Riverside to niezaprzeczalnie gwiazda rodzimego rocka i swego rodzaju
fenomen. O tym może jednak za chwilę. Zacznijmy od początku. Jak to
mawiają – szewc w podartych butach chodzi, a parafrazując tą sentencję,
redaktor serwisu muzycznego wie mniej od czytelników tegoż serwisu, po
prostu „na śmierć” zapomniałem, że koncert zaczyna się o 19:00 i niczym
nie poganiany spokojnie szykowałem się w domu do wyjścia na 20:00. Na
szczęście są jeszcze życzliwi ludzie na tym świecie, a ten telefon
spowodował iż udowodniłem sobie, że wraz z ubraniem, dojazdem i
znalezieniem miejsca parkingowego, jestem w stanie dostać się do Mega
Clubu w około 15 minut.
Gdy wpadałem zdyszany do klubu rozbrzmiewały pierwsze dźwięki intro!!!
Udało się, zdążyłem! Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po wejściu na
salę to nieprawdopodobnie wysoka frekwencja. Byłem już na wielu
koncertach w Mega Clubie, na jednych było mniej, na innych więcej
widzów, ale to co się działo w piątkowy wieczór przeszło moje
najśmielsze oczekiwanie. Klub po prostu pękał w szwach, a dostanie się
bliżej sceny było zadaniem z gatunku „mission impossible”. Niemniej,
łatwo się nie poddaję i narażając się na kilka groźnych spojrzeń
zacząłem mozolne przepychanie w kierunku sceny. No, może i do barierek
brakło mi z 6-7 metrów, ale udało się ulokować w dość przyzwoitym
miejscu, w którym żaden dryblas nie przysłaniał widoku;-) Zespół zagrał
materiał przekrojowy z trzech albumów. Były sztandarowe „Conceiving You”
czy „Second Life Syndrom”, ale prawdziwą wisienką na tym apetycznym
torcie było wykonanie kompozycji „REM” – majstersztyk!! Do tego to
brzmienie! Było fantastyczne, nie za głośne i nie za ciche, bardzo
selektywne, proporcje pomiędzy poszczególnymi instrumentami
(przynajmniej tam gdzie stałem) były dobrane idealnie! Zespół jest w
wybornej formie, a masa osób i ich żywiołowe reakcje, nie zostały
niezauważone przez samych muzyków. Nie wiem, na ile to była kurtuazja,
ale Mariusz w pewnym momencie stwierdził, że następne DVD nagrają w
Katowicach – trzymam za słowo;-)
W koncercie zabrakło mi tylko jednego – lepszej interakcji w
publicznością. Mariusz jest fenomenalnym muzykiem i bardzo dobrym
wokalistą, ale jakoś brakuje mi trochę większej spontaniczności i zabawy
z publiką. Nie jest to jednak zarzut z mojej strony a krótkie
zapowiedzi, które od czasu do czasu serwował spotykały się z
entuzjastycznym przyjęciem.
Teraz może co nieco o tym „fenomenie”. W czasach tak nieprzychylnych dla
ambitnego grania Riverside potrafili zbudować sobie niezwykłą pozycję!
Grają koncerty, które są wyprzedane do ostatniego biletu, a z samego
grania są w stanie opłacić rachunki! Wielkie ukłony i szacunek! Należy
tylko mieć nadzieję, że tą drogą podążą kolejne polskie formacji, a tych
wartościowych w ostatnim czasie pojawiło się naprawdę sporo.
Po około dwóch godzinach grania szoł dobiegło końca i chcąc nie chcąc
trzeba było się ewakuować (w czym ponaglała wszystkich ochrona) gdyż o
22:00 rozpoczynała się…..andrzejkowa dyskoteka…..ech życie….
Piotr Michalski