2009.03.20 – Flamborough Head/ Animations – Piekary Śląskie

Animacje w Andaluzji

Po koncercie zepołu Osada Vida myślałem, że długo nie odkryję nic co mogłoby mnie zaskoczyć jeśli chodzi o polski rock progresywny. Jak się okazało w piątkowy wieczór, myliłem się. Od koncertu Steve Vaia w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu nie poczułem tak silnej adrenaliny i tylu ciarek na plecach, które przechodziły całe moje ciało od stóp do głów przy dynamicznych kompozycjach Animations. Grupa z Jaworzna funkcjonująca od 2007 roku to da mnie objawienie i nadzieja na to, że Polacy to piekielnie zdolny naród, który w niczym nie ustępuje, niejednokrotnie przereklamowanym gwiazdom światowego formatu. Animations to po prostu wulkan energii, eksplozja wirtuozerii i wyrafinowanych riffów gitarowych, które świetnie komponują się z dźwiękami instrumentów klawiszowych i perkusyjnych, łaskoczących podniebienie niejednego wytrawnego melomana. Trzeba przyznać, że muzycy dysponują znakomitą techniką i fantastycznym zmysłem kompozycyjnym. Klimat zmienia się jak w kalejdoskopie- od spokojnych fragmentów do porywających, dynamicznych momentów powodujących, że krew w żyłach zaczyna szybciej krążyć a nogi i ręce same zaczynają podrygiwać do muzyki. Jak się okazało po mojej rozmowie z gitarzystą kapeli wiele lat spędzonych w szkole muzycznej na kierunku gitary nie poszły w las, a dobre wzorce czerpane z takich gigantów jak Dream Theater zaowocowały wspaniałym krążkiem „Animations”. Ten facet (Kuba Dębski) ma tak nieprawdopodobną technikę, że fruwa bez wysiłku po całym gryfie gitary jakby na nim nie było strun i progów oraz dźwięków, w które trzeba bezbłędnie trafiać. Ludzie siedzący w moim sąsiedztwie nie mogli usiedzieć na miejscu a otwarte usta i rozszerzone z zachwytu źrenice świeciły w kierunku sceny jak dodatkowe oświetlenie. Jedynie w przerwach między utworami mogłem usłyszeć westchnienia zachwytu i komentarze nasycone komplementami, które z każdej strony leciały niczym grad w kierunku sceny. Duże zainteresowanie wykazał lider zespołu Flamboerough Head, który musiał zaspokoić swoją ciekawość i pofatygował się osobiście na widownię, żeby zobaczyć kto tak niesamowicie gra i z zaciekawieniem oglądał ten niesamowity występ. Trochę było mi go żal bo pewnie sobie myślał, że ciężko mu będzie po takim występie porwać rozgrzaną do czerwoności piekarską publiczność. Koncert tak się spodobał, że mimo iż czas naglił zespół został wywołany na bis. Lider formacji powiedział żartobliwie- „żeby mi to było ostatni raz bo gwiazda z Holandii musi czekać”.


Po tym występie nastąpiła 30-minutowa przerwa przeznaczona na końcową próbę dźwięku i przestawienie sprzętu. Postanowiłem niezwłocznie udać się do pobliskiego sklepiku
i nabyć płytę „Animatorów”, którą delektuje się w każdej wolnej chwili, a mam ich ostatnio niewiele. Występ holenderskiej formacji to już zupełnie inny klimat i nastrój przypomina mi wczesny Genesis z Peterem Gabrielem. Pojawiają się również skojarzenia z Jethro Tull ze względu na flet poprzeczny, na którym umilała czas sympatyczna holenderska wokalistka. Margriet Boomsma posiada bardzo ciekawą barwę głosu i perfekcyjnie opanowała różnego rodzaju flety piszczałki i instrumenty upiększające brzmienie. Wyróżniającą się postacią był bez wątpienia gitarzysta (Gert Polkerman) z czarną bandamką i z kowbojkami, o jakich zawsze marzyłem. Myślę, że jego charyzma i powalające solówki, które dodawały niesamowitego smaczku i tworzyły wyjątkowy nastrój powodują, że zespół należy do wyjątkowych przedstawicieli tego gatunku, o których nie sposób zapomnieć.

Witold Mieszko

Gitary, flety i tulipany…

Już przed koncertem można było spodziewać się, że frekwencja nie będzie oszałamiająca. W trakcie pierwszego koncertu pojawiło się jeszcze kilka kolejnych osób. Jednak kilkadziesiąt osób, które pojawiło się tego wieczoru w piekarskim OK Andaluzja nadrabiało ilość jakością odbioru. Flamborouhgh Head byli przyjęci bardzo ciepło. Mimo iż audytorium podczas dwugodzinnego setu zajmowało miejsca siedzące, często zdarzało się, że po zakończeniu utworu szczególnie pierwsze rzędy zrywały się do owacji na stojąco. Nie mogło to umknąć muzykom – na początku niepewni odbioru, później nieco się rozluźnili. Wokalistka grupy z przygotowanej kartki odczytała parę zdań po polsku – i to chyba też miało pewien wpływ na rozluźnienie atmosfery.
Najważniejsze jednak była muzyka Holendrów – i to, że w odróżnieniu od Animations brzmieli selektywnie i krystalicznie czysto. Wprawdzie muzycy podczas koncertu sygnalizowali problemy z dźwiękiem w odsłuchach, jednak były to mankamenty, które kompletnie nie dotknęły publiczności. Flamborough Head wydaje się kupiło piekarską publiczność. Mocny głos wokalistki, smaczki w postaci fletów, a do tego świetne partie gitar robiły naprawdę bardzo dobre wrażenie. Klawisze paradoksalnie częściej pojawiały się jako pianina niż w brzmieniach typowo neoprogresywnych.
Jednym z jaśniejszych punktów koncertu był utwór, w którym gitarzysta przesiadł się na gitarę akustyczną – mianowicie Captive of Faith. Być może sprawiła to jego klimatyczna odmienność, był to bądź co bądź bardzo ciekawy akcent. W secie Flamborough Head nie zabrakło również miejsca dla solówki basowej. Ciekawego i bardzo ciepłego fragmentu. Kolejnym patentem który mógł utkwić w pamięci były harmonie solówek gitary i… fletu! Efekt niesamowity!
Oczywiście nikt nie będzie kłócił się, że absolutnym atutem grupy jest mocny czysty wokal Margriet Boomsma. Jednak żadem z instrumentalistów nie stanowił tego wieczoru tła, ale istotne elementy układanki zwanej Flamborugh Head.
Publiczność nie pozwoliła zejść zespołowi bez bisów, gromkie brawa spowadziły Holendrów z powrotem na scenę.
Szkoda tylko, że tak nieliczni potrafią docenić starania promotorów i na koncercie tak wartościowej grupy pojawia się poniżej setki fanów… Chyba prawdą jest to, co na koniec powiedział dyrektor O.K. Andaluzji – koncerty rockowe stają się rozrywką dla wysublimowanego odbiorcy…

Tekst: Piotr Spyra / Zdjęcia: Witold Mieszko


Dodaj komentarz