Serce rośnie, gdy obserwuje się, jak jeden z niewielu polskich zespołów
światowej klasy fantastycznie się rozwija. Długo oczekiwany koncert
Riverside w Gdańsku dał kolejny dowód jak zespół ten zmierza ku coraz
„lepszemu”. Strasznie trudnym zadaniem jest zatem napisanie w miarę
wiarygodnej relacji… Pisanie samych superlatyw i wychwalanie zespołu
za udany koncert to jedno, zawsze jest jednak pewien mankament, o którym
zapomina się po tak dobrym show… Próbując sobie przypomnieć, co
takiego było nie tak przyszło mi do głowy tylko to, iż dystrybucja
biletów odbywała się m.in. za pośrednictwem internetu… Ten z kolei w
naszym kraju mimo wszystko wciąż kuleje… Niektórym nie udało się nawet
zalogować na stronie… Także… No fatalna sprawa z tymi biletami!
Wracając do tematu, koncert odbył się w niedziele o 18:00, co więcej
rozpoczął się prawie punktualnie! Prawda, że ciekawe? Na wstępie
zaznaczę, iż poprzedni koncert, jaki odbył się w Trójmieście był
najlepszym koncertem na jakim w życiu byłem, a byłem na”paru”… Można
powiedzieć, że Panowie postawili sobie poprzeczkę na bardzo wysokim
poziomie…
Początek, tradycyjnie, intro do The Same River, przy czym wszystko
wskazywało na to, iż będzie to właśnie ten utwór, jednak bardzo sprawnie
zespół przeszedł z intro do utworu Reality Dream II. Fantastyczne,
potężne brzmienie perkusji narzuciło tempo reszcie i poszli… O dziwo
nie było rażących problemów z nagłośnieniem, co więcej, było ono przez
cały koncert wręcz idealne!
Przy takiej muzyce, to bardzo ważne, udało się, wiwat dla akustyka!
Pierwsza część koncertu była bardzo energiczna i dość nietypowa. Zdaje
się, że sporo improwizowali, a na pewno nie grali tak samo, jak na
płytach, przy czym koncert w gdyńskim klubie „Ucho” (o którym mówiłem,
że najlepszy), był właśnie taki, że jak nagrali – tak zagrali. Ogromny
plus dla akustyka (znowu) za podkręcenie hammondów Michała Łapaja. Coś
jest w tym, co Pan Duda kiedyś napisał, że to
najlepszy hammondzista po Lordzie i Emersonie. A propos Pana Dudy – po
pierwszej, mocnej części występu, przypomniał, iż jest niedziela,
„wszyscy śpią”, i zagrają kilka poważniejszych utworów. Tak też
uczynili. Magiczne chwile nastały, klimat jaki wytworzyli, porwał chyba
każdego, kto był… Coś niesamowitego, jak bardzo potrafią sprawić, że
człowiek o wszystkim zapomina.
Fenomenalny Rapid Eye Movement (festiwal Michała Łapaja) oraz, dawno
niesłyszane, Breath z repertuaru Pink Floyd, Conceiving You… Acronym
Love… Idealnie dobrany set do dnia i okoliczności (poprzedniego dnia
imieniny obchodzili… Andrzeje…).
Wspomniany wcześniej rozwój zespołu objawia się też w całej oprawie
koncertu. Oświetlenie – w końcu profesjonalne, wystrój sceny…
Najlepiej było widać dopracowanie szczegółów przy utworze Rainbow Box,
który z resztą można obejrzeć w identycznej aranżacji na DVD, dodawanym
do każdego biletu. Wszystko to sprawia, iż – co by nie było – show,
jakim jest, koncert sprawia dużo większe wrażenie. Nie odczuwa się
przebywania w niewielkim klubie.
Niestety, Muzyka Riverside nie ściąga dzikich tłumów. Czy aby jednak na
pewno niestety? Ciężko ocenić, z jednej strony wygodniej przebywa się na
kameralnym koncercie, z drugiej, smutne, że ci inni „artyści” ściągają
setki ludzi, a co za tym idzie, karmi się nas nimi w radio i telewizji.
Finał koncertu był nieco zaskakujący. Na bis zaczęli grać Ultimate Trip,
przy czym zakończyli chwilę po solo klawisza. Solo, przy którym zawsze
przeżywam absolutną ekstazę… ile razy bym nie słuchał. Co było
później, niestety nie pamiętam… Będąc już w domu, słyszałem to solo!
Było nieco za cicho, ale najważniejsze, że było i było jak zawsze
perfekcyjne!
To wydarzenie bardzo kulturalne z pewnością zapadnie każdemu
uczestnikowi w pamięć. Przede wszystkim dlatego, że to koncert
podsumowujący dotychczasowe dokonania Riverside, poza tym po raz
pierwszy (chyba) w historii zespołu na scenie wystąpiło czterech
Andrzejów… Tak jest, Piotr Mittloff Andrzej Kozieradzki, Michał
Andrzej Łapaj, Piotr Andrzej Grudziński oraz Mariusz Andrzej Duda. Ten
ostatni Andrzej, tak właśnie przedstawił zespół w ten niedzielny
wieczór, będący faktycznymi andrzejkami. Z resztą przez cały koncert
utrzymywał świetny kontakt z publiką, po koncercie tym bardziej!
Podsumowując, dwa Koncerty jakie zagrali w tym roku w Trojmieście bardzo
się od siebie różniły, aczkolwiek idealnie się uzupełniały… Pierwszy
(Gdynia, Ucho, 11.05), bardzo mocny, bardzo długi, podczas którego
zagrali niemalże cały album Rapid Eye Movement i „hiciory” z poprzednich
płyt. Drugi, z kolei, nieco spokojniejszy, bardziej nastrojowy, podczas
którego można było usłyszeć utwory z singli…
Pozostaje czekać na DVD oraz nowy album… bo z albumem będzie trasa koncertowa.
Tydzień jeszcze nie minął, a szczerze powiem: poszedłbym na koncert
Riverside. Zachęcam wszystkich tych, co wolą płyty w domu posłuchać,
żeby się zmobilizowali i zobaczyli, że na żywo wrażenia są niesamowite.
DieM