2009.02.10 – Marillion – Warszawa

Właśnie wróciłem ze „Stodoły” i jestem w szoku !!!!!!!
W przeddzień, czytając liczne wpisy na forum fanów po koncercie moich ulubieńców spod znaku MARILLION w hali „Wisły” w Krakowie, gdzie totalnie tamten koncert był skrytykowany; a to za fatalne nagłośnienie, a to za set, a to za drętwą atmosferę itd.
Nie mogłem dopuścić myśli, by moi ULUBIEŃCY w „Stodole” do czegoś takiego podobnego mogli dopuścić.
Wpierw przeżyliśmy horror pod nazwą …. „polskie drogi”, gdy jadąc”busikiem” z grupą fanów z Poznania i Konina, pokonawszy szczęśliwie odcinek autostrady A2 do Strykowa, potem odbyła się swoista walka z …. czasem, fatalne drogi, fatalne oznakowanie ( na nic GPSy), po prostu nawigacja „zwariowała”….. i pod „Stodołę” dotarliśmy na 10 minut przed koncertem….
Ufffffff !!!!!!!!!!!
Potem było już tylko LEPIEJ!
W klubie panował ogromny ścisk, nie przeszkodziło to z dotarciem prawie pod scenę!!!!! Pierwszy rzut oka na scenerię, gdzie ogromne wrażenie robił na podwyższeniu zestaw klawiszy Mark’a Kelly’ego i perkusji Ian’a Mosley’a. Po obu stronach ogromne ściany kolumn. Widać było pełno zainstalowanych punktów świetlnych. Póki co scena była spokojna, całość podświetlona była słabymi reflektorami w barwie jednolitej – niebieskiej. Gdzieś w tle „leciała” muzyczka, jeszcze ostatnie krzątanie się po estradzie ludzi od techniki i …. parę minut po 20tej publika gwałtownie zareagowała, gdy wchodzili ONI !!! Muzycy zajmują swoje miejsca; po prawej z przodu stoi wirtuoz „łkającej” gitary Steve Rothery, z lewej basista Pete Trewavas.
Na początek dwa utwory z ICH ostatniego albumu „Happiness Is The Road” – „Dreamy Street” , podczas którego wychodzi Steve Hogarth, ubrany wykwintnie w długi żabot z żakardu, koloru żółtego z „nabitymi” cekinami, mieniącymi się w świetle reflektorów, spod żabotu widać białe nogawki od spodni. Piszę tak szczegółowo o ubiorze, bo okaże się tego wieczoru, jak ważną rolę do ubioru przywiązuje Hogarth, który podczas tego wieczoru będzie przywdziewać coraz to nowe odzienia. Zaraz potem drugi utwór – „This Train Is My Life” wprowadza w znakomity nastrój. Odnosiło się wrażenie, że set lista dzisiejszego koncertu odbiegała znacznie od wczorajszego. Nawet jeden z naszych kolegów z Poznania – Michał (udział już w 10-tym koncercie „marcypanów”) stwierdził po zakończeniu koncertu – SET LISTA MARZEŃ !!!!
A oto ona;
1. Dreamy Street
2. This Train Is My Life
3. The Other Half
4. Essence
5. Fantastic Place
6. Beautiful
7. Out of This World
8. Mad
9. The Great Escape
10. Real Tears for Sale
11. Asylum satellite #1
12. The Invisible Man
Bis 1
13. Whatever Is Wrong With You
14. Neverland
Bis 2
15. Afraid of Sunlight
16. Happiness is The Road

Występ zespołu po prostu GENIALNY, a głos Hogartha w niektórych utworach wręcz ….anielski.
Wspomniałem o zmianie garderoby u Hogartha w trakcie występu. Pierwsze przeobrażenie było, gdy po kilku wstępnych utworach pozbył się tego, zapewne ciężkiego i mało przewiewnego żółtego żabotu. Pojawił się w białej, luźnej koszuli, która harmonizowała ze spodniami. Wtedy występ swój uatrakcyjniał grą na keyboardzie oraz na gitarze zawieszonej na upiornym pasie w różowe …. piórka (tandeta!). Ale sądzę, że to było celowe. W dalszej części koncertu przybrał elegancki czarny garnitur, z krawatem i ….. okularami (tzw. „druciaki”) na nosie, jak jaki subiekt ! Po chwili krawat poszedł w …. kąt. Wyszło na to, że Steve szalał tamtego, pięknego wieczoru w „Stodole”. Pobudzał co i rusz do aktywnego współuczestnictwa wśród słuchaczy tego koncertu. Chociaż z tym było różnie. Jednych zapewne to co grali „wbiło w grunt”, czytaj podłogę, inni zaś wsłuchiwali się w kolejno prezentowane utwory.
Jakoś mało werwy było na widowni !
Za to Hogarth przeszedł samego siebie, wdrapując się w finale na prawie 5 metrową „ściankę” …. kolumn z lewej strony i z stamtąd śpiewał siedząc, leżąc, a potem stojąc dotykając rękoma sufitu (sic!). Sala zadrżała, bo przecież łatwo mógł sobie skręcić kark, ale zaraz dostał niewiarygodne owacje, że takiego aplauzu jeszcze nigdy nie słyszałem !
To samo zrobił zaraz potem wchodząc na drugą „ściankę” , po prawej stronie. Niesamowite !!!!
Po odegraniu pełnego setu, z dwoma seriami bisów musiało jednak nastąpić zakończenie tego wspaniałego koncertu. Grali ponad 2 godziny !
Udając się na zewnątrz klubu przeczytałem komunikat, że po koncercie muzycy zejdą do kawiarenki, na spotkanie z fanami.
Czas oczekiwań, postanowiłem skrócić sobie przechodząc na zaplecze klubowe i widziałem autokary zespołu, którymi nie tylko się przemieszczają wraz z obsługą i sprzętem po Europie, ale w którym także mieszkają (śpią, jedzą, myją się, etc), i to był dopiero dla mnie szok, bo byłem pewien, że Panowie po koncercie grzecznie meldują się w „kilku-gwiazdkowym” hotelu. Trochę to wygląda jak … tabor cygański.
Ile ci NIE MŁODZI już Panowie muszą znieść, aby dać nam tyle radości !!!!!! No cóż taki mają zawód ale i takie są czasy tandetnej komercji. Nie sądziłem jednak, że ograniczenia finansowe, aż w takim stopniu dotykają mojego ulubionego zespołu.
I wreszcie nastąpiła ta chwila, gdy na spotkanie z fanami przyszli Hogarth, Rothery i Mosley. Był to raj dla zbieraczy autografów na okładkach płyt, na plakatach i koszulkach. Muzycy bardzo chętnie przystawali do wspólnych fotek z grupami fanów, jak i osobistych w pojedynkę. Dla mnie to nie pojęte, że od tamtego wieczoru mam w swoich zbiorach indywidualne zdjęcia z Hogarthem, Rothery i Mosleyem !!!!!!!!!
Muzyków aż przytłaczał ogrom komplementów za ich granie, za twórczość, ZA WSZYSTKO !!! Była to ponad 1 godzinna sesja, nikt nie ograniczał czasu rozmów i kontaktów bezpośrednich.
Zrobiło się już bardzo późno i pora znowu na serial – „polskie drogi”. Do domów wróciliśmy nad ranem, pełni wrażeń i emocji.
Dziękujemy Wam Panowie za Warszawski koncert !


tekst: Ryszard Bazarnik
zdjęcia: – Ryszard Bazarnik i Paulina Skaziak

Dodaj komentarz