Od ostrowskiego występu legendy polskiego metalu – grupy TSA minęło już trochę czasu, tym niemniej nic nie stoi na przeszkodzie, by z lekkim opóźnieniem wspomnieć chwilę spędzone w towarzystwie tej jakże zasłużonej formacji. O tym, że twórcy takich szlagierów jak „Trzy Zapałki”, czy genialny „51” wystąpią w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie obecnie egzystuję – dowiedziałem się ze sporym wyprzedzeniem. Niestety, bezsilność na tle organizacyjnym, której wątku pozwolę sobie nie rozwijać sprawiła, że moje uczestnictwo w tym wydarzeniu nie miało dojść do skutku. Jednak czasem życie płata miłe figle i w dzień koncertu dowiedziałem się, że koncert TSA nie przejdzie mi koło nosa i mimo pewnego zamieszania związanego z koniecznością zmiany planów (również koncertowych), z pełną satysfakcją i radością wziąłem aparat i ruszyłem na spotkanie z żywą legendą!
Po drodze na tzw. „bezludzie”, gdzie na co dzień odbywają się zgromadzenia taneczne miłośników dźwięków spod znaku disco, spotkał mnie zabawny incydent przy udziale transportującego mnie taksówkarza, który słysząc nazwę TSA momentalnie się ożywił.
Na miejscu byłem dużo przed czasem i w tym czasie mogłem spokojnie obserwować ostatnie przygotowania do wieczornego koncertu. W okolicach godziny 20 – tej sala zaczęła się systematycznie wypełniać i dało się zaobserwować spore zróżnicowanie wiekowe. Ogólnie rzecz biorąc średnia wieku była zdecydowanie wyższa niż na większości koncertów metalowych. Zespół pojawił się na scenie z około półgodzinnym opóźnieniem i bez jakiegokolwiek intro z głośników popłynęły dobrze znane melodie okraszone zadziornymi wokalami Marka Piekarczyka, który w tym czasie przechodził grypę, choć przyznam – nie było tego słychać. Rzekomo niedysponowany Piekarczyk żywiołowo maszerował w rytm muzyki wywijając się we wszystkie strony. Początkowo skryty i wyglądający na zmęczonego gitarzysta Andrzej Nowak stopniowo budził się do życia, by po kilku utworach eksplodować scenicznym życiem, w czym zdawał się mu pomagać magiczny „eliksir” dostarczany skrupulatnie przez technicznego. Reszta składu mimo mniejszej żywiołowości spokojnie
i wyczuwalną radością, szczególnie widoczną poprzez uśmiechniętą twarz Janusza Machela, wykonywała kolejne hity TSA, a zgromadzona publiczność rozgrzewała się coraz mocniej.
Ogromny entuzjazm wzbudziła kompozycja „51”, którą odegrano w klimacie pewnej zadumy. W podobnej atmosferze można było usłyszeć „Chodzą Ludzie”, „Bez Podtekstów”, czy śpiewany do wybranej z tłumu niewiasty „Mass Media”. Podarunkiem dla fanów okazał się zadedykowany specjalnie dla nich „Alien”. Poza starszym materiałem TSA zaprezentował sporo rzeczy z ostatniej płyty studyjnej. W ramach płyty „Proceder” wykonano m.in. utwór tytułowy, „Twoją Szansę”, „Tratwę”, czy „List XX”. Setlista była bardziej rozbudowana
i myślę, że dobór utworów zaspokoił zgromadzoną tego wieczoru publiczność. Zarówno starsze jak i nowsze kompozycje zostały ciepło przyjęte, a zagrany jako bis „Trzy Zapałki” wzbudził spory aplauz.
Szkoda, że zespół nie wykonał żadnej premierowej kompozycji, ale z tego co wyjawił Andrzej Nowak – nowy materiał jest już w drodze. Mimo zasłużonego stażu i dość zacnego wieku muzycy pokazali, że wciąż potrafią ukąsić i porządnie zakołysać. Ze sceny emanowało energią i życiem oraz rockową siłą. Oko cieszył żywiołowy wizerunek sceniczny (przywołujący na myśl image Zakka Wylde’a) Andrzeja Nowaka i przybierane przez niego różnorodne pozy. Widać, że lata spędzone na scenie nie pozostały bez znaczenia. TSA to doświadczona grupa, która na scenie wypada bardzo okazale i w pełni profesjonalnie. Ten zespół wciąż potrafi zaskoczyć, a ten występ udowodnił, że opolska formacja zasłużenie uważana jest za pionierów polskiego heavy metalu. Relacjonowany występ najlepiej zobrazuje poniższa fotorelacja…
Marcin Magiera