Dnia 7 czerwca Agencja „Oskar” przygotowała dla sympatyków rocka progresywnego nie lada gratkę. W poznańskim klubie Blue Note pojawiła się grupa będąca kawałkiem historii tegoż gatunku obchodząca wkrótce 25 – lecie pracy artystycznej czyli brytyjski Galahad. W czasie trwania całej trasy koncertowej po Polsce towarzyszył jej białogardzki zespół Grendel doskonale znany bywalcom naszej strony. Do klubu przybyłem jak zawsze przed takimi ważnymi imprezami ze sporym zapasem czasowym mając zamiar spotkać kogoś znajomego i nie zawiodłem się. W klubie oczekiwali już na występy obu zespołów między innymi Robert Roszak z Art Rock Blok, Rysiu Bazarnik, Marian Grycz – obaj związani z naszym portalem, oraz pełna obsada firmy Oskar. Po klubie kręcili się technicy i muzycy dopinając wszystko na ostatni guzik. Przyznam szczerze, że od momentu kiedy dowiedziałem się, że oba zespoły wystąpią razem w tym klubie byłem pełen obaw jak taka mała scena pomieści ich razem. Uspokoiłem się już na występie w Koninie gdzie dowiedziałem się, że muzycy zespołu Grendel użyczają większości swojego osprzętu swoim przyjaciołom z grupy Galahad. Bardzo miły gest. Nie pierwszy zresztą i nie ostatni w trakcie trwania tej trasy ale o tym później.
Koncert rozpoczął parę minut po godz 20 Witek Andree z firmy Oskar przybliżając nam pierwszą z grup, przedstawiając patronów medialnych, oraz sponsorów całej trasy. Chwile po tym na niewielkiej scenie pojawiło się „pierwsze danie” tego progresywnego obiadku. Od razu muszę Wam coś uświadomić. Po tym co zobaczyłem na poprzednich dwóch koncertach grupy Grendel jakie miałem niekłamaną przyjemność oglądać, nie nazwę zespołu Grendel supportem. Tego wieczoru w Poznaniu wystąpiły dwa zespoły, które różnił w zasadzie tylko inny rodzaj muzyki jaką prezentują oraz staż z jakim grają. Grendel zaprezentował się rewelacyjnie. Z koncertu na koncert są coraz lepsi. Mimo potwornego zmęczenia jakie na pewno towarzyszy tak wyczerpującej trasie zagrali świeżo i fantastycznie i nie dali po sobie poznać znużenia. Z pewnością pewien dyskomfort stwarzał im brak miejsca na scenie, ale poradzili sobie i z tym ograniczając do minimum choreografię. W czasie ich występu wysłuchaliśmy całego materiału z ich debiutanckiej płyty „Helpless”. Uwielbiam ich koncerty bardziej niż słuchanie ich z odtwarzacza CD. Dlaczego? Dlatego, że na każdym koncercie muzycy pozwalają sobie na inne drobne zmiany improwizując na bieżąco. Rozciągają się cudownie solówki Sebastiana, Wojtek dorzuci ponadplanowe parę nutek na swojej perkusji, Ulka wkręci parę dyskretnych dźwięków ponad plan na swoich klawiszach a i Czarek na swoim basie potrafi pokazać szpony i podostrzyć decybelaż. Nie można pozostać obojętnym na ich występy. I dała temu wyraz publiczność zgromadzona tego wieczoru w klubie. Nawet Ci, którzy przybyli po to by obejrzeć tylko Galahad i traktowali Brytyjczyków jako gwiazdę wieczoru, naocznie a raczej nausznie przekonali się, że tego wieczoru progresywne niebo oświetliły dwie gwiazdy pochodzące z różnych galaktyk muzycznych ale świecące równie jasno. Występ zespołu Grendel nagrodzony został ogromnymi brawami i owacjami i oczywiście nie mogło obyć się bez bisu. Co jest bardzo ważne dla słuchających ich na koncertach to to, że wokalista stara się przybliżyć przybyłym okoliczności i powody powstawania utworów. Jest to szczególnie ważne dla osób, które nie znają języka angielskiego. Sebastian zawsze znajdzie też czas na to by pożartować z zespołem i widownią co sprawia, że ich koncerty mają bardzo przyjacielski klimat. Myślę, że dzięki występom z grupą Galahad, muzycy grupy Grendel nabrali swoistego luzu scenicznego. Grają bardzo swobodnie, nie deprymują ich żadne obsuwy jak np. awaria prądu tuż przed ich występem gdy Sebastian poprosił tylko o podkład muzyczny ze sprzętu żeby publiczność się nie nudziła i po usunięciu awarii bez jakichkolwiek oznak zdenerwowania zaczęli swój występ.
