2010.03.13 – Perfect – Katowice

Dziwna sprawa z tym urodzinowym koncertem. Trzydzieste urodziny Perfectu należy traktować umownie, bo wiele źródeł jako datę powstania grupy podaje rok 1977. No chyba, że za początek istnienia zespołu przyjmiemy pamiętny sylwestrowy koncert w warszawskiej „Stodole” w 1980 roku, na którym zadebiutowało nowe wcielenie Perfectu już z Grzegorzem Markowskim za mikrofonem. Wtedy wszystko się zgadza…

Podobnie jak inna ikona polskiego rocka – Dżem, również Perfect wybrał na miejsce urodzinowego koncertu katowicki „Spodek”. Porównuję te dwie imprezy nieprzypadkowo, bo obydwie – oprócz tego, że odbyły się tej samej hali – miały również bardzo podobną formułę: zostały podzielone na część akustyczną, typowo rockową oraz symfoniczną. Obydwie imprezy przyciągnęły też do katowickiej „świątyni muzyki” (jak w sobotni wieczór nazwał „Spodek” Grzegorz Markowski) tłumy fanów.

Podstawową różnicą była jednak długość koncertów. Dżem celebrował swój jubileusz bite cztery godziny, Perfect nie dociągnął nawet do dwóch. Oczywiście, że Ślązacy byli w lepszej sytuacji, bo wystąpili wtedy z trójką wokalistów w składzie, a Markowski musiał walczyć sam, ale mimo wszystko szkoda, że Perfect pominął w setliście parę ważnych utworów. Mnie osobiście szczególnie doskwierał brak takich kawałków jak „Objazdowe nieme kino”, „Wyspa, drzewo, zamek” oraz kilku kompozycji pochodzących już z czasów działalności bez Zbigniewa Hołdysa: „Oddech Rosji”, „Gdy mówię jestem”, „Miłość rośnie w nas” i przede wszystkim pięknej ballady „Zamykam oczy – widzę przestrzeń” (wręcz stworzonej do grania z orkiestrą).


Dwadzieścia minut po 19.00 w „Spodku” zgasły światła, a na potężnym ekranie zawieszonym pod kopułą hali rozbłysnęło charakterystyczne logo zespołu. Muzycy wyszli na specjalnie przygotowany podest. Powitało ich chóralne „Sto lat”. Zaczęli od krótkiego akustycznego setu: „Pepe wróć”, „Nie patrz jak ja tańczę”, „Wieczorny przegląd moich myśli”. Najlepiej w nowej aranżacji wypadł pierwszy z utworów, rozpisanie tej kompozycji na akustyczne gitary jeszcze bardziej podkreśliło jej bluesowy charakter.

Potem zza czarnej kotary oddzielającej zespół od „właściwej” sceny dobiegł głos Marka Niedźwieckiego. Legendarny prezenter radiowy, związany z Perfectem od początku ich kariery, przedstawił krótko każdego z muzyków. Dwaj „wiosłowi” Dariusz Kozakiewicz, Jacek Krzaklewski oraz basista Piotr Urbanek chwycili za elektryczne gitary, Piotr Szkudelski zasiadł za perkusją i rozpoczęła się rockowa część urodzinowego koncertu. Najpierw, jak najbardziej adekwatna deklaracja – „Jeszcze nie umarłem”, która płynnie przeszła w rockowy killer z debiutanckiego albumu – „Lokomotywa z ogłoszenia”. Markowski szalał na scenie niczym Mick Jagger, naprawdę można pozazdrościć mu formy, zarówno wokalnej, jak i fizycznej… Potem kolejne rockowe ciosy – „Bla bla bla”, „A kysz – biała mysz”, chwila uspokojenia przy nowszej balladzie „Ten moment” (dedykowanej rodzinom muzyków), ale zaraz dla równowagi zapodali „Ale wkoło jest wesoło”. Lata mijają, ale teksty Bogdana Olewicza nie zestarzały się ani trochę. Bo przecież wciąż „Benzyna w takiej cenie, że samochód nie na moją kieszeń”, nadal aktualne pozostają dylematy „Komu auto, komu chatę, komu awansować tatę”, no i dziś także trzeba „uciekać od bla bla bla”, w którym „sensu brak”…

Drugą część koncertu zakończył majestatyczny, niemal pinkfloydowy „Całkiem inny kraj” z płyty „Jestem” – jeden z najlepszych utworów stworzonych przez Perfect po wznowieniu działalności w latach dziewięćdziesiątych.

Na scenie znów pojawił się Marek Niedźwiecki, tym razem by zapowiedzieć orkiestrę symfoniczną Filharmonii Śląskiej (pod dyrekcją Wiesława Zielińskiego), dotąd ukrytą za białą kotarą z tyłu sceny. Ta część koncertu rozpoczęła się z wysokiego „C” – od kultowej „Autobiografii”, odśpiewanej przez kilka tysięcy gardeł. Właściwie cała trzecia część koncertu przypominała takie trochę większe karaoke. Nic dziwnego, bo Perfect sięgnął w niej po swoje najpopularniejsze utwory – „Idź precz”, „Niewiele ci mogę dać”, „Nie płacz Ewka” i finałowe „Chcemy być sobą”, podczas którego na publiczność posypało się morze białego confetti.

Podstawowy set trwał półtorej godziny. Pierwszy bis wypełniły ballady: „Kołysanka dla nieznajomej” oraz „Niepokonani”, którego tego wieczoru po prostu nie mogło zabraknąć. Publiczność nie dawała jednak za wygraną. Markowski jeszcze raz zaintonował refren „Nie płacz Ewka”, tym razem w wersji „a capella”. Chwilę później – już w pełnych wersjach – muzycy zagrali jeszcze dwa kawałki: nowszy „Złodziej, rycerz, król i mag” oraz klasyk „Bażancie życie”. To naprawdę był już koniec…

Wracając jeszcze do porównania urodzinowych imprez Dżemu i Perfectu: szkoda, że Markowski i spółka – w przeciwieństwie do swoich kolegów ze Śląska – nie pokusili się o przygotowanie specjalnych koszulek z okazji jubileuszu. Sprzedałyby się pewnie „na pniu”. W ogóle merchandise na sobotnim koncercie był jakąś parodią. Na antresoli „Spodka” królowały bowiem tego wieczoru stoiska z … kolorowymi perukami i tandetnymi, odpustowymi świecidełkami. Takie coś na koncercie rockowej legendy? „A kysz, a kysz”…

Robert Dłucik

Dodaj komentarz