Kwietniowy koncert brytyjskiego tria zwieńczył tegoroczną edycję festiwalu „Bluestracje”. Cztery miasta, koncerty i imprezy „okołomuzyczne”, światowe gwiazdy plus naprawdę mocny akcent na finał – tak „w pigułce” można podsumować ten śląski tydzień z bluesem.
Gdybym miał w skrócie podsumować czwartkowy występ zjawiska, któremu na imię The Brew, wykorzystałbym sformułowanie Jasona Barwicka, jakie padło w pewnym momencie ze sceny, a brzmiało ono: „Fuckin’ awesome!”.
No ale, relacji z TAKIEGO koncertu nie wypada zakończyć ledwie po dwóch akapitach… The Brew to fenomen. Dwójka młodych muzyków, wspomniany wyżej świetny gitarzysta i wokalista Jason Barwick, czyli Page (zabawy smyczkiem po gryfie), Hendrix (całokształt) i Townsend (te charakterystyczne „wiatraczki” oraz żywiołowe zachowanie na estradzie) w jednej osobie; niesamowicie szybki i precyzyjny perkusista Kurtis Smith (solo na koniec podstawowego setu – palce lizać!), wspomagani przez jednego muzyka dwa razy starszego od nich – Tima Smitha, prywatnie ojca pałkera, w zespole odpowiedzialnego za partie basu oraz wokale. Cała trójka po uszy tkwiąca w bluesrockowej muzyce przełomu lat 60 i 70 ubiegłego stulecia i te fascynacje słychać w każdej nucie ich kompozycji.
The Brew powinni wydawać wyłącznie albumy koncertowe. Nie mówię, że studyjne są kiepskie, wręcz przeciwnie, ale dopiero na scenie, w bezpośrednim kontakcie z publicznością, trio pokazuje pełnię swoich możliwości. Oni po prostu kochają to co robią, niesamowita jest ta „chemia” pomiędzy muzykami…
„Turn It Up, Play It Loud” – dwadzieścia minut po 19.00 ze sceny „Andaluzji” rozbrzmiał refren „Every Gig Has A Neighbour”, kawałka otwierającego najnowszy album The Brew „A Million Dead Stars”. Refren okazał się proroczy: panowie dali czadu aż miło…
Utwory z nowej płyty zdominowały ten koncert, w wersjach na żywo zyskały na pewno nowych barw. Mnie szczególnie ucieszyło wykonanie ponad 8 minutowej ballady „Kam” – ulubionego fragmentu „A Million Dead Stars”. Muzycy sięgnęli też po najsmakowitsze kąski z „The Joker” oraz przypomnieli rockową klasykę: już jako czwarty zabrzmiał przepiękny „Little Wing” Hendrixa, były też fragmenty „Set The Controls For The Heart of The Sun” Pink Floyd i „Dazed and Confused” Led Zeppelin, a na bis jeszcze raz wrócili do Hendrixa, tym razem po „Voodoo Chile” – To specjalnie dla Piotra – powiedział Tim Smith. Piotra Zalewskiego, czyli „ojca dyrektora” piekarskiej mekki dobrej muzyki…
Dwie godziny z The Brew minęły błyskawicznie, publiczność nie chciała jednak wypuścić muzyków ze sceny. Bisy trwały kolejne dobre pół godziny. Co ciekawe: przy pierwszych utworach widzowie grzecznie klaskali siedząc na swoich miejscach. Zabawa stopniowo się rozkręcała, a pod koniec występu nie siedział już praktycznie nikt. No ale przecież to był koncert The Brew…
Robert Dłucik