Katowice, kolejny raz dzięki muzyce stają się ważnym punktem na mapie
Polski. Były już okrzyknięte stolicą polskiego bluesa, za sprawą „Rawy
Blues”, czy twierdzą heavy metalu, poprzez „Metalmanię”. Od tego roku
dzięki firmie „Metal Mind”, Katowice będą mogły kojarzyć się również
jako oaza muzyki progresywnej. W katowickim Teatrze im. Stanisława
Wyspiańskiego (mam nadzieję że patron tej zacnej instytucji, nie miałby
nic przeciwko temu gdyby żył), dnia 16.02. rozpoczęła się nowa (miejmy
nadzieję) tradycja: PROG ROCK 2009 – I EDYCJA FESTIWALU ROCKA
PROGRESYWNEGO. Wiadomo oczywiście że w miejscu tym od lat odbywają się
liczne koncerty znanych artystów progresywnej sceny, ale po raz pierwszy
odbywać się to będzie w tak szerokiej formie, obejmującej dwa dni i
skupiając większe grono wykonawców.
Tak więc nadszedł wreszcie ten dzień, cieszę się że i ja mogłem zjawić
się w stolicy Górnego Śląska, która w dniu tym stała się stolicą rocka
progresywnego, by być światkiem takich atrakcji jak występ: TINYFISH,
SHADOWLAND i SBB.
Muszę stwierdzić że zebrana w tym dniu publiczność była naprawdę
wielopokoleniowa, było więc wielu ludzi młodych, byli też ojcowie a
nawet całe rodziny ze swoimi dorastającymi latoroślami (chcąc od
młodości zaszczepić w nich tego muzycznego bakcyla), byli również ludzie
którzy za sprawą muzyki mogli przeżyć swoją drugą a nawet trzecią
młodość.
Konferansjerka z dumą ogłosiła że pierwszą edycję Festiwalu Rocka
Progresywnego uważa z otwartą, przedstawiła krótki rys występujących w
owym dniu zespołów i tak rozpoczął się muzyczny maraton.
Jako pierwszy wystąpił chyba najmniej znany w naszym kraju, brytyjski
Tinyfish, mający na swym koncie jedynie debiutancki, wydany w 2006 roku
album – „Tinyfish”. Liderem grupy jest Simon Godfrey, no właśnie jest z
„tych” Godfreyów…, jego brat Jame Godfrey znany jest nam dobrze z
cenionego w art.-rockowym środowisku projektu „Frost”. Tinyfish nie może
pochwalić się szeroką dyskografią, lecz nie są muzycznymi nowicjuszami,
na wyspach brytyjskich funkcjonowali wiele lat jako grupa akustyczna,
byli atrakcją wielu londyńskich pubów i klubów. Te doświadczenie
przełożyło się na ich obecną muzykę, wiele utworów które dane mi było w
tym dniu usłyszeć równie dobrze zabrzmiołyby jako utwory akustyczne. Ich
wczesne, klubowe doświadczenia sprawiły iż muzycy mają świetny kontakt z
publicznością, ich muzyka tchnie jakąś orzeźwiającą naturalnością i
radością, jestem przekonany że ta mała rybka wypłynie jeszcze na
głębokie progresywne wody.
Występ rozpoczęło solowe wejście Simona Godfreya, jego delikatne
gitarowe pląsy pozwoliły reszcie zespołu zająć swoje należne miejsce na
scenie, no i mogliśmy na własnej skórze odczuć urok ich muzyki. Muzyka
przeplatana była licznymi narracjami za które odpowiedzialny jest Rob
Ramsey, między poszczególnymi utworami pojawiał się na scenie w
różnorodnych kostiumach, wcielając się w różnorakie postaci. Grupa
Tinyfish preferuje zdecydowanie prostszą i przystępniejszą odmianę
prog-rocka, podczas trwania ich setu na wielu twarzach dało się odczuć
błogi zachwyt spowodowany odbiorem tej muzyki. Duże wrażenie zrobiła na
mnie gra Leona Camfielda, to najmniejsza z „tinyfishowych” rybek, ale za
zestawem perkusyjnym był naprawdę wielki.
