Ten australijski gitarzysta i wokalista już po raz czwarty zawitał w
gościnne progi „Andaluzji”, miał więc pełne prawo rozpocząć swój koncert
utworem „Comin’ Home Tonight”. Faktycznie może czuć się tutaj jak w
domu…
Tognoni wydał niedawno album solowy z premierowym materiałem
zatytułowany „2010db”, ale podczas występu w ramach „Piekarskich
Wieczorów Bluesowych” chętniej sięgał po utwory z poprzednich płyt niż
do swojego najnowszego „dziecka”. Zaproponował licznie zgromadzonej
publiczności przekrój przez najważniejsze kompozycje, z „Jim Beam Blues”
(pierwszym utworem, który napisał w życiu) na czele.
Australijczykowi towarzyszyła na scenie polska sekcja rytmiczna Łukasz
Gorczyca – Tomasz Dominik (perkusista znany przede wszystkim z Homo
Twist). Power trio + blues rock = energetyczny koncert i to równanie po
raz kolejny sprawdziło się w stu procentach.
Gitara Tognioniego raz cichutko łkała, to znów skrzyła się od
soczystych riffów i długich, świetnych solówek. Najmocniejszy fragment
koncertu? Dla mnie urocza ballada „Product of A Southern Land” – „show
stopper” jak mawiają Anglicy. I zaraz po niej – dla kontrastu – fajnie
rozbujany „Itty Bitty Mama” z solowym popisem basisty oraz gitarowo –
basowymi dialogami. Bardzo dobrze wypadł też „Hey Joe” Hendrixa, a więc
kawałek wydawałoby się do bólu ograny, żeby nie napisać „oklepany”. A
jednak Robowi udało się sprawić, by zabrzmiał on interesująco… Duży
plus.
Nie wiem czy to zasługa czerwonego wina, którym sympatyczny
Australijczyk raczył się na scenie, czy też gorącego przyjęcia ze strony
widzów, ale ten dobiegający 50 dżentelmen sprawiał wrażenie jakby z
każdym kolejnym utworem sił i energii do grania mu przybywało… Na
trzeci i ostatni bis zaproponował własną, dość luźno trzymającą się
oryginału wersję „Roadhouse Blues” The Doors. To była prawdziwa
„wisienka na torcie”.
Nie wiem ile decybeli popłynęło tego wieczoru z głośników, ale żaru i
pasji w grze i zachowaniu Tognoniego było tyle, że starczyłoby na
obdzielenie kilku innych występów…
Robert Dłucik