2009.09.17 – RPWL – Piekary Śląskie

Rok temu odszedł muzyk, którego znaczenia dla współczesnej muzyki nie można nie dostrzec. Richard Wright był jednym z współtwórców potęgi Pink Floyd, zawsze nieco z boku, schowanym za charyzmatycznymi osobowościami Rogera Watersa czy Davida Gilmoura. Aby uczcić jego pamięć, muzycy RPWL (zresztą nazywani przez niektórych niemieckim Pink Floyd) postanowili zagrać trasę upamiętniającą tą postać. W Polsce objęła ona swoim zasięgiem kilka miast, a mnie spotkała przyjemność uczestniczenia w rozpoczynającym tour, koncercie w Piekarach Śląskich.

Już problem ze znalezieniem miejsca dla samochodu na okolicznych parkingach sugerował, że szykuje się frekwencyjny rekord. Po kilkuminutowych poszukiwaniach i jeżdżeniu w tą i z powrotem, udało się i pełen entuzjazmu udałem się do Andaluzji. Pod samym ośrodkiem moje przypuszczenia się ziściły. Takiego tłumu w tym miejscu jeszcze nie widziałem. Na Galahad było tłoczno, ale to ile osób przybyło na RPWL przeszło moje najśmielsze oczekiwania!! Niewiarygodny tłum, który wypełniał wnętrze ośrodka i plac przed nim. Chyba jakoś filozoficzne nastawienie miałem w tym dniu, ale po raz kolejny naszła mnie pewna myśl, tym razem zastanawiałem się czy gdyby nie fakt, że RPWL gra utwory Pink Floyd to tłum byłby równie gęsty?? Zostawmy może jednak te dywagacje i przejdźmy do samego koncertu. Zaczęło się z około 40-o minutowym poślizgiem, ale w chwili pojawienia się pierwszych dźwięków nikt już chyba nie pamiętał o tym przydługim oczekiwaniu.

Zaczęło się zgodnie z zapowiedziami, RPWL rozpoczęli prezentację albumu Animals. Nie jest to moje ulubione wydawnictwo Pink Floyd, nie mniej sposób w jaki zabrzmiał on ze sceny spowodował, że aż czuło się klimat końcówki lat 70-ych. Były solówki a’la Gilmour, psychodeliczne klawiszowe plamy i długie klawiszowo gitarowe solówki a przy Pigs po raz pierwszy tego wieczoru poczułem ciarki. Drugi raz (i tak już było niemal do końca) pojawiły się one w chwili gdy pojawiły się dźwięki… pierwszej części Sine on You Crazy Diamond!!! Mówcie sobie co tam chcecie, w moim prywatnym rankingu – Wish You Were Here to najlepszy album tego zespołu i basta. Genialne sola i ten klimat! Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to nie jest jedyny przedstawiciel tej płyty a licznie zgromadzona publiczność miała przyjemność usłyszeć kolejny, odegrany w całości majstersztyk spod znaku Pink Floyd! Niesamowita atmosfera i rozentuzjazmowany tłum wręcz chłonął dźwięki ciężkiego Welcome to the Machine czy genialnego Have a Cigar. Oczywiście apogeum nastąpiło w trakcie kultowego (choć moim zdaniem nieco „przereklamowanego”) tytułowego Wish You Were Here. Na koniec druga, długaśna część Szalonego Diamentu i zagadka, co teraz?? Haaa, otwiera się kasa, przesypują się pieniążki, Money! Muszę przyznać, że sposób realizacji dźwięku (a było kwadrofonicznie) w tym przypadku zabrzmiał piorunująco. Charakterystyczna partia basu i ta melodia, którą znają chyba wszyscy (pamiętam, że to był pierwszy utwór Floydów, który miałem przyjemność słyszeć w moim zyciu, a było to lata temu, gdy ojciec serwował mi to ze szpulowego Grundiga – to były czasy, żadnych mp3, Internetu itp. wynalazków, a jednak dało się żyć;-) )

Oczywiście nie mogło obyć się bez bisu i RPWL zostali wywołani na scenę, gdzie zaprezentowali medley utworów z wcześniejszych albumów brytyjskiej legendy.

To było niezapomniane wydarzenie. Fantastyczny show, wyśmienitego zespołu, który zaprezentował utwory swoich mistrzów. Ten wieczór pewnie na długo zapadnie w pamięci tam zgromadzonych, było nieziemsko i należy sobie tylko życzyć takiej frekwencji na wszystkich koncertach organizowanych w naszym kraju!!


Tekst: Piotr Michalski
Zdjęcia: Natalia Kubacka, Piotr Michalski

Dodaj komentarz