2010.06.17 – John Mayall – Poznań

Tak się złożyło, że stolica Wielkopolski drugi już raz w tym roku jest celem moich koncertowych wojaży (Koncert Transatlantic w poznańskiej Arenie miał miejsce 6 czerwca). Tym razem do Poznania przyciągnęły mnie nieco inne muzyczne klimaty. Ostatnie koncertowe wydarzenia, w których miałem przyjemność uczestniczyć, pod względem frekwencji publiczności nie zawsze były zadowalające, a że blues (zresztą podobnie jak rock progresywny) jest niestety w dzisiejszych czasach raczej niszowa dziedziną muzyki, jechałem więc pełen obaw co do frekwencji w poznańskim Eskulapie.

Na szczęście moje obawy co do frekwencji okazały się płonne. Eskulap zapełniony był tego wieczora dosyć szczelnie. Sądzę że widownia znacznie przekroczyła liczbę 500 blues-rockowych „dusz”. Jeszcze raz okazało się, że nazwisko, renoma, osobowość artystyczna jest chyba największym magnesem, pozwalającym jak się okazuje skutecznie wyciągnąć społeczeństwo spod telewizyjnego zniewolenia (a przecież Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w trakcie!). Szkoda że sztuka ta nie wszystkim się udaje.

Muzycznej sylwetki Johna Mayalla nie trzeba chyba rekomendować, to przecież chodząca muzyczna legenda, można go uznać za człowieka który współtworzył bardziej rockowe oblicze muzyki bluesowej. Gdyby nie John Mayall może nie słyszelibyśmy dzisiaj o takich indywidualnościach muzycznych jak: Eric Clapton, Peter Green, Mick Taylor czy Mick Fleetwood. Pierwszą płytę „John Mayall Plays John Mayall” artysta wydał w 1965 roku. Największą sławę przyniósł mu zespół Blues Breakers, który był prawdziwą wylęgarnią muzycznych talentów. Miniony rok zapisał nowy rozdział w bogatej muzycznej historii artysty. Mayall rozwiązuje Blues Breakes powołując do życia nową grupę z którą odbywa obecnie trasę koncertowa promując swój najnowszy album: „Tough”

John Mayall rocznik 1933. Podziwiać artystycznej witalności, bo przecież w tym wieku artysta mógłby spoglądać na otaczający świat z wygodnej pozycji fotela w salonie, wodząc wygodne życie dzięki tantiemom, jednak mimo słusznego wieku kontakt z ludźmi nadaje sens jego scenicznym poczynaniom.

Koncert zaplanowano na godz. 20-tą. Poznański Eskulap jest klubem studenckim więc i artysta się dostosował, spóźnienie trwało przysłowiowy studencki kwadrans. Wejściu Mayalla na scenę towarzyszyło niezwykle gromkie przyjecie widowni. Obok Mayalla na scenie pojawili się: Rocky Athas (gitara), Greg Rzab(bas), Yay Devenport (perkusja) oraz Tom Canning (klawisze) i chociaż instrumentaliści do młodzieniaszków również nie należą, jednak są przynajmniej pokolenie młodsi od swojego mistrza.
John Mayall uznawany jest za prekursora bardziej rockowego oblicza muzyki bluesowej i taka też muzyczna forma dominowała tego wieczoru, choć nie brakowało i bardziej klasycznych bluesowych odcieni, szczególnie wówczas, kiedy John sięgał po harmonijkę ustną. Przyjemnie było posłuchać klawiszowych dialogów pomiędzy Mayallem a Canningiem, soczystych solówek Rockyego Athasa oraz fantastycznej biało-czarnej sekcji rytmicznej Rzab-Devenport. Co do sekcji rytmicznej szczególne uznania należą się chyba najmłodszemu z muzyków (sądząc po wyglądzie) – basiście Gregowi Rzabowi. Jego instrumentalne popisy na bezprogowym basie robiły niesamowite wrażenie, szczególnie basowo-harmonijkowy „pojedynek” zakończony fantastycznym solowym popisem. W jego solowym show nie zabrakło chyba najczęściej cytowanego przez artystów gitarowego riffu purplowskiego „Smoke on The Water”. Swoje solowe „pięć minut” miał również czarnoskóry perkusista Yay Devenport. W koncertowym repertuarze nie zabrakło kompozycji z wydanej w ubiegłym roku nowej płyty Mayalla.
Kiedy muzycy schodzili ze sceny, zawrzały niezwykle gromkie brawa. Oczywiście nie mogło obyć się bez bisu. Po powrocie na scenę zabrzmiało jeszcze relacyjne boogie. Publiczność nie chciała wypuścić muzyków ze sceny, odśpiewała mistrzowi nawet spontaniczne sto lat. Na twarzy Mayalla dało się wyczuć autentyczne zaskoczenie. Prawie 2 godzinny koncert dla 77 letniego muzyka nie jest z pewnością sprawą łatwą. Mayall wyszedł na scenę jeszcze raz, tym razem bez zespołu, zaśpiewał po raz ostatni tego wieczoru, akompaniując sobie jedynie na klawiszach. To już był koniec tego fantastycznego wieczoru.

Entuzjastyczne przyjecie na poznańskiej scenie z pewnością sprawiło artyście wiele radości i wiary w sens swojej artystycznej misji.
Po koncercie w kuluarach klubu Eskulap niezwykle trudno było dopchać się do mistrza Mayalla po pamiątkowy autograf, wielu szczęśliwcom jednak się ta sztuka udała.

Dodaj komentarz