2009.08.15 – Madonna – Warszawa

Wielka Madonna po raz pierwszy w swojej długiej karierze przyjechała do Polski .
Nowa trasa zatytułowana Stoicky & Sweet Tour i jej warszawski koncert na Bemowie budziły od samego początku sporo kontrowersji.
Występ, który zaplanowano na 15 sierpnia zbiegał się ze świętem kościelnym. Liczne protesty miały zakłócić ten koncert ale skończyło się tylko na gadaniu, jak mówi przysłowie „z dużej chmury mały deszcz”. Swoją drogą dlaczego zagorzali przeciwnicy wyszli z założenia, że wszyscy w naszym kraju są katolikami i dlaczego w tak głupi i prymitywny sposób pragnęli zwrócić na siebie uwagę? Jeśli ktoś chce się modlić to idzie do kościoła a ten kto chce iść na koncert udaje się na Bemowo i wszystko w tym temacie.
Wracajmy jednak do koncertu. Bilety jak zwykle bardzo drogie – najtańsze po 220zł ale jak pokazało życie przed koncertem można je było nabyć i za 120zł.
Do Warszawy udałem się dosłownie na ostatnią chwilę było to działanie zupełnie spontaniczne i wczesnej nieplanowane więc tym bardziej moje podekscytowanie niespodziewanym przebiegiem wypadków było ogromne.
Ach to Bemowo!
Takich miejsc można szukać, że świecą. W ogóle Warszawka ma swoisty dar do fatalnej organizacji takich przedsięwzięć. Źle było na U2 na Służewcu i jeszcze gorzej na Michaelu Jacksonie , wiec i tym razem nie mogło być inaczej.
Proszę sobie wyobrazić jak blisko 100 tyś wiary wpuszczanych jest jednym wąskim wejściem, po prostu zgroza, niekończące się morze ludzi depczących się po piętach, ściśniętych jak sardynki w puszce przez wiele godzin usiłowało pokonać tę bramkę a potem jeszcze trzy następne. Ja wyczerpałem w swoim słowniku wszystkie niecenzuralne słowa i z żalem wspominałem wspaniały nasz Stadion Śląski i jego perfekcyjną organizację wielu podobnych imprez chociażby ostatni koncert U2.
Po pokonaniu ostatniej bramki miałem już trochę dość bo musiałem skrzętnie ukrywać mój aparat fotograficzny, którego nie wolno było wnieść, ale tu pojawił się absurd bo wolno było wnosić telefony komórkowe które jak wszyscy wiemy są małymi komputerkami i posiadają nie tylko aparaty ale i dyktafony oraz kamerki.
Po wejściu do środka moim oczom ukazała się gigantyczna scena, która po tym co zobaczyłem na U2 nie powaliła mnie swoim wyglądem. Nie różniła się niczym od tradycyjnych scen z małym wyjątkiem, była bardziej naszpikowana elektroniką.
Przed występem Madonny publiczność rozgrzewał D.J który całkiem nieźle sobie radził miałem chyba wtedy pierwszy i jedyny raz ciary na swoim ciele. Niestety gdy przestał grać zapanowała niepotrzebna zbyt długa przerwa, w czasie której całe napięcie opadło. Madonna jak przystało na gwiazdę spóźniła się 20 minut. Występ rozpoczęła krótka wizualizacja połączona z muzycznymi wstawkami, po której ukazała się gwiazda wieczoru w pozycji siedzącej. Siedziała w charakterystyczny sexowo-skandalizujący sposób i przebierała swoimi nogami w lewo i w prawo Ubrana była jak tancerki klubów nocnych a w ręce trzymała bacik podobny do tego jaki używają dżokeje. Utwory, które obecnie wykonuje ta sławna artystka w niczym nie przypominają tych, na których ja się wychowałem i tych przy których przeżywałem pierwsze muzyczne uniesienia. Trudno je w ogóle sklasyfikować jako utwory, to są po prostu remixy, składanki zlepki dźwięków, w których w refrenie można z trudem rozpoznać dawne przeboje. W pewnej chwili miałem nieodparte wrażenie, że jestem na gigantycznej współczesnej dyskotece, w której króluje elektronika i techno podobno muzyka pop musi ciągle ewoluować i żeby utrzymać się na topie przez tyle lat artysta musi je przerabiać ale do mnie to nie przemawia, może nie nadążam za postępem i duchem czasu ale wolę pierwsze wersje .
