2009.04.23 – Bogdan Szweda & Easy Rider – Piekary Śląskie

Tą wrocławską grupę istniejącą od 29 lat miałem okazję zobaczyć aż czterokrotnie w ciągu dwóch dni, kiedy to w roku1982 suportowali walijską sławą Budgie w Katowickim Spodku. Posucha jeśli chodzi o występy zagranicznych gwiazd na terenie naszego kraju była ogromna, a głód muzyki był tak silny, że poszedłem bez wahania na cztery koncerty pod rząd.
W drugim dniu repertuar, kolejność utworów oraz gesty muzyków obydwu zespołów miałem już tak obcykane, że z zamkniętymi oczami mogłem opowiadać siedzącym obok mnie kolegom i fanom co w danym momencie nastąpi .Emocje były wtedy tak silne, że całe cztery koncerty siedziałem jak w transie i nie mogłem wydusić z siebie słowa. .Ściśnięte gardło załzawione ze wzruszenia oczy przypominają mi historię o Janku muzykancie, który płakał słysząc dźwięk kościelnych organów. Mimo, że widziałem już prawie samych największych herosów muzyki rockowej to te koncerty z katowickiego Spodka na zawsze wywarły piętno na moim zamiłowaniu do muzyki, z którą wziąłem ślub i żyję w szczęśliwym związku do dnia dzisiejszego.
Zespół, który zobaczyłem w Andaluzji po 27 latach w niczym nie przypominał tego sprzed lat Na scenie ujrzałem starszych panów, z którymi nie było już Cezarego Czternastka skrzypka silnie kojarzącego mi się z nimi. Był natomiast inny pan, a mianowicie Bogdan Szweda gitarzysta, wokalista, kompozytor i aranżer bluesowy.
Zauroczony akustycznym bluesem w wykonaniu Sonny Terry & Brownie Mc Ghee preferujący granie bluesa w jego archaicznej formie. Na początku swojej drogi muzycznej miał też romans z amerykańskim folkiem spod znaku Boba Dylan’a,. Bogdan pisze własne kompozycje do swojej poezji, sięga też po gitarę elektryczną.
Jednak fala bluesa, która napłynęła wraz z pojawieniem się w jego życiu artystycznym Johna Lee Hooker’a, spowodowała że Blues już go nigdy nie opuścił!
Bogdan na stałe mieszka w Niemczech gdzie wraz z gitarzystą Arkiem Błeszyńskim założył SCHAU PAU ACOUSTIC BLUES!. W czwartkowy wieczór gościnnie wystąpił wraz z Easy Rider na scenie Ośrodka kultury Andaluzja.
Muzyk został zapowiedziany w humorystyczny sposób przez panią Bartel będącą jak mniemam dobrym duchem i opiekunką od najmłodszych lat Bogdana. Artysta jest dość dużej postury a fryzura i bródka a’la Steve Lukather (Toto) znacznie odróżniała go od pozostałych muzyków .Koledzy od wielu lat znają się jak łyse konie i doskonale rozumieją na scenie.
Bardzo podobały mi się pojedynki gitarowe między Bogdanem a liderem Easy Rider Andrzejem Wodzińskim muszę tu przyznać mimo całego szacunku do Bogdana, że Andrzej zaprezentował się znacznie lepiej. Jego gra bardziej do mnie przemawiała, dźwięki wydobywane z Gibsona były bardziej selektywne trafiające w dziesiątkę. Słuchając jego gry odnosiłem wrażenie, że muzyka przepływa przez całe jego ciało a on staje się nierozerwalną jej częścią. To gitarzysta ożywia instrument nadaje mu charakterystyczne tylko dla siebie brzmienie a swoją indywidualną interpretacją sprawia, że zostaje rozpoznawalny na tle wielu. Andrzej to bardzo skromny wytrawny gitarzysta będący zaprzeczeniem gwiazdorstwa dla niego liczy się tylko muzyka a wszystko inne dookoła w tym momencie przestaje istnieć.
Po krótkiej przerwie nastąpiła część akustyczna , w której Bogdan nawiązał do korzeni czarnego bluesa prezentując obok znanych kompozycji także i swoje własne . Komponowanie własnych kawałków, jak sam mówi, wcale nie jest takie proste….” bo jak zagrać w obecnej dobie Bluesa nie popełniając plagiatu i nie tracąc jednocześnie jego własnej tak specyficznej i autentycznej formy; nadać mu własne tchnienie, jednocześnie nie pozbywając go własnych korzeni” koncert zakończyły dwa bisy, po których artysta stwierdził, że muszą jechać dalej uprzejmie się pożegnał i zniknął za kulisami. Wychodząc z koncertu poraz kolejny przyszła mi myśl do głowy, że mamy dobrych muzyków tylko może trochę niedocenionych na światowej arenie.

Witold Mieszko

Dodaj komentarz