27.11.09 w katowickim Spodku wystąpiła niemiecka grupa rockowa Rammstein.
Zespół powstał na początku 1994 roku, jego nazwa pochodzi od
amerykańskiej bazy lotniczej (Rammstein Air Base) w Niemczech, w której
miała miejsce katastrofa lotnicza .
Bilety zostały wyprzedane na pniu na długo przed listopadowym występem.
Podobnie było w czasie poprzedniej trasy. Koncerty tej bez wątpienia
bardzo charakterystycznej grupy są zawsze żywiołowe i widowiskowe. W
każdym utworze na scenie dzieje się coś zaskakującego i niesamowitego.
Stałym elementem podczas wykonywania utworu „Rammstein” był do tej pory
płaszcz noszony przez wokalistę, który nawiązywał do katastrofy, o
której opowiada utwór, jednak został on zastąpiony miotaczami ognia
przymocowanymi do rąk wokalisty. Katowicki koncert promował nowy album
„Liebe ist fur alle da” którego utwory przewijały się od samego
początku.
Najpierw zabrzmiał Rammlied –chóralne wejście, ale to tylko zmyłka- po
chwili ruszył thrashowy riff podbity groove` owym podkładem, cała
wypełniona po brzegi płyta Katowickiego Spodka zaczęła falować niczym
ocean.
Następnie zabrzmiał „ IchTu Dr Weh” z epicko brzmiącym refrenem i
motoryczną gitarową zagrywką, wszyscy zerwali się z miejsc siedzących.
Na scenie nastąpiła eksplozja materiałów pirotechnicznych . W czasie
utworu „Feler Frei” muzycy przywdziali na twarze płonące maski, za
pomocą których pluli kolumnami ognia a z jupiterów przypominających
silniki odrzutowe świeciło oślepiające światło .W całej hali zapanowała
chwilowa ciemność a po chwili zabrzmiał niesamowity „Hainisch” kawałek
żywcem wyciągnięty z lat 80 tych przywodzi mi na myśl klimat starego
Depech Mode, nawet stojący obok mnie powściągliwy w okazywaniu uczuć
kolega zaczął podskakiwać i ruszać głową. Przy „Du Hast” Spodek prawie
odleciał a cała widownia skandowała refren. Po krótkiej chwili z
głośników dał się słyszeć charakterystyczny tupot tysięcy oddziałów
mrówek czyli „Links”. Na scenie temperatura znacznie została podniesiona
przez buchające z metalowego podestu salwy ognia, a ja czułem podmuchy
ciepłego powietrza na policzkach. Następnie znany z teledysków kawałek
„Ich will” z podłogi zamiast miotaczy w niesamowitym rytmie buchały
salwy białej pary, a pomiędzy nimi stali muzycy .Wokalista Till
Lindemann w charakterystycznej tylko dla siebie pozie (nogi mocno ugięte
dłoń zwinięta w pieść waląca rytmicznie o udo) śpiewał tak wyraźnym
basem, że aż ściany drżały. Po jego lewej stronie na gitarze wygrywał
ciężkie jak niemiecki czołg riffy Paul Anders.
Na scenie pojawiła się metalowa wanna, w której został umieszczony
grający na instrumentach klawiszowych Christian. Z wysokiego na 5 metrów
podnośnika wokalista wylał na niego strumień iskier dokładnie takich
jakie powstają w czasie spawania, ale nie martwcie się nic mu się nie
stało, po chwili biegał już w błyszczącym kombinezonie po ruchomej
bieżni i wygrywał na swoich klawiszach „you`ve got a pussy’ I` ve got a
dick, a publiczność powtarzała za wokalistą „so what` s the problem”.
Utwór przypomina mi wielki przebój z poprzedniej trasy „Ameryka”,
którego w tym koncercie zabrakło. Częste zmiany mrocznego klimatu rodem z
„Nowej Huty” mieszały się z nastrojową miękką balladą „Fruhling In
Paris”. Na scenie pojawiła się lampka i przepiękny zabytkowy gramofon,
który można obecnie zobaczyć tylko na giełdzie staroci w Bytomiu. Ta
balladowa kompozycja przeniosła mnie myślami do samego Paryża. Następnie
rozległ się łowiecki sygnał, który sugerował, że utwór opowiada o
facetach w tyrolskich kapeluszach uganiających się za zwierzyną lub
kobietami .
Muzycy pożegnali się mówiąc dziękujemy Katowice i zeszli ze sceny ale na
tym nie koniec, po krótkiej chwili znowu w naszym kierunku zaczęły
buchać salwy ognia iskry odbijały się, wystrzeliwane w kierunku
realizatora dźwięku. Rammsztain zameldował się w komplecie na scenie.
„Flake” usadowił się wygodnie na pontonie, który w rytmie utworu
”Seemann” niesiony był przez widownię po całej płycie Spodka . Na końcu
wokalista założył skrzydła gigantycznych rozmiarów, z których wysyłał
buchające na boki salwy ognia i tak w tej ognistej i pełnej energii
atmosferze zakończył się ten niesamowity show. Na twarzach ludzi było
widać, że na te dwie godziny przenieśli się zupełnie do innej
rzeczywistości i odpłynęli na pontonie razem z muzykami i o to właśnie
chyba wszystkim chodzi prawda??
Witold Mieszko