2010.02.22 – Ulver, Void Ov Voices, Tides From Nebula – Kraków

Norweski zespół Ulver gra muzykę niezwykle trudną do sklasyfikowania i z pewnością niezbyt łatwą w odbiorze. W Polsce cieszy się sporą popularnością w kręgach blackmetalowych, co z pewnością może dziwić. Biorąc jednak pod uwagę korzenie grupy fakt ten staje się nieco bardziej zrozumiały. Bezpretensjonalna muzyka wymykająca się wszelkim schematom o ogromnym ładunku emocjonalnym przysporzyła im z kolei fanów rocka progresywnego i awangardy. Zespół znany jest również ze znakomitych soundtracków. Ja osobiście jestem dogłębnie oczarowany ich dźwiękami, szczególnie jeśli chodzi o tak przepiękne płyty jak: Blood Inside, Perdition City czy najlepszy w mojej opinii Shadows Of The Sun. Pytania w stylu: „Jak brzmi Ulver”, „Do czego da się go porównać?”, czy „Jaki to styl muzyczny?”, są do tego stopnia trudne, że odpowiedź na nie jest niemal niemożliwa. Zatem i opis koncertu dla osoby która nigdy nie miała styczności z muzyką norwegów mija się z celem. Jeśli nie słyszeliście nigdy zespołu Ulver to czas najwyższy nadrobić zaległości!

Przechodząc jednak do samego koncertu, który odbył się w krakowskim klubie studio 22 lutego 2010 roku, muszę na wstępnie zaznaczyć o pewnych obawach z mojej strony. O ile sama muzyka Ulver ma dla mnie wymiar wręcz magiczny to sprowadzało się to głównie do słuchania ich płyt, bo z racji tego że nigdy wcześniej nie byłem na ich koncercie inna opcja była wykluczona. Natomiast skłamał bym mówiąc, że nie byłem sceptycznie nastawiony do odbioru takiej muzyki na żywo. Wszak Ulver wymaga od nas maksymalnego skupienia i ciszy, co w przypadku imprez masowych jest wyzwaniem szalenie trudnym. Poza tym nie jest to muzyka w której ekspresja koncertowa sprawdza się najlepiej, przynajmniej takie miałem wstępne przeczucia. Zresztą podobne obawy miałem przed koncertem Archive. Koncert naturalnie zweryfikował te obawy, ale po kolei.

Na początek polski akcent, czyli warszawski Tides From Nebula. Po raz kolejny chciałbym powiedzieć nieco więcej o stylistyce w jakiej porusza się zespół, ale próba taka mogłaby wyjść nieco karykaturalnie. Może najmniej wstydu przysporzy mi nazwanie ich zespołem post rockowym, ale ja osobiście sam do końca nie rozumiem tego terminu. Nie lubię szufladkowania, zatem po raz kolejny zapraszam do zapoznania się z muzyką, aby samemu móc ją sklasyfikować, jeśli mamy taką potrzebę. Znałem zespół wcześniej z niezłej płyty Aura. Koncert opierał się także na nowym materiale. Wykonawczo Tides From Nebula to naprawdę żywioł. Instrumentalna muzyka o takim ładunku mocy, klimatu i nieprzewidywalności musi robić wrażenie. Moim zdaniem panowie mogli by nagrać jakąś ścieżkę filmową i to bym im polecał, gdyż w tej sferze widzę spory potencjał. Imponować może szalenie ciekawy sposób gry muzyków i ich ruchliwość na scenie. Myślę że mają szansę osiągnąć spory sukces, choć nie jest to łatwe w przypadku przedsięwzięć instrumentalnych.

Z kolei bardzo nieinstrumentalny był drugi występ podczas tego wieczoru. Na scenie zaprezentował się Attila Csihar z projektem Void Ov Voices. Artysta to niecodzienny i doceniony w świecie. Mam do niego ogromny szacunek za działalność artystyczną szczególnie w zespołach Mayhem i Tormentor, ale nie tylko. Wielce podziwiam jego zaangażowanie w przeróżne projekty, w których nie stawia sobie granic jeśli chodzi o muzyczną awangardę i łamanie stereotypów. Bez dwóch zdań człowiek wszechstronny. Z projektem Void Ov Voices jest jednak mały problem. Otóż na muzyczną warstwę tego przedsięwzięcia składa się kilka nałożonych na siebie ścieżek wokali i efektów. Artysta wprowadził mroczny, mistyczny klimat, ale na dłuższą metę taki pokaz staje się bardzo męczący. Zdecydowanie fragmenty jego występu pasowały by idealnie jako przerywniki czy też intra do bardziej rozbudowanych kompozycji. Może można by wprowadzić jakieś instrumentarium? Projekt spodoba się pewnie nielicznym. Do mnie nie do końca przemawia taka sztuka, ale plus za fajny klimat się należy.

Koncert Ulver rozpoczął się od pierwszych dźwięków utworu EOS. Ten cudowny wstęp wprowadził mnie w swego rodzaju trans, który trwał do samego końca koncertu. Od początku spore wrażenie robiło klarowne brzmienie. Kwestia ta w przypadku tego zespołu była niezwykle ważna i chwała zespołowi Ulver, że na tym polu osiągnęli sukces. W zachwyt wprawiały również ciekawe wizualizacje, które znakomicie współgrały z muzyką. Utwory niewiele różniły się od wersji studyjnych, ale tego można było się spodziewać. Co do setlisty, to z Shadows Of The Sun usłyszeliśmy: wspomniany już EOS, Let The Children Go, Funebre i prawie na koniec Like Music. Biorąc pod uwagę cały koncert, reprezentacja najnowszego dzieła Ulver była dość pokaźna. Z Blood Inside dane nam było usłyszeć Operator, For the Love of God i In The Red. Ja osobiście szczerze liczyłem jeszcze na utwór Dressed In Black i tu się niestety zawiodłem. Płyta Perdition City miała miała tego wieczoru dwóch przedstawicieli w postaci Porn Piece Or The Scars Of Cold Kisses oraz Hallways Of Always. Ten pierwszy był najbardziej przebojowym fragmentem koncertu, choć myślę ze pod tym kątem nie należy patrzeć na Ulver. Poza tym po jednym utworze z płyt i Epek takich jak: Svidd Neger (Rock Massif), Silence Teaches You How To Sing, Themes From William Blake’s The Marriage of Heaven and Hell (Plates 16-17), A Quick Fix Of Melanholy (Little Blue Bird) i Teachings In Silence (Not Saved). Z pierwszych trzech płyt, co zrozumiałe, zespół nie zagrał absolutnie nic. Publiczność zachowała w większości cieszę, o którą prosił zespół. Nie obyło się również bez urozmaiceń jak chociażby uderzanie Garma w wielki gong usytuowany po prawej stronie sceny. Dało się odczuć przerwę jaką Ulver miał w graniu na żywo. Kontakt z publicznością nie był najlepszy, ale może to też specyfika tej muzyki. Momentami śpiew nieco drażnił, a jeden muzyk pracujący na scenie przy laptopie nie robił praktycznie nic, ale nie ma co szukać dziury w całym. Prawda jest taka, że był to bardzo udany wieczór i z perspektywy czasu wspominam go coraz lepiej. Nie oszukujmy się, Ulver nie jest zespołem koncertowym i ich muzyka zdecydowanie lepiej sprawdza się na płytach. Nie ulega jednak wątpliwości że możliwość obcowania z tak piękną muzyką na żywo ma w sobie dużo uroku. Bardzo dobry koncert genialnego zespołu.


Piotr Bargieł

Dodaj komentarz