Setlista Grendel
1.Signal
2.Matter of Time
3.Towards The Light
4.Faded Memories
5.The Helpless
6.Main
7.Full of Pride
8.Illusions
Bis:
Main
Po ich występie nastąpiła 15 -to minutowa przerwa. Myślę, że doskonałym rozwiązaniem było to, że oba zespoły zagrały na wspólnym osprzęcie. Skróciło to do minimum czas instalowania się drugiego zespołu. Już po paru minutach na scenie pojawił się ponownie Witek Andree, zapowiedział nowości płytowe jakie wydaje w najbliższym czasie firma Oskar i przybliżył skróconą historie grupy Galahad. Po jego zapowiedzi na scenie pojawiła się piątka muzyków i rozpoczęło się „drugie danie” wieczornego posiłku. Galahad już od pierwszych dźwięków pokazał nam co oznacza 25 lat stażu na scenie. Ich występ to mistrzostwo w każdym calu. Żadnych oznak zmęczenia czy też znużenia trasą. Jedynym objawem lekkiego zmęczenia materiału jeżeli tak mogę to nazwać był mocno zmieniony i zachrypnięty głos wokalisty grupy. Ale i z tym sobie poradził. Mieliśmy po prostu okazje obejrzeć nowe „thrashowe” wcielenie jego głosu, które zabrzmiało również bardzo oryginalnie. Mimo braku miejsca na scenie Roya – gitarzystę grupy roznosiło i nie potrafił ustać spokojnie ani chwili, jego szaleńcze wyskoki powodowały zrozumiały aplauz widowni. Również Stuart nie pozostawał bierny. Wszędzie go było pełno. W pewnym momencie zobaczyłem go również tuż obok mnie pod sceną z kompletem przeszkadzajek w ręku. Występ był po prostu rewelacyjny. Usłyszeliśmy przegląd utworów z całej historii zespołu, Stu cały czas komentował stan swojego głosu żartując sobie ze swojej przypadłości. Wszyscy doskonale się bawili. Zarówno muzycy jak też i publiczność. A i ludzie, którzy przypadkiem znaleźli się w klubie dołączyli do zabawy. I w tym przypadku nie było mowy by zespół opuścił scenę bez bisu. Szkoda, że tylko jednego. Pozostał nam tylko czas na deser.
Setlista Galahad:
1.Sleepers
2.Sidewinder
3.Year Zero 1-4
4.Lady Messiah
5.Room 801
6.Bug Eye
7.Empires
8.This Life
Bis:
Termination
A co na deser? Na deser mogliśmy do woli rozmawiać z muzykami, zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia, pozbierać autografy na płytach zakupionych na doskonale zaopatrzonym stoisku firmy Oskar. Co było wyjątkowe na tych koncertach (mam na myśli Konin i Poznań). Wyjątkowa była atmosfera przyjaźni jaką dało się zauważyć pomiędzy dwoma zespołami. Żadnej rywalizacji. Nie spotkałem się jeszcze na żadnym koncercie żeby grupy, które razem mają zagrać jedna po drugiej, tak wspaniale dopingowały się nawzajem, dedykowały sobie wzajemnie utwory i oklaskiwały swoje popisy. A nie wspomnę już jaka atmosfera panowała po koncercie. Wspólne wygłupy przy pozowaniu do zdjęć, serdeczne rozmowy, uściski między muzykami sprawiły, że na pewno ten koncert na długo pozostanie w pamięci przybyłych tego wieczoru do klubu Blue Note.
Co do kwestii technicznych, to nie licząc drobnej awarii prądu na początku i paru sprzężeń w czasie trwania występu grupy Grendel wszystko odbyło się bez żadnych problemów. Nagłośnienie koncertu było lepiej niż dobre, wszystkie instrumenty miały swoje miejsca w odsłuchu i brzmiały czysto. Nadmienię tutaj, że nad całością nagłośnienia czuwał nie nikt inny jak Zbyszek Florek (z grupy Quidam). I zrobił to doskonale. Jedynym mankamentem dla osób robiących zdjęcia mogło być słabe oświetlenie sceny. Pod tym względem koniński Oskard rozłożył klub Blue Note na łopatki. Jedynym usprawiedliwieniem może być jednak to, że Blue Note to klub jazzowy a przy tej muzyce oświetlenie sceny schodzi raczej na boczny plan. Ponadto Oskard jest pewnie z 6 razy większy.
Na koniec myślę, że duże słowa uznania należą się także organizatorom całej trasy. Mimo tego, że składy zespołów mających zagrać sypały się okrutnie, jednak dotrwali w uporze i zorganizowali nam doskonałe widowisko. Dopisała także publiczność zarówno w Koninie jak i w Poznaniu. Z tego co wiem koncert poznański był rejestrowany i kto wie? Może przyjdzie Wam chociaż po części doświadczyć tego co my przeżyliśmy tego cudownego wieczoru spędzonego wśród cudownych ludzi
Irek Dudziński