W tej ścianie elektronicznych dźwięków całkiem swobodnie znajdowała się Madonna, która niczym instruktorka fitness prezentowała wspaniała umięśnioną sylwetkę i nienaganną kondycję. Nawet gdy skała przez skakankę nie widać było na jej twarzy zmęczenia i kropli potu. Zaskakująco silnie brzmiał też jej głos (nie mylić z czystym śpiewem)
Widać tu było gigantyczną pracę, którą wkłada artystka by uzyskać taki rezultat. Pod względem tanecznym było super, na uwagę zasługują również nietuzinkowi tancerze, którzy niemalże cały czas towarzyszyli piosenkarce na scenie. Co do zespołu muzyków niewiele mogę powiedzieć bo byli tylko dalekim tłem zupełnie mało nieistotnym w tym całym show, a na domiar złego Madonna zapomniała ich przedstawić.
Ostatnimi czasy artystka zapragnęła grać na gitarze i coraz częściej wychodzi na scenę z tym zmysłowym instrumentem. Co do jej umiejętności gry wolałbym się nie wypowiadać, podobnie jak nie bardzo jest mi zręcznie poruszać temat śpiewu.
Naprawdę żle się czuję kupując taki drogi bilet, a artystka tego formatu wyraźnie fałszuje w kilku kluczowych refrenach. W takich momentach ja sam dostaje rumieńców wstydu i zażenowania. Były oczywiście momenty czystego śpiewu, ale jak się później okazało była to muzyka puszczana po prostu z playbacku.
W radiowej trójce dzwonili fani i mówili po koncercie, że niewielu artystów potrafi jednocześnie tak się ruszać i czysto śpiewać, ale czy jest to wystarczające wytłumaczenie?
Po tej dawce techno energii nastąpił moment spokojniejszy, mianowicie pojawił się element folkloru cygańskiego. Madonna w otoczeniu trupy kolorowo ubranych muzyków usiłowała wpleść w ten show ballady o zabarwieniu ludowym cygańskim hiszpańskim nie wiem już jakim. Zupełnie mi to nie pasowało do całości, ale może kontrasty są mile widziane .Moim zdaniem był to słabszy moment koncertu, ale na tym nie koniec. W czasie tych piosenek nastąpił przygotowany przez publiczności moment, w którym próbowano odśpiewać artystce sto lat, niestety zupełnie to nie wyszło, piosenkarka w ogóle w pierwszej chwili nie wiedziała o co chodzi? I kazała nam być cicho dopiero po chwili ktoś z ekipy jej wytłumaczył co jest grane i co ci Polacy wyrabiają. Na widowni pojawiły się wycięte białe serduszka, którymi fani zaczęli machać .
Na drugi dzień przeczytałem, że była wzruszona ale jakoś tego nie odczułem.
Co do kontaktu z publicznością, moi współtowarzysze podróży twierdzili, że był lecz czy można nazwać kontaktem zejście w ostatnim kawałku bliżej ludzi i przybicie im przysłowiowej piątki. Może gdybym nie jeździł tyle na koncerty i nie miał porównania to bym przyznał im rację. Po tym „bliskim” kontakcie z polską publicznością artystka pożegnała się krótkim goodbye i zeszła ze sceny. Ja specjalnie się nie przejąłem bo wiem, nauczony doświadczeniami, że w tym momencie zawsze następują bisy. Lecz tym razem nastąpiła kolejna niespodzianka : na telebimach ukazał się napis „Game Over” i zapaliły się górne światła.
Przez pięć minut byłem w lekkim szoku zanim do mnie dotarło, że bisów nie będzie i że to już koniec. Niestety okazało się, że moje oczekiwania były zbyt duże i nawet tak wielka artystka jak Madonna nie była w stanie im sprostać może po prostu zbyt późno przyjechała do naszego pięknego kraju.
W drodze powrotnej zła organizacja dała raz jeszcze znać o sobie. Autobusy i tramwaje, które miały być podstawione gdzieś wyparowały. Cały tłum ludzi zmierzał w kierunku centrum niczym gigantyczna pielgrzymka i nawet nikt nie narzekał, może w ten sposób zjednoczyliśmy się ze świętującymi w tym dniu katolikami.

Witold Mieszko

Dodaj komentarz