Byłem w życiu na wielu koncertach, stadionowych, halowych, klubowych,
kameralnych, za takie uważałem koncerty odbywające się w MDK Andaluzja,
nic z tych rzeczy, to jeszcze nie jest kwintesencja kameralności.
Koncert w Wiśniowym Sadzie w Tarnowskich Górach był najbardziej
kameralnym koncertem na jakim byłem. Czułem się jakbym dwa lubiane
zespoły zaprosił do swego domu i umieścił w gościnnym pokoju. Wiśniowy
Sad to przesympatyczny lokalik w stylu retro, można powiedzieć karczma w
której dobrze poczułby się i wojak Szwejk. Karczma oprócz dwóch salek
posiada jeszcze pięterko a właściwie poddasze oraz piwniczkę, w której
znajduje się galeria. Z tyłu restauracji widnieje cudny ogródek piwny
usadowiony wśród wiśniowych i jabłkowych drzew. Pierwotnie koncert miał
się odbywać właśnie wśród tych owocowych drzewek na wolnym powietrzu,
niestety pogoda jak często się zdarza nie dopisała, ale co najważniejsze
dopisali goście którzy licznie przybyli na to wydarzenie artystyczne. W
trakcie trwania koncertu zrobiło się naprawdę tłoczno, szczególnie
podczas przerwy (jak w amerykańskim filmach w których młokosy
organizując prywatkę nie spodziewają się że ta przerośnie ich
oczekiwania). Kiedy przybyliśmy na miejsce jeszcze sporo przed czasem,
pomyślałbym że pomyliłem adres gdyby nie długowłose sylwetki w czarnych t
-shirtach wnoszące srebrne pudła ze sprzętem do środka lokalu. W lokalu
panowała senna atmosfera dokładnie taka jak w sztuce Czechowa. W kącie
knajpki przy lampce wina siedziało towarzystwo pań, sprawiało to
wrażenie klasowego spotkania po latach, pewnie owe panie nie zdawały
sobie sprawy co je za chwilę będzie czekać, oj drogie panie nie
poplotkujecie sobie za długo! Obsługa lokalu dostosowała się również do
klimatu sztuki Czechowa, nie spieszyła się za bardzo z przyniesieniem
zamówionego przez nas piwa.
Przecież to jest portal muzyczny a nie gastronomiczny, to miała być
recenzja koncertu a nie lokalu, trochę mnie poniosło, wracam do tematu.
Krótka próba dźwięku umożliwiła nam wypicie another bier. Pogasły
światła, więc weszliśmy do głównej sali Wiśniowego sadu i zaczęła się
jazda.
Jako pierwszy wystąpił Division By Zero. Było to moje pierwsze
zetknięcie z muzyką tej formacji i szczerze mówiąc byłem mile
zaskoczony. Mocne mięsiste brzmienie i zróżnicowany wokal Sławka
Wiernego: od szeptu poprzez ostry rockowy wydzier, na growlingu
skończywszy. Pełna paleta artystycznego wyrazu. Koszulka Roberta
Gajgiera, klawiszowca zespołu, z analizatorem spektrum robiła wrażenie.
Podczas ich występu do naszych nozdrzy dotarł zapach gotowanego czosnku,
czyżby przypadkowi klienci Wiśniowego sadu zamawiali celowo potrawy z
czosnkiem dla odpędzenia czarcich mocy? Nie ma się czego obawiać,
przecież Devision By Zero nie ma nic wspólnego z Black Metalem. W
Wielkiej Brytanii narodziła się scena NWBHM, w Seatle powstał grunge,
czyżby na naszym podwórku rodziło się coś co można by nazwać New Wave of
Prog Metal , reprezentowane właśnie przez takie zespoły jak Riverside
czy Division By Zero?
Zespół został przyjęty bardzo owacyjnie. To kto przed kim wystąpi
podobno było sprawą umowną i nie miało większego znaczenia, nie był to
bowiem koncert na zasadzie support i gwiazda wieczoru. Szczerze
powiedziawszy pod sceną (jeśli tak można powiedzieć) większą publikę
zgromadził Division By Zero, czuło się większy ścisk który podczas
występu Animków nie wiedzieć czemu nieco zelżał.
Po entuzjastycznie przyjętym występie Division By Zero nastąpiła przerwa
techniczna na wymianę sprzętu grającego i uzupełnienie płynów.
