Muzyczna uczta na trzydzietolecie PENDRAGON
Z chwilą kiedy dowiedziałem się o jubileuszowej trasie grupy Pendragon w
Polsce z niecierpliwością wyczekiwałem jej warszawskiego koncertu.
Zespół wystąpił w znanym stołecznym klubie Progresja, a jako support
mogła się zaprezentować doskonale znana grupa Belive pod przewodnictwem
Mirka Gila i to z nowym wokalistą zespołu Karolem Wróblewskim.
Szkoda tylko, że informacja o występie Belive pojawiła się tak późno i
nie została umieszczona na plakatach reklamujących trasę Pendragon, lecz
nie przeszkodziło to zgromadzić się fanom zespołu w Progresji.
Po raz pierwszy w życiu byłem pełen obaw o to, że spóźnię się na
koncert, a to przez stołeczne korki i małą pomyłkę drogi. Zadziwiające
jest to że będąc blisko klubu byłem kierowany w inną stronę, ale po
dwóch takich akcjach w końcu pojechałem intuicyjnie i dotarłem dosłownie
dziesięć minut przed dwudziestą, jednakże okazało się że ze sceny płyną
dźwięki Belive, wtedy spotkałem Prezesa, który wyjaśnił mi ,że zaczęli
grać troszkę wcześniej, po drodze pod scenę jeszcze przywitanie z
Piotrkiem Kozieradzkim z Riverside i już mogłem delektować się muzyką
Belive.
Skład zespołu ogólnie znany, więc przytaczał nie będę, a jak wiadomo
główną zmianą jest zastąpienie na wokalu Tomka Różyckiego, Karolem
Wróblewskim.
Ta zmiana budziła we mnie i nie tylko we mnie dużą ciekawość, która jak
się później okazało została w pełni zaspokojona i to w sposób bardzo
pozytywny. Karol pomimo swego młodego wieku dysponuje bardzo dojrzałym
głosem o bardzo ciekawej barwie i aż boję się pomyśleć co będzie za
kilka lat – Mirek Gil miał nosa do interesów proponując współpracę temu
młodzieńcowi. W pewnym momencie jego głos zabrzmiał jak wokal S.
Hogartha z Marillion, natomiast w innych był silny, głęboki i niski.
Zespół zagrał ponad czterdziestominutowy set, podczas którego
zaprezentował między innymi akustyczny utwór pod tytułem „This Is Life”,
który ma się znaleźć na trzeciej płycie zespołu roboczo zatytułowanej
ONE DAY.
Poza tym zespół zaprezentował przekrój z dwóch poprzednich płyt, za co
został po występie nagrodzony gromkimi brawami. Nadmienię jeszcze, że
koszulka z logo RA przyciąga wzrok publiczności, a także artystów –
czemu wyraz wymownym spojrzeniem ze sceny dał Mirek Gil.
Podczas krótkiej przerwy technicznej udałem się na poszukiwanie pamiątek.
Był rozstawiony tylko sklepik z artykułami Pendragon w którym można było
się zaopatrzyć w płyty ( w tym najnowszą PURE, którą oczywiście nabyłem
w super cenie 60 PLN – CD+DVD !!! ), bluzy i ciekawostki w postaci
bawełnianej eko-torby z logo PURE, oraz kostki do gitary, także z logo
PURE, a na odwrocie z autografem Nicka Barretta ( także nabyłem – za
całe 10 PLN !!! ).
PENDRAGON
Cały koncert odbywał się na małej scenie, więc przed występem gwiazdy wieczoru mocno się pod nią zagęściło.
Widać że wiek zespołu to nie wszystko i pod sceną znalazła się
publiczność w pełnej rozpiętości wiekowej, co potwierdza starą prawdę że
muzyka łączy pokolenia.
Dla mnie przed koncertem było jasne, że ze względu na jubileusz
trzydziestolecia istnienia grupy będzie to występ wyjątkowy, pokazujący
przekrojowo wszystkie lata działalności na scenie muzycznej, co też się
stało.
Koncert rozpoczął się od „The Walls of Babylon”, przy którym po raz
pierwszy ukazało się swobodne podejście zespołu do zgromadzonych widzów.
Bardzo często Nick Barrett zagadywał do publiczności zarówno po
angielsku, jak i w naszym ojczystym języku, co wzbudzało spory aplauz.
Fenomenalnie zaprezentował się nowy nabytek grupy, czyli perkusista
Scott Higham, który swoją grą oraz zachowaniem zaskarbił sobie wielkie
grono sympatyków (w tym piszącego te słowa). Peter Gee jak zwykle dawał
mocny fundament dźwiękami swojej gitary basowej, natomiast Clive Nolan
czarował dźwiękami klawiszy, a po koncercie nawet wyglądał troszkę jak
czarodziej, kiedy wyszedł w swoich długich rozpuszczonych, siwiejących
włosach, ubrany w długi czarny płaszcz – prawdziwy ROCKMAN.
Podczas tej muzycznej uczty, cały czas za muzykami były wyświetlane
wizualizacje idealnie komponujące z tym co aktualnie płynęło z
głośników, a mnie szczególnie przypadły do gustu te, które były tłem do
utworów z najnowszej płyty – PURE. Bardzo ciekawie wypadło
przedstawienie członków zespołu przez Nicka, gdzie na ekranie były
przedstawiane przerysowane postacie muzyków, rodem z kreskówki „South
Park”.
Świetnie na żywo zabrzmiały utwory z ostatniej płyty, a mnie do gustu
najbardziej przypadło wykonanie „It’s Only Me”. Setlista ukradkiem
ustrzelona obiektywem jest widoczna na jednym ze zdjęć, ale przyznam że
chyba po piątym utworze nastąpiły zmiany, których niestety nie
spamiętałem – po prostu zespół zagrał więcej utworów.
Na pierwszy bis poszedł kawałek „Masters of Ilussion”, po czym zespół
ponownie wywoływany, między innymi poprzez odśpiewanie przez publikę
„Sto Lat” , wyszedł raz jeszcze i wtedy zaczęła się najlepsza, a także
zaskakująca część tego przedstawienia.
Pendragon raczył ucieszyć nas jeszcze kilkoma utworami, w tym
„Paintbox” odśpiewany wspólnie z publiką, natomiast na koniec występu
Nick Barrett wszedł w tłum i śpiewał z przed sceny – fantastyczne
zachowanie.
Po wszystkim zespół nie zdążył zejść ze sceny, a już zaczęło się podpisywanie płyt, biletów, a nawet rąk.
Tylko Clive Nolan po chwili się ulotnił, ale po kilku minutach udało mi
się go spotkać, kiedy niepostrzeżenie chciał prysnąć z klubu i tym oto
sposobem zdobyłem również i jego autograf, natomiast reszta zespołu
nadal z nieskrywaną radością podpisywała na scenie wszelkie pamiątki.
Ten i temu podobne koncerty udowadniają, że ROCK żyje i ma się całkiem nieźle.
Organizacyjnie bez zarzutu, dźwiękowo też bardzo dobrze, publika
(wspaniała) dopisała, więc czego chcieć więcej. Szkoda tylko, iż
Pendragon nie może obchodzić takich jubileuszy co roku, no ale wypada
cieszyć się tym który jest teraz. Zazdroszczę wszystkim, przed którymi
dalsza część trasy PENDRAGON.
BELIEVE
PENDRAGON
Michał Walczak