Set lista TINYFISH:
1. Honey Nut Loops
2. Motorville
3. The Big Red Spark
4. Build Your Own Enemy
5. Wide Awake At Midnight
6. Eat The Ashes
7. The Sarcasm Never Stops
8. Ride
9. Driving All Night
10. Too High For Low Company
11. Cinnamon
12. Fly Like a Bird
13. Nine Months On Fire
———————–
14. All Hands Lost (Part 1)
15. Tinyfish
16. All Hands Lost (Part 2)
Po przerwie technicznej którą wykorzystałem aby odwiedzić okupowane
stoisko Metal Mindu i poczynić muzyczne zakupy, nadeszła pora na akt
drugi tego wspaniałego wieczoru.
Shadowland, tego zespołu chyba nie trzeba rekomendować, jest chyba znana
szerokiemu gronu zwolenników progresywnych klimatów w naszym kraju,
oczywiście to jedno z wcieleń czołowej postaci tego muzycznego nurtu –
Clive’a Nolana. Z tą właśnie grupą Clive funkcjonował w latach 90 – tych
wydając pod tym szyldem trzy niezłe albumy: „Ring Of Roses”, „Through
The Looking Glass” i „Mad as a Hatter”. Z niezmierną radością przyjąłem
fakt reaktywacji tej grupy po latach, i że mam przyjemność być
świadkiem tej reaktywacji.
.
Koncert Shadowland rozpoczął się przy opuszczonej kurtynie, w blasku
ruchomego reflektora, przed kurtynę na scenę wybiegli Clive Nolan i Mark
Westwood z gitarowym pudłem podpiętym do wzmacniacza, by rozpocząć
występ akustycznym „A Matter of Perspective”, podczas tego
spontanicznego wejścia z gitary wypiął się kabel, co spowodowało lekkie
zażenowanie na twarzy Westwooda, ale czyż nie jest tak, że właśnie przez
takie nieprzewidziane sytuację koncerty pozostają w pamięci ?
Następnie kurtyna podniosła się, ukazując pozostałych członków zespołu
przy swoim instrumentarium, no i już wszystkimi „shadowlandowymi” siłami
zagrali kolejną kompozycję z płyty „Through The Looking Glass” – „The
Hunger” Clive Nolan mógł poczuć się na tej scenie jak u siebie w domu,
występowała tutaj przecież wielokrotnie z Pendragonem, Areną Caamorą,
NEO, by wreszcie przypomnieć się ze swoja wcześniejszą formacją –
Shadowland. Jego rola w tym zespole jest zgoła inna od wymienionych
wcześniej grup w których czynnie uczestniczy, tam bywał często skryty za
rozbudowanymi zestawami klawiszowych „parapetów”, tutaj jest
autentycznie frontmanem i wokalistą. Za klawisze zaglądał sporadycznie, a
zadanie klawiszowca powierzył innemu muzykowi – Mikeowi Vartyemu. Jako
frontman, Nolan ze swoim długim skórzanym płaszczem i bujną blond
czupryną prezentował się niezwykle okazale. Największe wrażenie zrobiła
na mnie gra innego członka tego zespołu – Karla Grooma, znanego głownie
z prog-metalowej formacji Threshold, oraz z licznej współpracy w innych
progresywnych projektach (Casino, Medicine Man, Strangers on a
Train…) Solówki jakimi raczył zebraną publikę mogły zachwycić. Mnie
niejednokrotnie doprowadziły do podskórnego mrowienia ciała, z
przyjemnością obserwowało się jego gitarowe wyczyny które wykonywał wraz
z basistą Markiem Westwoodem. Największy aplauz wzbudziły niezwykle
przebojowe, a zarazem obdarzone przeuroczym klimatem utwory „Jigsaw” z
pierwszej płyty tej grupy, oraz zagrana na zakończenie utwór tytułowy z
tejże płyty – „Ring Of Roses”. Kurtyna opadła światła w teatrze
rozbłysły oznajmiając że czas na kolejną przerwę.
Set Lista SHADOWLAND:
1. A Matter of Perspective
2. The Hunger
3. The Whistleblower
4. Mephisto Bridge
5. The Kruhulick Syndrome
6. The Waking Hour
7. Painting by Numbers
8. Hall of Mirrors
9. The Edge of Night
10. U.S.I.
11. The Seventh Year
12. Jigsaw
13. Dreams of the Ferryman
—————————
14. Ring of Roses
Tym razem znowu popędziłem na stoisko Metal Mindu by zakupić kolejny
souvenir, koszulkę grupy Tinyfish, aby uwiecznić ten wspaniały wieczór
wspólnym zdjęciem z przesympatycznym perkusistą tego zespołu – Leonem
Camfieldem.