Cieszy fakt że taki rodzaj muzyki preferuje także polska scena
kabaretowa, wśród publiki znalazła się znana postać kabaretowa, która na
scenie przywykła występować w charakterystycznym żółtym sweterku z
bujną czarną czupryną, prywatnie nosi czerwoną bluzę. Wiecie o kogo
chodzi? Jeśli nie wiecie nie powiem i kropka (B).
Przyszła pora na kolejną atrakcję wieczoru- zespół Animations. Jeżeli
chodzi o tę formację, to wiedziałem czego się można po nich spodziewać,
miałem przyjemność podziwiać ich w moim rodzimym mieście kiedy
występowali przed niemieckim Sylvanem. Wrażenie jakie na mnie wywarli
nie da się opisać, występowali jako rozgrzewacze przed wspomnianą grupą a
rozgrzali mnie do tego stopnia że nie zdołało mnie ochłodzić wypite po
ich występie zimne piwo! Animations przygotowują do wydania swoją drugą
płytę nie chcieli za bardzo odkryć rąbka tajemnicy, zagrali głownie
materiał ze swojej pierwszej, instrumentalnej płyty, po czym do muzyków
dołączył kto? Czyżby to był zaproszony przez Aminków gość specjalny
Brian May? Było ciemno więc można się pomylić, to nowy członek (brzydko
brzmi) nowy nabytek, też coś nie tak (jakby śpiewał za kasę) O! „nowa
twarz” zespołu, Darek Bartosiewicz – wokal. Jednak uchylili przed nami
słodkiej tajemnicy i zagrali utwór z przygotowywanej do wydania płyty,
Animations z wokalem , wyszło super! Darek zaprezentował się wokalnie w
jeszcze jednym utworze, i to jakim ! Był to cover Dream Theater – Pull
Me Under. Na znajdującym się z boku białym ekranie ukazała się znana
okładka płyty Images And Wordsz przerobionym logiem zespołu w miejscu
Dream Theater widniał napis Animations. Podobny zabieg stosował
wspomniany zespół na swych Bootlegach (Metalica – Master of Puppets,
przykładowo) Gratuluję zespołowi fajnego pomysłu. Strona wizualna
koncertu bardzo wzbogaciła to wydarzenie, jedyną niedogodnością był fakt
że ekran znajdował się z boku a nie za zespołem. Szkoda że chłopcy z
Animations nie mogli widzieć jakie reakcje ich muzyka oddziałuje na płeć
piękną. Na balkonie znajdującym się nad sceną (umowną oczywiście),
sylwetka młodej dziewczyny w rytm ognistych gryfowych galopad
wykonywanych przez Kubę, wykonywała jakby rytualny taniec. Muzyka
Animations może służyć do różnych celów, ale ostatnią rzeczą która bym
się spodziewał jest fakt że ich muzyka może nadawać się do tańca (cóż te
kobiety nie wymyślą). Postać ta ruszała się w taki sposób że nie
wiedziałem czy podziwiać zespół, telebim na którym przygotowali nam
wizualne atrakcje, czy reakcje fanek usadowionych na balkonie ?
No i slogan, wszystko co dobre to się szybko kończy. Zespół ukłonił się i
właściwie byłby to już całkowity koniec, dzięki że zaryzykowali i
zagrali krótkiego bisa , co mogło skończyć się interwencją naszych służb
mundurowych za zakłócanie spokoju (w pobliżu Wiśniowego sadu jak w
każdym mieście żyje stado malkontentów). Dzięki im że zagrali jeszcze
jeden numer, kawałek Heaven, którego nie ma na żadnej płycie ani Epce
(tak twierdzi Pio a Pio to wyrocznia) Heaven , fajny tytuł , chciałbym
żeby taka muza leciała w niebie. Takiego fuzion nie powstydziłby się
nawet Niacin. Perkusista Animations – Pawel Larysz pokazał swoją klasę. I
koniec, jeszcze tylko pamiątkowe rodzinne zdjęcie (Rodzina Rock Area
rośnie w siłę) i porozjeżdżaliśmy się do domów. Niektórzy przybyli na
ten piątkowy koncert prosto z urlopu, i chyba nie żałowali, to było
idealne zakończenie wakacji.
Marek Toma
zdjęcia: Piotr Michalski