Zespół Lao Che jest na polskiej scenie czymś wyjątkowym. Wydana w 2005
roku płyta Powstanie Warszawskie to moim zdaniem zdecydowanie najlepszy
polski album. Jest to płyta kompletna, idealna, łącząca w sobie
wszystko, czego ja oczekuję od muzyki. Ostatni album Gospel to również
świetne dzieło. Podobnie zresztą ma się sprawa z debiutem grupy, czyli
płytą Gusła. Ta niezwykła muzyka sprawia, że zjawie się prawdopodobnie
na każdym koncercie Lao Che jaki zostanie zorganizowany w mojej okolicy.
Ten cudowny wieczór (14 marca) był moim drugim i na pewno nie ostatnim
spotkaniem z Lao Che.
Klub Studio jest znakomitym miejscem na koncert. Po raz kolejny
wyszedłem z niego w pełni usatysfakcjonowany. Jedynym minusem tego
wieczoru okazała się grupa Płyny, której dane było supportować Lao Che.
Mam świadomość, że moja krytyka pod adresem tego zespołu nie będzie dla
nikogo opiniotwórcza i nie chcę, aby była. Zresztą nie będzie tutaj
choćby krzty obiektywizmu. Prawda jest taka, że dawno nie słyszałem tak
nudnego i bezpłciowego koncertu. Pragnę jednak zaznaczyć, że zespół
Płyny prezentuje rodzaj muzyki który nigdy nie wzbudzał we mnie
pozytywnych emocji. Sam nie wiem jak go nazwać, nie jestem ekspertem w
tej dziedzinie, toteż proszę nie traktować moich słów jak zdania
krytyka. Po prostu chciałem podzielić się emocjami jakie towarzyszyły mi
podczas tego, krótkiego występu. Może się mylę i zespół Płyny to
klasyka gatunku, a ja po prostu się nie znam.
Z przyjemnością przyznaję, że to, z czym mieliśmy do czynienia podczas
drugiej części koncertu to już zupełnie inna bajka. Gdy Lao Che
rozpoczęli koncert publiczność oszalała. Każdy śpiewał teksty wspólnie
ze Spiętym. Jak tu nie śpiewać, kiedy zespół wykonuje tak niesamowite
utwory jak: Barykada, Godzina W, Astrolog czy Czarne Kowboje, a był to
dopiero początek. Panowie znakomicie dawkowali emocje, utwory szybkie
przeplatały się z wolnymi. Tak samo sprawa miała się z proporcją utworów
z poszczególnych płyt. Lao Che zachowało zdrowy umiar, za co chwała im.
Naturalnie chciało by się usłyszeć więcej z Powstania, ale o to nie
można mieć do zespołu pretensji. Drobnym zaskoczeniem był dla mnie wybór
coveru zespołu Klaus Mitffoch pod tytułem Strzeż się tych miejsc.
Zaskakująca nie była natomiast świetna interpretacja tego utworu przez
zespół z Płocka. Kolejne kawałki wprawiały publikę w coraz większą
euforię. Do najmocniejszych punktów można zaliczyć: Lelum Polelum,
Hydropiekłowstąpienie, Koniec czy Chłopacy. Podczas wykonywania
Hiszpana, odpowiadający za sample Denat popisał się widowiskowym tańcem,
czym rozkochał w sobie publiczność. Na koniec zespół zagrał otwierający
płytę Powstanie Warszawskie, absolutnie zjawiskowy utwór Przed Burzą.
Oczywiście do końca liczyłem na cover zespołu Siekiera pod tytułem
Ludzie Wschodu, który dane mi było już raz na żywo oglądać. Chyba jednak
nie można mieć wszystkiego. Zresztą nie mam prawa mieć jakichkolwiek
pretensji do Lao Che po tak genialnym występie. Zarówno publiczność jak i
zespół bawili się znakomicie. To cudowne, gdy z ust tylu ludzi słychać
okrzyki „Niech żyje Polska”. Sam dałem się ponieść emocjom i poleciałem
nad głowami publiczności, a na takim koncercie jest to niezwykłe
uczucie. Niestety ten cudowny koncert musiał się kiedyś zakończyć.
Pozostaną wspomnienia. Pozdrawiam ekipę, z którą dane mi było przeżyć
ten piękny wieczór. Życzę zarówno wam, jak i sobie więcej takich
koncertów.
Piotr Bargieł