Pendragon to uznana marka. Mimo iż nie są tak popularni jak choćby
Genesis czy Marillion to ich płyty są znane chyba każdemu miłośnikowi
progresywnych dźwięków. Dla mnie osobiście Pendragon nigdy nie był
ulubionym zespołem, jednak takie albumy jak: Not Of This World, The
World czy The Window Of Life lądują w moim odtwarzaczu bardzo często.
Zostałem oczarowany świetną, urozmaiconą i świeżą płytą Pure, wydaną w
tym roku. Z wielką chęcią zjawiłem się więc na Krakowskim koncercie w
klubie Rotunda.
Zanim jednak doszło do występu gwiazdy wieczory, dane nam było posłuchać
polskiego zespołu Believe dowodzonego przez Mirka Gila, którego chyba
nikomu tutaj nie trzeba przedstawiać. Słyszałem wcześniej drugi album
grupy i szczerze przyznam iż jest to mocny kandydat do Polskiej czołówki
roku 2008. Płyta oczarowuje od samego początku. Miałem też nadzieję, że
usłyszę utwory z pierwszego albumu Hope To See Another Day. Od razu
przyznam się, iż nie wiedziałem o zmianie w Believe na stanowisku
wokalisty. Miałem lekką obawę z tym związaną, jednak jak się okazało to
właśnie śpiew był najmocniejszym punktem tego koncertu. Nowy wokalista
Karol Wróblewski doskonale przekazuje klimat płyt. Potrafi oczarować
niesamowitą paletą barw głosu. Jego barwa jest nieco niższa niż Tomka
Różyckiego, jednak wcale nie przeszkadza to w odbiorze tych
delikatniejszych partii wokalnych. Tego wieczora cały zespół był w
świetnej formie. Brylował charakterystyczny punkt Believe czyli
skrzypaczka Satomi, Mr. Gil bawił się doskonale, a reszta zespołu
zagrała z pełnym zaangażowaniem ten zdecydowanie zbyt krótki występ.
Usłyszeliśmy kilka utworów z Yesterday Is A Friend, chyba 2 kawałki z
debiutu i jeden akustyczny nowy numer, który mi bardzo przypadł do
gustu.
Po koncercie Believe, który, jak już wspominałem, trwał o wiele za
krótko czekaliśmy już tylko na Pendragon. W międzyczasie zrozumiałem
żart pana Piotra Bałtroczyka dotyczący przemiłej klimatyzowanej Sali w
Rotundzie. Klub Rotunda jest fatalnym miejscem na koncert, było bardzo
duszno, z powodu braku jakiejkolwiej wentylacji. Jak się okazało
akustyka była przeciętna, a sprzęt przestarzały i w bardzo kiepskim
stanie, jednak nic tego wieczoru nie popsuło mi dobrego humoru.
Zespół Pendragon wszedł na scenę około godziny 21 i od razu zaczęła się
jazda. Kapela składa się z czterech równorzędnych muzyków i każdy na
scenie miał swoje miejsce. Nawet nowy perkusista czuł się na scenie
doskonale i tworzył nierozerwalną część ekipy (momentami zachowywał się
jak by był na koncercie Heavy Metalowym, co nie do końca pasowało do
klimatu koncertu). Usłyszeliśmy większość najlepszych numerów Pendragon
na czele z Paintbox, Nostradamus, Voyager czy Circus, a także nowe
utwory zagrane z niesamowita werwą takie jak: Freakshow, Eraserhead czy
It’s Only Me. Dużym zaskoczeniem był utwór 2 am. W czasie jego
wykonywania Nick Barret zdjął gitarę i wyszedł przed scenę śpiewając.
Wszyscy zgromadzeni otoczyli wokalistę Pendragon i słuchali z
osłupieniem, ja sam byłem bardzo zaskoczony. Łatwo było zauważyć, iż
panowie kochają to, co robią i doskonale bawią się na koncercie. Koncert
był pełen zmian tempa i różnorodnych dźwięków, za co ja osobiście
najbardziej cenię Pendragon.
Występ Brytyjczyków trwał ponad 3 godziny. Niestety przyznam, iż nie był
to koncert idealny. Głównym mankamentem było miejsce, o którym już
wspominałem. Niezwykłe partie instrumentalne przepuszczone przez te
stare głośniki traciły bardzo wiele. W sali było strasznie duszno, co
momentami odkuwało uwagę od gry panów z Pendragon. Trudno winić za to
zespół, który spisał się znakomicie, jednak z wielu przyczyn nie udało
się odtworzyć klimatu z płyt. Nie chcę aby w mojej pamięci utkwił tylko
taki obraz zespołu Pendragon, toteż gdy tylko panowie zawitają do
naszego kraju ponownie zamelduję się na ich występie, oby tym razem na
przykład w Klubie Studio.
Jak już powiedziałem, nic nie zepsuło mi dobrego humoru. Spędziłem
niesamowity wieczór ze wspaniałymi ludźmi i genialnymi zespołami
(wielkie ukłony również dla Believe). Krytyczne spojrzenie na sprawę
organizacyjną nie przeszkadza mi w bardzo miły sposób wspominać mojego
pierwszego i oby nie ostatniego koncertu grupy Pendragon.
Piotr Bargieł