2008.10.10 – Pendragon/ Believe – Warszawa

Muzyczna uczta na trzydzietolecie PENDRAGON

Z chwilą kiedy dowiedziałem się o jubileuszowej trasie grupy Pendragon w Polsce z niecierpliwością wyczekiwałem jej warszawskiego koncertu.
Zespół wystąpił w znanym stołecznym klubie Progresja, a jako support mogła się zaprezentować doskonale znana grupa Belive pod przewodnictwem Mirka Gila i to z nowym wokalistą zespołu Karolem Wróblewskim.
Szkoda tylko, że informacja o występie Belive pojawiła się tak późno i nie została umieszczona na plakatach reklamujących trasę Pendragon, lecz nie przeszkodziło to zgromadzić się fanom zespołu w Progresji.
Po raz pierwszy w życiu byłem pełen obaw o to, że spóźnię się na koncert, a to przez stołeczne korki i małą pomyłkę drogi. Zadziwiające jest to że będąc blisko klubu byłem kierowany w inną stronę, ale po dwóch takich akcjach w końcu pojechałem intuicyjnie i dotarłem dosłownie dziesięć minut przed dwudziestą, jednakże okazało się że ze sceny płyną dźwięki Belive, wtedy spotkałem Prezesa, który wyjaśnił mi ,że zaczęli grać troszkę wcześniej, po drodze pod scenę jeszcze przywitanie z Piotrkiem Kozieradzkim z Riverside i już mogłem delektować się muzyką Belive.
Skład zespołu ogólnie znany, więc przytaczał nie będę, a jak wiadomo główną zmianą jest zastąpienie na wokalu Tomka Różyckiego, Karolem Wróblewskim.
Ta zmiana budziła we mnie i nie tylko we mnie dużą ciekawość, która jak się później okazało została w pełni zaspokojona i to w sposób bardzo pozytywny. Karol pomimo swego młodego wieku dysponuje bardzo dojrzałym głosem o bardzo ciekawej barwie i aż boję się pomyśleć co będzie za kilka lat – Mirek Gil miał nosa do interesów proponując współpracę temu młodzieńcowi. W pewnym momencie jego głos zabrzmiał jak wokal S. Hogartha z Marillion, natomiast w innych był silny, głęboki i niski.
Zespół zagrał ponad czterdziestominutowy set, podczas którego zaprezentował między innymi akustyczny utwór pod tytułem „This Is Life”, który ma się znaleźć na trzeciej płycie zespołu roboczo zatytułowanej ONE DAY.
Poza tym zespół zaprezentował przekrój z dwóch poprzednich płyt, za co został po występie nagrodzony gromkimi brawami. Nadmienię jeszcze, że koszulka z logo RA przyciąga wzrok publiczności, a także artystów – czemu wyraz wymownym spojrzeniem ze sceny dał Mirek Gil.
Podczas krótkiej przerwy technicznej udałem się na poszukiwanie pamiątek.
Był rozstawiony tylko sklepik z artykułami Pendragon w którym można było się zaopatrzyć w płyty ( w tym najnowszą PURE, którą oczywiście nabyłem w super cenie 60 PLN – CD+DVD !!! ), bluzy i ciekawostki w postaci bawełnianej eko-torby z logo PURE, oraz kostki do gitary, także z logo PURE, a na odwrocie z autografem Nicka Barretta ( także nabyłem – za całe 10 PLN !!! ).

PENDRAGON
Cały koncert odbywał się na małej scenie, więc przed występem gwiazdy wieczoru mocno się pod nią zagęściło.
Widać że wiek zespołu to nie wszystko i pod sceną znalazła się publiczność w pełnej rozpiętości wiekowej, co potwierdza starą prawdę że muzyka łączy pokolenia.
Dla mnie przed koncertem było jasne, że ze względu na jubileusz trzydziestolecia istnienia grupy będzie to występ wyjątkowy, pokazujący przekrojowo wszystkie lata działalności na scenie muzycznej, co też się stało.
Koncert rozpoczął się od „The Walls of Babylon”, przy którym po raz pierwszy ukazało się swobodne podejście zespołu do zgromadzonych widzów. Bardzo często Nick Barrett zagadywał do publiczności zarówno po angielsku, jak i w naszym ojczystym języku, co wzbudzało spory aplauz.
Fenomenalnie zaprezentował się nowy nabytek grupy, czyli perkusista Scott Higham, który swoją grą oraz zachowaniem zaskarbił sobie wielkie grono sympatyków (w tym piszącego te słowa). Peter Gee jak zwykle dawał mocny fundament dźwiękami swojej gitary basowej, natomiast Clive Nolan czarował dźwiękami klawiszy, a po koncercie nawet wyglądał troszkę jak czarodziej, kiedy wyszedł w swoich długich rozpuszczonych, siwiejących włosach, ubrany w długi czarny płaszcz – prawdziwy ROCKMAN.
Podczas tej muzycznej uczty, cały czas za muzykami były wyświetlane wizualizacje idealnie komponujące z tym co aktualnie płynęło z głośników, a mnie szczególnie przypadły do gustu te, które były tłem do utworów z najnowszej płyty – PURE. Bardzo ciekawie wypadło przedstawienie członków zespołu przez Nicka, gdzie na ekranie były przedstawiane przerysowane postacie muzyków, rodem z kreskówki „South Park”.
Świetnie na żywo zabrzmiały utwory z ostatniej płyty, a mnie do gustu najbardziej przypadło wykonanie „It’s Only Me”. Setlista ukradkiem ustrzelona obiektywem jest widoczna na jednym ze zdjęć, ale przyznam że chyba po piątym utworze nastąpiły zmiany, których niestety nie spamiętałem – po prostu zespół zagrał więcej utworów.
Na pierwszy bis poszedł kawałek „Masters of Ilussion”, po czym zespół ponownie wywoływany, między innymi poprzez odśpiewanie przez publikę „Sto Lat” , wyszedł raz jeszcze i wtedy zaczęła się najlepsza, a także zaskakująca część tego przedstawienia.
Pendragon raczył ucieszyć nas jeszcze kilkoma utworami, w tym „Paintbox” odśpiewany wspólnie z publiką, natomiast na koniec występu Nick Barrett wszedł w tłum i śpiewał z przed sceny – fantastyczne zachowanie.
Po wszystkim zespół nie zdążył zejść ze sceny, a już zaczęło się podpisywanie płyt, biletów, a nawet rąk.
Tylko Clive Nolan po chwili się ulotnił, ale po kilku minutach udało mi się go spotkać, kiedy niepostrzeżenie chciał prysnąć z klubu i tym oto sposobem zdobyłem również i jego autograf, natomiast reszta zespołu nadal z nieskrywaną radością podpisywała na scenie wszelkie pamiątki.
Ten i temu podobne koncerty udowadniają, że ROCK żyje i ma się całkiem nieźle.
Organizacyjnie bez zarzutu, dźwiękowo też bardzo dobrze, publika (wspaniała) dopisała, więc czego chcieć więcej. Szkoda tylko, iż Pendragon nie może obchodzić takich jubileuszy co roku, no ale wypada cieszyć się tym który jest teraz. Zazdroszczę wszystkim, przed którymi dalsza część trasy PENDRAGON.

BELIEVE

PENDRAGON

Michał Walczak

Dodaj komentarz