie widziałem (ba, w metrze miałem okazję jechać z grupką młodych osób prezentujących stój na rockersa z lat 80-ych udających się na after party w klubie Crank)
PS3 – poranne (5:45) oczekiwanie na pociąg urozmaiciła para, która na peronie trzecim warszawskiego dworca Centralnego słuchała z komórki „Rock the Night” 🙂