2008.10.11 – Pendragon – Kraków

Pendragon to uznana marka. Mimo iż nie są tak popularni jak choćby Genesis czy Marillion to ich płyty są znane chyba każdemu miłośnikowi progresywnych dźwięków. Dla mnie osobiście Pendragon nigdy nie był ulubionym zespołem, jednak takie albumy jak: Not Of This World, The World czy The Window Of Life lądują w moim odtwarzaczu bardzo często. Zostałem oczarowany świetną, urozmaiconą i świeżą płytą Pure, wydaną w tym roku. Z wielką chęcią zjawiłem się więc na Krakowskim koncercie w klubie Rotunda.

Zanim jednak doszło do występu gwiazdy wieczory, dane nam było posłuchać polskiego zespołu Believe dowodzonego przez Mirka Gila, którego chyba nikomu tutaj nie trzeba przedstawiać. Słyszałem wcześniej drugi album grupy i szczerze przyznam iż jest to mocny kandydat do Polskiej czołówki roku 2008. Płyta oczarowuje od samego początku. Miałem też nadzieję, że usłyszę utwory z pierwszego albumu Hope To See Another Day. Od razu przyznam się, iż nie wiedziałem o zmianie w Believe na stanowisku wokalisty. Miałem lekką obawę z tym związaną, jednak jak się okazało to właśnie śpiew był najmocniejszym punktem tego koncertu. Nowy wokalista Karol Wróblewski doskonale przekazuje klimat płyt. Potrafi oczarować niesamowitą paletą barw głosu. Jego barwa jest nieco niższa niż Tomka Różyckiego, jednak wcale nie przeszkadza to w odbiorze tych delikatniejszych partii wokalnych. Tego wieczora cały zespół był w świetnej formie. Brylował charakterystyczny punkt Believe czyli skrzypaczka Satomi, Mr. Gil bawił się doskonale, a reszta zespołu zagrała z pełnym zaangażowaniem ten zdecydowanie zbyt krótki występ. Usłyszeliśmy kilka utworów z Yesterday Is A Friend, chyba 2 kawałki z debiutu i jeden akustyczny nowy numer, który mi bardzo przypadł do gustu.

Po koncercie Believe, który, jak już wspominałem, trwał o wiele za krótko czekaliśmy już tylko na Pendragon. W międzyczasie zrozumiałem żart pana Piotra Bałtroczyka dotyczący przemiłej klimatyzowanej Sali w Rotundzie. Klub Rotunda jest fatalnym miejscem na koncert, było bardzo duszno, z powodu braku jakiejkolwiej wentylacji. Jak się okazało akustyka była przeciętna, a sprzęt przestarzały i w bardzo kiepskim stanie, jednak nic tego wieczoru nie popsuło mi dobrego humoru.

Zespół Pendragon wszedł na scenę około godziny 21 i od razu zaczęła się jazda. Kapela składa się z czterech równorzędnych muzyków i każdy na scenie miał swoje miejsce. Nawet nowy perkusista czuł się na scenie doskonale i tworzył nierozerwalną część ekipy (momentami zachowywał się jak by był na koncercie Heavy Metalowym, co nie do końca pasowało do klimatu koncertu). Usłyszeliśmy większość najlepszych numerów Pendragon na czele z Paintbox, Nostradamus, Voyager czy Circus, a także nowe utwory zagrane z niesamowita werwą takie jak: Freakshow, Eraserhead czy It’s Only Me. Dużym zaskoczeniem był utwór 2 am. W czasie jego wykonywania Nick Barret zdjął gitarę i wyszedł przed scenę śpiewając. Wszyscy zgromadzeni otoczyli wokalistę Pendragon i słuchali z osłupieniem, ja sam byłem bardzo zaskoczony. Łatwo było zauważyć, iż panowie kochają to, co robią i doskonale bawią się na koncercie. Koncert był pełen zmian tempa i różnorodnych dźwięków, za co ja osobiście najbardziej cenię Pendragon.

Występ Brytyjczyków trwał ponad 3 godziny. Niestety przyznam, iż nie był to koncert idealny. Głównym mankamentem było miejsce, o którym już wspominałem. Niezwykłe partie instrumentalne przepuszczone przez te stare głośniki traciły bardzo wiele. W sali było strasznie duszno, co momentami odkuwało uwagę od gry panów z Pendragon. Trudno winić za to zespół, który spisał się znakomicie, jednak z wielu przyczyn nie udało się odtworzyć klimatu z płyt. Nie chcę aby w mojej pamięci utkwił tylko taki obraz zespołu Pendragon, toteż gdy tylko panowie zawitają do naszego kraju ponownie zamelduję się na ich występie, oby tym razem na przykład w Klubie Studio.

Jak już powiedziałem, nic nie zepsuło mi dobrego humoru. Spędziłem niesamowity wieczór ze wspaniałymi ludźmi i genialnymi zespołami (wielkie ukłony również dla Believe). Krytyczne spojrzenie na sprawę organizacyjną nie przeszkadza mi w bardzo miły sposób wspominać mojego pierwszego i oby nie ostatniego koncertu grupy Pendragon.

Piotr Bargieł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *