W minioną środę (5.11.08.) warszawska „Progresja” pękała „w szwach”, a
to za sprawą muzyków URIAH HEEP. Był to jedyny występ formacji w naszym
kraju w ramach europejskiej trasy „Wake The Sleeper Tour”. Legenda
rock’a z lat 70-tych, ponownie od 1986 do chwili obecnej nagrywa i
koncertuje w niezmiennym składzie. Gitarzyście Mickowi Boxowi
towarzyszą; basista Trevor Bolder, perkusista Russell Gilbrook,
klawiszowiec Phil Lanzon oraz wokalista Bernie Shaw. Tyle tytułem
wstępu.
Przedtem, jako suport występowała grupa MECH, ze swoim liderem Maciejem
Januszko (wokal) i nowymi muzykami; gitarzystą Piotrem Chancewiczem ,
basistą Krzysztofem Najmanem i bębniarzem Pawłem „rekin” Jurkowskim .
Początkowo sala owszem była wypełniona, ale też wielu przybyłych tego
wieczoru do „Progresji” oczekiwało przede wszystkim na występ mimo
wszystko UH i w … holu przed wejściem na widownię, prowadzili ożywione
rozmowy przy „browarku” na temat tego, z czym przyjdzie im się zmierzyć
!
Mnie zaintrygowało pytanie, jak „dzisiejszy” MECH brzmi, w porównaniu
do brzmienia z lat… minionych, kiedy swoje zbiory „winyli” wzbogaciłem o
LP pod tytułem – „Bluffmania”. Oj, zmieniło się i to bardzo ! Na pewno
sam Lider przez lata otarł się o niejedną estradę, spotykał po drodze
wielu znakomitych muzyków no i też zapoznał się z nowymi dokonaniami w
technologii tworzenia i przetwarzania dźwięku. I tak też nowocześnie i
dojrzale brzmiały kolejne kompozycje. Szczególnie odważnie poczynał na
swoich gitarach Piotr Chancewicz, do tego ten melonik na głowie dodawał
splendoru. Poszczególne kompozycje, wyzwalały w nim wiele energii, zaś
brzmienia gitar co i rusz potęgowały u słuchaczy przyjemne wibracje.
Bardzo rozmowny, jak zwykle Maciej Januszko, wnosił swoimi komentarzami
wiele dowcipu i zagrzewał co i rusz widownię do żywszej reakcji,
przypominając o gwieździe dzisiejszego wieczoru. Przecież taka to rola
muzyków suport’ujących. I myślę, że dzięki nim publiczność
przygotowywała się stopniowo do tego kulminacyjnego momentu. Właściwie
muzycy MECH spełnili oczekiwania i dali z siebie wszystko. Przyjemnie
„dudnił” bas Krzysztofa Najmana, a i Paweł Jurgowski wyzwalał w sobie
coraz większą energię i pobudzał do żywej reakcji widowni. Naprawdę
zagrali brawurowo, szkoda że krótko, ale to już taka jest rola ….
suportujących muzyków.
Set grupy MECH:
1.GRA – PAIN
2.TASMANIA
3.BRUDERSZAFT – 3
4.Kiedy pukam – ZEPP
5.Dłonie
6.Brudna muzyka
7.Dr. Zwo – Baryt
8.Painkiller
Nastąpiła potem krótka przerwa techniczna, na usunięcie sprzętu i
zamontowanie nowego. Podziwiałem sprawną działalność ekip technicznych
MECH i UH. Czas ten pozwolił na odprężenie się i na krótką pogawędkę z
fanami, a nawet w pewnym momencie na chwilę „wyrwałem” Macieja Januszkę
do wspólnego zdjęcia, co by się tradycji stało zadość (szczególnie
chodzi o to, aby każdy z „naszych” w koszulce flagowej RA, zaakcentował
swoją obecność na każdym i tym koncercie także).