Akt trzeci wystawianej w tym dniu w Teatrze Wyspiańskiego sztuki, a
zarazem akt finałowy – SBB. Nasza rockowa żywa legenda rozpoczęła swój
występ utworem – „Defilada” z najnowszego, wydanego właśnie albumu
„Iron Curtain”. Z głośników dochodzi do nas tupot trzeszczących pod
naporem mroźnego śniegu wojskowych butów od którego rozpoczyna się ta
kompozycja, a potem jękliwy organowy chaos, taki chaos jaki towarzyszył
właśnie w okresie naszej niechlubnej historii nowożytnej o której
chciałoby się po prostu zapomnieć – okresu stanu wojennego. Delikatny
zawodzący wokal Józefa Skrzeka skłania do zadumy.
Po tym utworze słyszymy przeuroczą kompozycję „Camelele” ze
wspomnianego, nowego dzieła SBB, muszę przyznać że ta oniryczna
kompozycja zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
” …w niemym tańcu wpół uśpieni,
zasłuchani, zapatrzeni,
i zastygli wpół uśmiechu
i wpół geście, wpół oddechu…”
Słowa tej kompozycji oddają idealnie stan ducha jaki powoduje słuchanie jej…
Były też ostrzejsze, bardziej rockowe kompozycje, z wcześniejszej ,
świetnej płyt SBB – „Skała”, nie obyło się również bez klasyków: „Z
których Krwi Krew Twoja” czy „Welcome”.
Różnorodność muzyczna SBB potrafi oszołomić: od ciężkich brzmień, po
delikatne ballady, poprzez jazz-rockowe wariacje i bluesowe kanony, aż
po elektroniczny, muzyczny wszechświat, na wpływach muzyki klasycznej
skończywszy.
W trakcie trwania występu, stałą się rzecz niesamowita, Apostolis
zamienił instrument, porzucił swoją gitarę i zasiadł za drugim zestawem
perkusyjnym, w ten sposób byliśmy świadkami niezwykle emocjonującego
węgiersko – greckiego pojedynku na perkusyjne sola, pomiędzy Gaborem
Nemethem a Anthymosem Apostolisem, niesamowity efekt.
Wielkie wrażenie robił sam mistrz ceremonii – Józef Skrzek, wijący się
za otaczającymi go zewsząd w licznej ilości zestawami instrumentów
klawiszowych, od czasu do czasu porzucał jednak swoje klawiszowe
szaleństwo na rzecz gitarowo-basowych galopad.
Różnorodność i bogactwo artystycznego wyrazu w ich muzyce zasługuje na
wielkie wyrazy uznania i ogromny szacunek, i taki szacunek oddała
zespołowi zebrana publika, oklaski na stojąco i wielkie pragnienie bisów
które chyba jednak nie mogły się odbyć ze względu na godzinę jaka
nastała. Dzień pierwszy festiwalu niespodziewanie zszedł się z dniem
drugim, pora było kończyć…
Set lista SBB:
1. Defilada
2. Camelele
3. Odlot
4. Bolero (Going Away)
5. Freedom with Us
6. Skała (The Rock)
7. Pieśń Stojącego w Bramie
8. Drums Battle / Walking Around the Stormy Bay
9. Iron Curtain
10. Pielgrzym (Pilgrim)
11. Z Miłości Jestem
12. Rainbow Man
13. Blues
14. Welcome – Reprise (Full Version)
Koncerty wszystkich występujących w tym dniu zespołów podparte były
znakomitą oprawą świetlną. Co do brzmienia, to muszę stwierdzić że Teatr
Wyspiańskiego jest specyficznym miejscem, wszelkiego rodzaju kotary,
aksamitne, miękkie obicia, na dodatek wielopoziomowa widowni, składająca
się z dwóch balkonów, odpowiednio potrafią stłumić płynący dźwięk.
Zdaję sobie sprawę że sprawy nagłośnienia, dla ekipy dźwiękowej jest
tutaj nie lada wezwaniem. Byłem wiele razy na odbywających się w tym
miejscu koncertach i muszę stwierdzić że w porównaniu z niektórymi, tym
razem nagłośnienie było całkiem przyzwoite.
Pierwszy dzień Prog Festiwalu uświadomił mi jak różnorodna może być
muzyka, którą powszechnie szufladkujemy określeniem rock progresywny,
jakże ta muzyczna szuflada potrafi być pojemna, a potwierdzeniem tej
tezy będzie z pewnością dzień drugi tej niezwykłej muzycznej imprezy.
Marek Toma.