2009.08.25 – Nazareth – Warszawa

Trasa koncertowa NAZARETH w Polsce , to jak głoszą reklamy – codziennie koncert w jednym z 9-ciu miast oraz 11 występów (po dwa razy w Gdyni i Rzeszowie).
Już ta zapowiedź świadczy, że pod względem kondycyjnym zespół ma się dobrze. Przyszło mi się zetknąć z NAZARETH w ub.tygodniu 25 sierpnia, na koncercie w warszawskiej „Progresji”. Samo miejsce na odbiór tego typu muzyki … SUPER!
„Dechy” sceniczne tego klubu gościły już wiele znakomitości.

Dla mnie ważne miało być tego wieczoru, na ile współczesny NAZARETH, ten z końca lat 60 tych (przypomnę, data powstania – 1968 w Dunfermline – Szkocja) jest tym NAZARETH, jakiego miałem okazje poznawać z „rada luxemburg”, jako 20- letni młodzieniec. Co jeszcze istotne, na ile głos Dan’a MacCafferty’ego, który brzmiał „chrypliwie”, będzie jeszcze dziś dominował w tej hard rock’owej prezentacji ????

Z lekkim opóźnieniem na scenę weszła „czwórka” muzyków, oprócz wymienionego Dan’a, grający z nim od początku Pete Agnew na basie i młodsi od nich, syn Pete – Lee na perkusji oraz gitarzysta Jimmy Murisson. Scenę póki co spowiła całkowita ciemność, z kolumn dobiegały szkockie akcenty muzyczne, by …… WRESZCIE pełnym gejzerem świateł i dynamicznych dźwięków przywitać legendarnych muzyków. Mimo, że przyszło mi oglądać koncert z widowni, bez szans na jakąś „set listę”, starałem się od początku rozszyfrowywać utwory. Dan ubrany w czarną koszulę, w starannie pielęgnowanej bujnej czuprynie przywitał się zawołaniem;
– Dzień dobry Warszawa…..
Zaczęli od „Telegramu”, by zaraz potem przejść w „Receiver” z najlepszego (chyba?) ich albumu „Hair of The Dog”. Ręce same składały się do oklasków. W międzyczasie udało mi się przechytrzyć „ochronę”, co zaowocowało fajnymi ujęciami spod sceny.
Charakterystyczne, że w osobie Dan’a i jego zachowania na scenie nie było widać …. zaawansowanego wieku. Do tego tryskał humorem i był bardzo kontaktowy z widownią. Chwile potem zagrali „Miss Misery”.

Jako czwarty utwór zabrzmiał Ich najważniejszy – „Dream On”, dosłownie „ciary” na całym ciele. Widownia szaleje wraz z Dan’em. Cóż to za głos, nic nie zmieniony, aż trudno sobie wyobrazić, jak można w tak doskonały sposób „wychrypieć” charakterystycznym głosem tak piękne słowa. REWELACJ A !!!!

Zaraz potem z albumu „Boogaloo” zabrzmiał utwor – „Madness”, spokojna ballada. Po nim z najnowszego albumu „The Newz” poleciał niezwykle ciężki – „The Gathering”. Fantastyczna forma muzyków, a do tego rewelacyjnie grający na gitarze solowej Jimmy Murisson. Bo co , jak co w prezentacji hard rock’owej gitara musi zabrzmieć pełną siłą i energią. I tak też spod palców Jimmy’ego brzmiało.

Potem seria utworów; „White Bike”, „Hearts Grown Cold” by przejść w znaczący „Loverman”. Znowu „ciary”…..

W międzyczasie znowu pojawiły się akcenty szkockie, gdy Dan zagrał na … kobzie szkockiej, był to hymn, tyle że nie silę się na wiedzę, jakiego państwa? Mógł to być z powodzeniem hymn królestwa lub Szkocki?

Następnie zabrzmiał blues – „Java Blues”, by potem usłyszeć typowego rock’and’roll – ”Shanghai’d” i „H.O.D.”.

Na to co miało za chwilę nastąpić, czekała cała widownia, a mianowicie „Love Hurts”, gdzie Dan swym łzawym, ochrypłym głosem rozkochiwał damską część widowni.
Szał sięgnął zenitu, cała widownia wspierała śpiewem Dan’a. I znowu ….. ciary !
Minęła godzina koncertu, muzycy żegnają się z publicznością, czyżby tak krotko miał trwać koncert ???? Bez przerwy brawa zachęcają muzyków do wystąpienia.

I tak się stało, na trzy bisy pojawili się na scenie i wykonali kolejno; „See me”, „Razamanaz” i „This Flight”. Szczególnie pięknie zabrzmiał „See me” z ostatniego wydawnictwa „The Newz”.


W sumie koncert spełnił moje oczekiwania. Zadziwiająca jest forma Dan’a. Twarz nieco „zorana” bruzdami, ale to dodaje Jemu dodatkowego uroku. Chyba nadal może podobać się płci pięknej ?! Do tego ten urzekający głos. Widząc „rozpiskę”
październikowo – listopadowej trasy po Rosji i Czechach wypada pozazdrościć facetowi energii i zdrowia !

Ryszard Bazarnik

Dodaj komentarz