W międzyczasie „wkręciłem się” w ekipę fotoreporterów, by móc przez
pierwsze 5 utworów robić zdjęcia tuż przy scenie. Z miejsca tego wcale
nie było słuchać wokalisty Bernie Shaw. Jakoś dziwnie był nagłośniony
koncert, przy genialnym odsłuchu poszczególnych instrumentów, wcale nie
było słychać wokalisty !!!! Wokal był rozpoznawalny dopiero z dala od
sceny. Wracając do koncertu, prezentowane kompozycje przeplatały się
nowe utwory, ze starszymi spółki Hensley – Byron – Box. Z pamiętnego
dawnego składu pozostał jedynie Mick Box. Jest on naprawdę wirtuozem gry
na gitarze, z jaką lekkością i swobodą operował gryfem. Wykonując
zawiłe solówki oraz przejścia miał czas też na zabawne rozsyłanie ….
przyjaznych fluidów w kierunku publiki. Wyglądało to tak, palcami prawej
dłoni niczym niewidoczne płatki kwiatów gestem rozrzucania słał je w
kierunku publiczności, by w tym czasie palcami od lewej ręki grą po
strunach na gryfie prezentować kunszt gry na instrumencie. Fenomenalnie
!!!! Chylę czoła !
Czołową jednak postacią tego wieczoru był Bernie Shaw, przystojny
mężczyzna z długimi blond włosami, z króciutką przystrzyżoną bródką.
Ubrany w tonacji czarnej, w obcisłej bluzce z najeżonymi … odblaskami,
coś na wzór cekinów. Był bardzo kontaktowy i zagrzewał publiczność co i
rusz do energetycznej zabawy w rytm prezentowanych utworów. Sądzę, że
set lista była tak ułożona, że z każdym utworem mrowienie po ciele
rosło, narastało. Przy GYPSY oraz LOOK AT YOURSELF odczuwałem przyjemne
„ciary” po plecach. W końcowej fazie przeistoczyły się w ekstazę !!!!!
Jakby na potwierdzenie, w momencie gdy „leciały” znane takty JULY
MORNING, które wprowadzały w ten utwór, publiczność szalała ze
szczęścia, żywiołowo reagowała skacząc w rytmie i tak trwało przez
kilkanaście minut, by z chwilą rozpoczęcia utworu EASY LIVIN ‘ ponownie
spowodować mrowienie …..
Oklasków nie było końca. Publiczność skandowała URIAH HEEP, URIAH HEEP,
URIAH HEEP !!!!!!!!!! Wywoływała muzyków na bis, a był to jedyny już,
ostatni utwór tego wieczoru LADY IN BLACK i……koniec. Już więcej bisów
nie było, mimo że publiczność zagrzewała jeszcze raz do wyjścia. No
szkoda.
Set lista :
1.WAKE THE SLEEPER
2.OVERLOAD
3.TEARS OF THE WORLD
4.STEALIN ‘
5.SUNRISE
6.HEAVENS RAIN
7.BOOK OF LIES
8.THOUSAND STARS
9.GYPSY
10.LOOK AT YOURSELF
11.WHAT KIND OF GOD
12.GHOSTS OF THE OCEAN
13.WAR CHILD
14.SHADOW
15.ANGELS WALK WITH YOU
16.JULY MORNING
17.EASY LIVIN ‘
18.LADY IN BLACK
No cóż, tak to w życiu bywa. Wszystko co dobre, musi mieć swój koniec.
Na koniec jeszcze trochę ponarzekam. Tradycyjnie, już po zakończeniu
każdego z koncertów znajdzie się garstka fanów, aby opatrzyć swoje
zbiory płytowe w autografy. Ja „przytargałem” do PROGRESJI okładki ze
swoich LP (winyli); URIAH HEEP – live ze stycznia 1973 (podwójny, tzw.
„czarny”), SALISBURY (70’) , LOOK OT YOURSELF (71`) i pamiętny koncert
live w Moskwie (87’), i ……. nic z tego ! Muzycy się już nie pokazali, a
personel klubu dał do zrozumienia, że pora opuścić progi…..
MECH:
URIAH HEEP:
Ryszard Bazarnik