Nie tak dawno, bo w lutym tego roku uczestniczyłem w koncercie, który
był częścią pierwszej odsłony trasy sygnowanej nazwą „Alone Tourgether
2008”. Było to we Wrocławiu i relację z tego wydarzenia można było
przeczytać na łamach serwisu. Tamten koncert wywarł na mnie ogromne
wrażenie i nie mogłem się doczekać kolejnego spotkania z formacją
Quidam. Łatwo można sobie wyobrazić moją radość, gdy idąc ulicą,
zobaczyłem plakat zwiastujący koncert twórców „Alone Together”. Decyzja o
moim udziale w tym wydarzeniu była podjęta w jednej chwili. Moje
uczestnictwo w drugiej części „Alone Tourgether 2008” było więcej niż
pewne.
Ponadto byłem ciekaw, jak zespół zaprezentuje się w mniejszym mieście,
jednak w tej kwestii wszelkie obawy okazały się zupełnie bezpodstawne.
Dodatkowym zaskoczeniem był fakt, że całe wydarzenie miało być oglądane z
miejsc siedzących, czyli w atmosferze dość kameralnej. Czynnikiem,
który wywoływał u mnie największe podejrzenia, był support w postaci
lokalnego zespołu Coffee Inn, bo jak wiadomo z suportami jest różnie i
często bywa tak, iż takie zespoły skutecznie zniechęcają słuchacza już
na samym wstępie. Tak na marginesie, właśnie z takim zespołem, którego
nazwy lepiej nie wymieniać, miałem „przyjemność” spotkać się przy okazji
występu Totentanz, również w Ostrowie Wielkopolskim. Support, podczas
tamtego wieczoru zaprezentował materiał tak niestrawny i traumatycznie
odpychający, że na samą myśl o ich koncercie, przechodzą mnie dreszcze
(te chorobliwe).
Tym też akcentem chciałbym powrócić do opisywania wydarzenia z udziałem
zespołu Quidam, bo to powinno być głównym wątkiem tego tekstu.
Na miejsce zdarzenia dotarłem kilka minut przed czasem i jak się okazało
– było to trafne posunięcie, bo do sali, gdzie miał się odbyć koncert,
zaczęto wpuszczać dopiero o 19-tej. Wchodząc do środka, ogarnęło mnie
niemałe zdziwienie, gdy zobaczyłem, że przed tymczasowo postawioną
sceną, zostały rozstawione wielkie stoły i krzesła. Wyglądało to tak
jakby za moment miała się rozpocząć jakieś posiedzenie partyjne lub
wielka wigilia. Nie muszę chyba dodawać, że na pierwszy rzut oka część
przeznaczona dla publiczności wyglądała raczej mało koncertowo. Tym nie
mniej – wygląd to nie wszystko!
Koncert rozpoczął się z kilkuminutowym opóźnieniem i po tym czasie na
scenie pojawiła się pierwsza grupa, Coffee Inn – kwartet, na którego
czele stała wokalistka. Zespół jak zapowiadano miał łączyć style
charakterystyczne dla takich zespołów jak Led Zeppelin, czy Tool. Krótko
mówiąc grupa wypadła przyzwoicie. Instrumentalnie było poprawnie. Wzrok
przykuwała naturalna postawa basisty, którego styl bycia, mimika
sprawiały, że na scenie było żywiej. Do tego ożywienia przyczyniał się
również energiczny perkusista, który ruszał się jak tylko mógł. Niestety
osoba, która powinna stać na czele, reprezentować zespół, wypadła blado
i „bezpłciowo”. Wydaję mi się, że do muzyki jaką prezentuje Coffee Inn o
wiele bardziej pasowałby męski wokal, taki z werwą i siłą. Głos
wokalistki był mdły, a wyśpiewywane przez nią frazy sprawiały wrażenie
podobnych do siebie. Dodatkowo zachowanie wokalistki wywoływało poczucie
braku zaangażowania. Może to wynik tremy lub brak obycia ze sceną – nie
wiem, ale wydaje mi się, że panowie powinni poważnie pomyśleć nad
zmianą wokalisty.
