2008.11.30 – Riverside – Gdańsk

Serce rośnie, gdy obserwuje się, jak jeden z niewielu polskich zespołów światowej klasy fantastycznie się rozwija. Długo oczekiwany koncert Riverside w Gdańsku dał kolejny dowód jak zespół ten zmierza ku coraz „lepszemu”. Strasznie trudnym zadaniem jest zatem napisanie w miarę wiarygodnej relacji… Pisanie samych superlatyw i wychwalanie zespołu za udany koncert to jedno, zawsze jest jednak pewien mankament, o którym zapomina się po tak dobrym show… Próbując sobie przypomnieć, co takiego było nie tak przyszło mi do głowy tylko to, iż dystrybucja biletów odbywała się m.in. za pośrednictwem internetu… Ten z kolei w naszym kraju mimo wszystko wciąż kuleje… Niektórym nie udało się nawet zalogować na stronie… Także… No fatalna sprawa z tymi biletami!

Wracając do tematu, koncert odbył się w niedziele o 18:00, co więcej rozpoczął się prawie punktualnie! Prawda, że ciekawe? Na wstępie zaznaczę, iż poprzedni koncert, jaki odbył się w Trójmieście był najlepszym koncertem na jakim w życiu byłem, a byłem na”paru”… Można powiedzieć, że Panowie postawili sobie poprzeczkę na bardzo wysokim poziomie…
Początek, tradycyjnie, intro do The Same River, przy czym wszystko wskazywało na to, iż będzie to właśnie ten utwór, jednak bardzo sprawnie zespół przeszedł z intro do utworu Reality Dream II. Fantastyczne, potężne brzmienie perkusji narzuciło tempo reszcie i poszli… O dziwo nie było rażących problemów z nagłośnieniem, co więcej, było ono przez cały koncert wręcz idealne!
Przy takiej muzyce, to bardzo ważne, udało się, wiwat dla akustyka! Pierwsza część koncertu była bardzo energiczna i dość nietypowa. Zdaje się, że sporo improwizowali, a na pewno nie grali tak samo, jak na płytach, przy czym koncert w gdyńskim klubie „Ucho” (o którym mówiłem, że najlepszy), był właśnie taki, że jak nagrali – tak zagrali. Ogromny plus dla akustyka (znowu) za podkręcenie hammondów Michała Łapaja. Coś jest w tym, co Pan Duda kiedyś napisał, że to
najlepszy hammondzista po Lordzie i Emersonie. A propos Pana Dudy – po pierwszej, mocnej części występu, przypomniał, iż jest niedziela, „wszyscy śpią”, i zagrają kilka poważniejszych utworów. Tak też uczynili. Magiczne chwile nastały, klimat jaki wytworzyli, porwał chyba każdego, kto był… Coś niesamowitego, jak bardzo potrafią sprawić, że człowiek o wszystkim zapomina.
Fenomenalny Rapid Eye Movement (festiwal Michała Łapaja) oraz, dawno niesłyszane, Breath z repertuaru Pink Floyd, Conceiving You… Acronym Love… Idealnie dobrany set do dnia i okoliczności (poprzedniego dnia imieniny obchodzili… Andrzeje…).
Wspomniany wcześniej rozwój zespołu objawia się też w całej oprawie koncertu. Oświetlenie – w końcu profesjonalne, wystrój sceny… Najlepiej było widać dopracowanie szczegółów przy utworze Rainbow Box, który z resztą można obejrzeć w identycznej aranżacji na DVD, dodawanym do każdego biletu. Wszystko to sprawia, iż – co by nie było – show, jakim jest, koncert sprawia dużo większe wrażenie. Nie odczuwa się przebywania w niewielkim klubie.
Niestety, Muzyka Riverside nie ściąga dzikich tłumów. Czy aby jednak na pewno niestety? Ciężko ocenić, z jednej strony wygodniej przebywa się na kameralnym koncercie, z drugiej, smutne, że ci inni „artyści” ściągają setki ludzi, a co za tym idzie, karmi się nas nimi w radio i telewizji.
Finał koncertu był nieco zaskakujący. Na bis zaczęli grać Ultimate Trip, przy czym zakończyli chwilę po solo klawisza. Solo, przy którym zawsze przeżywam absolutną ekstazę… ile razy bym nie słuchał. Co było później, niestety nie pamiętam… Będąc już w domu, słyszałem to solo! Było nieco za cicho, ale najważniejsze, że było i było jak zawsze perfekcyjne!
To wydarzenie bardzo kulturalne z pewnością zapadnie każdemu uczestnikowi w pamięć. Przede wszystkim dlatego, że to koncert podsumowujący dotychczasowe dokonania Riverside, poza tym po raz pierwszy (chyba) w historii zespołu na scenie wystąpiło czterech Andrzejów… Tak jest, Piotr Mittloff Andrzej Kozieradzki, Michał Andrzej Łapaj, Piotr Andrzej Grudziński oraz Mariusz Andrzej Duda. Ten ostatni Andrzej, tak właśnie przedstawił zespół w ten niedzielny wieczór, będący faktycznymi andrzejkami. Z resztą przez cały koncert utrzymywał świetny kontakt z publiką, po koncercie tym bardziej!

Podsumowując, dwa Koncerty jakie zagrali w tym roku w Trojmieście bardzo się od siebie różniły, aczkolwiek idealnie się uzupełniały… Pierwszy (Gdynia, Ucho, 11.05), bardzo mocny, bardzo długi, podczas którego zagrali niemalże cały album Rapid Eye Movement i „hiciory” z poprzednich płyt. Drugi, z kolei, nieco spokojniejszy, bardziej nastrojowy, podczas którego można było usłyszeć utwory z singli…
Pozostaje czekać na DVD oraz nowy album… bo z albumem będzie trasa koncertowa.
Tydzień jeszcze nie minął, a szczerze powiem: poszedłbym na koncert Riverside. Zachęcam wszystkich tych, co wolą płyty w domu posłuchać, żeby się zmobilizowali i zobaczyli, że na żywo wrażenia są niesamowite.


DieM

Dodaj komentarz