Około dwóch tysięcy fanów stawiło się na katowickim koncercie legendy
rocka. Z oryginalnego składu Slade pozostali gitarzysta Dave Hill oraz
perkusista Don Powell. Pozostała dwójka to: wokalista i gitarzysta
Malcolm McNulty (który swego czasu występował w jednej z mutacji Sweet,
czyli konkurencji Slade w latach 70) oraz basista i skrzypek John Berry.
Na internetowych forach można było się spotkać z opiniami, że obecny
Slade to profanacja. Cóż, jeśli po świecie mogą z powodzeniem jeździć
Nazareth (dwóch oryginalnych muzyków w składzie), czy Budgie (1
oryginalny członek zespołu) to dlaczego nie Slade? Zwłaszcza, że grupie
daleko jeszcze do tak dziwacznych tworów jak reaktywowany jakiś czas
temu T.Rex, albo kuriozum absolutnego typu połączone siły Smokie i The
Animals.
Poza tym widać, że granie rocka wciąż sprawia weteranom mnóstwo radochy.
Dave Hill – mimo swoich 63 lat i pokaźnego brzuszka – hasa po scenie
niczym nastolatek, wycinając ogniste riffy i porządne solówki. No i
panowie wciąz przestrzegają ze sceny – „Lock up your daughters”, chociaż
takie zawołanie może dziś co najwyżej wzbudzić uśmiech na twarzach…
Koncert w „Spodku” trwał niewiele ponad godzinę, ale nie zabrakło bodaj
żadnego z największych hitów zespołu. Rozpoczęli od „We’ll Bring The
House Down”, a potem poleciały między innymi „Far Far Away”, „Mama Weer
All Crazee Now”, „Gudbuy T’Jane”, „Run Run Away” oraz śliczne ballady
„Everyday” i „My Oh My” z refrenami, chóralnie odśpiewanymi przez
publiczność.
Mc Nulty śpiewał z odpowiednią chrypą, brak Noddy’ego Holdera odczuwalny
był chyba tylko w delikatnych fragmentach wspomnianego „Everyday”.
Na koniec właściwego setu zapodali prawdziwą petardę – cover Little
Richarda „Get Down and Get With It” połączony z innymi standardem epoki
rock’n’rolla – „Tutti Frutti”.
Do pełni szczęścia brakowało jeszcze jednego kawałka… Zagrali go na
pierwszy bis – „Cum On Feel The Noize”. A później – choć to dopiero
końcówka paźdzernika – w „Spodku” zrobiło się świątecznie. „Boże
Narodzenie się zbliża, choinka, świecidełka, więc pozwólcie że już teraz
złożymy Wam życzenia” – zapowiedział kolejny utwór Dave Hill. „Merry
X’mas Everybody” – czyli jeden z największych przebojów Slade, do dziś
chętnie grany przez stacje radiowe. Na tym koncert się skończył.
Odcinają kupony od dawnej sławy? Niech im będzie. „Cum on Feel The
Noize… Till Deaf Do Us Part”.
Muzyka muzyką, ale parę słów należy się jeszcze otoczce tego koncertu.
Występ Slade okazał się być częścią zbożnej akcji promującej
bezpieczeństwo na drogach. Super, szkoda tylko że jakiś geniusz wpadł na
pomysł rozstawienia po bokach sceny świateł żywcem przeniesionych ze
skrzyżowania. Przez cały koncert migały więc czerwone, zielone i
pomarańczowe lampy…
Poza tym zaplecze gastronomiczne wołało o pomstę do nieba, w ubikacjach
brakowało ciepłej wody i papierowych ręczników, zaś stoisko z
merchandisem było więcej niż skromne. Czyżby również w kwestiach
organizacyjnych starano się nawiązać do lat siedemdziesiątych, kiedy w
Polsce panowała „komuna” i permanentnie zmagano się z kryzysem?
P.S. Jako support przed brytyjską legendą zagrał rodzimy Vintage z
eks-wokalistą Oddziału Zamkniętego Krzysztofem Wałeckim na czele. Trio –
hołdujące rockowej klasyce – wypadło poprawnie, zostało też życzliwie
przyjęte przez publiczność, co nie zawsze zdarza się „rozgrzewaczom”.
Robert Dłucik