Po trwającym około pół godziny występie Ostrowiaków, nastąpiła przerwa
organizacyjna. Na samym jej początku „konferansjer”, najwyraźniej mocno
podekscytowany występem gwiazdy, zapowiedział zespół ze sporym
wyprzedzeniem, co spowodowało, że poczynił to raz jeszcze w odpowiednim
momencie, czyli tuż przed wyjściem zespołu na scenę. Po tej ciepłej
zapowiedzi Quidam zainstalował się na scenie. Jednak z powodu problemów
natury technicznej, występ zainicjowano raz jeszcze, co wokalista
Bartosz Kossowicz umiejętnie obrócił w żart. Takich zabawnych wtrąceń i
żartów było tego wieczora więcej, może nawet zbyt wiele, co raziło nie
tylko mnie.
Na początek zespół nie mógł zaprezentować nic innego jak „Different”, co
oczywiście wzbudziło spore poruszenie wśród zgromadzonej publiczności.
Już od pierwszych dźwięków dało się wyczuć, że sekstet z Inowrocławia
nie należy do dyletantów na scenie muzycznej. Zespół posiadł rzadką i
trudną umiejętność budowania specyficznej i wyjątkowej atmosfery, co
daje się wyczuć podczas słuchania zespołu i to nie tylko na płycie.
W następnej kolejności dane było usłyszeć „ Kinds Of Solitude At
Night”, „ One Day We Find” i „Hands Off” z przedostatniego krążka. Po
każdym kolejnym utworze zespół zbierał gromkie brawa. Dało się zauważyć,
że wśród obecnych, nie było osób przypadkowych. Zgromadzona publiczność
dobrze znała prezentowany przez grupę materiał, co wśród muzyków Quidam
nie mogło przejść niezauważone.
Następnie zespół zaprezentował „Surrevival”, „Depicting Colours Of
Emotions”, „We Lost” oraz medley różnych kawałków, które jak mi się
wydaje można było również usłyszeć podczas pierwszej części „Alone
Together 2008”. Podczas tych utworów muzycy improwizowali i tu jeszcze
bardziej można było podziwiać wysokie umiejętności jak też wyczucie
instrumentalistów. W tym momencie jak dobrze pamiętam wokalista
zmobilizował publikę do opuszczenia miejsc siedzących i podejścia bliżej
sceny.
W kolejnym „They Are There To Remind Us” zespół wplótł motyw „Riders On
The Storm” z wiadomo czyjego repertuaru, co prezentowało się naprawdę
wyśmienicie. Po tym kawałku Quidam zagrał jeszcze „Not So Close” oraz
melancholijny „ We Are Alone Together” z ostatniej płyty, po czym zespół
opuścił scenę, z tym że nie na długo.
Rozgrzana publika zmusiła grupę do ponownego wyjścia, czego następstwem
było odegranie „But Strong Together” i po tym utworze koncert miał
dobiec końca, ale ponowny aplauz publiczności spowodował, że Quidam raz
jeszcze pojawił się na scenie i zagrał „Wish You Where Here” z
repertuaru Pink Floyd. Tak też zakończył się wieczór w towarzystwie
formacji z Inowrocławia, która i tym razem pokazała klasę.
To była solidna dawka muzyki spod znaku atmosferycznego grania
przepełnionego wieloma emocjami. Jak się dało poznać po twarzach
zgromadzonych uczestników, koncert można śmiało zaliczyć do tych
udanych. Mimo iż sama sala koncertowa dawała wiele do życzenia, o czym
wspomniałem na początku, to nagłośnienie było zadziwiająco dobre.
Wszystko brzmiało selektywnie i nawet partie grane przez Jacka Zasadę
(flet) były dokładnie słyszalne. Natomiast we Wrocławiu ten instrument
był ledwie słyszalny. Warto wspomnieć, że frekwencja podczas tego
koncertu było dość wysoka, w porównaniu z tym co widziałem podczas
lutowego występu Quidam we Wrocławiu. Wśród publiczności było sporo
osób, których wiek wskazywał na to, że z muzyką mają oni do czynienia od
wielu lat. Taki stan rzeczy z pewnością musi wzbudzać wśród muzyków
wielką radość, bo widząc na swoich koncertach ludzi w różnym przedziale
wiekowym nie może być inaczej Co się dziwić skoro muzyka Quidam jest
świeża, dojrzała i zrobiona z pomysłem. Tak więc kto nie widział jeszcze
zespołu na żywo – powinien to szybko zmienić. Jeżeli ktoś lubi
progresywne dźwięki, to na koncercie tej formacji z pewnością będzie się
bawił wyśmienicie.
Marcin Magiera